niedziela, 16 grudnia 2018

Opowieść o szewcu Maarufie

Księga 1001 Nocy

Opowieść o szewcu Maarufie


Prawią, o królu szczęśliwy, że w Kairze, mieście przez Allacha strzeżonym, żył był pewien szewc, który stare buty łatał. Miał on na imię Maaruf, żona zaś jego nazywała się Fatima, a przezywano ją al-Urra. Przezwano ją tak nie dla innych względów, jeno dlatego, że była wszeteczna, złośliwa, bezwstydna i swarliwa wielce. Zawojowała ona całkiem swojego męża i co dzień lżyła go, i tysiąc razy przeklinała, a on zatrwożony był jej nikczemnością i lękał się jej złości i podłości, był bowiem człowiekiem rozumnym i dbałym o cześć swoją, choć ubogiego stanu. Gdy dużo zarobił, oddawał jej swój zarobek cały, a gdy zdarzyło się, że zarobił mało, to tej samej nocy pastwiła się nad nim, zdrowie mu psuła i noc jego czyniła czarniejszą od jej sumienia. Była ona jak ta, o której poeta mówił:

Ileż nocy przepędziłem z moją żoną,
Udręczony w mej łożnicy.
O, dlaczegóż nie przyniosłem był trucizny,
By śmierć zadać wszetecznicy! 

I pośród utrapień wielu, jakich temu człowiekowi żona jego przysparzała, było też i to, że kiedyś od niego zażądała: „Maarufie, chcę, abyś mi dziś wieczór kunafę z miodem pszczelim przyniósł!” Odrzekł jej: „Allach Najwyższy mi w tym dopomoże i przyniosę ci ją wieczorem, choć, na Allacha, ani dirhema dziś nie mam, lecz Pan nasz na pewno przyjdzie mi z pomocą.” Żona odkrzyknęła na to: „Nie chcę słyszeć takich słów! Przyjdzie z pomocą czy nie przyjdzie, nie waż mi się bez kunafy z miodem pszczelim na oczy pokazywać. Jeśli bowiem wrócisz bez niej, noc twoją uczynię podobną do losu, jaki ci przypadł, gdy pojąłeś mnie za żonę i w moje ręce wpadłeś!” Odrzekł: „Allach jest łaskawy”, i wyszedł biedny człek, a troska malowała się na jego twarzy. I odmówił modły poranne, i otworzywszy swój kramik, prosił: „Błagam Cię, o Panie, abyś mi dał możliwość zdobycia tej kunafy i abyś ustrzegł mnie dzisiejszej nocy przed złością tej ladacznicy!”

I przesiedział w sklepie aż do południa, ale nie trafiło mu się żadne zajęcie. Wzmógł się w nim strach przed żoną, powstał więc i zamknął sklep, nie wiedząc, co począć, aby kunafę zdobyć, jako że i na chleb nawet nie miał. I kiedy przechodził koło sklepu sprzedawcy kunafy, przystanął przed nim zatroskany, a oczy jego napełniły się łzami. Sprzedawca kunafy zauważył go i zapytał: „Ej, mistrzu Maarufie, co się stało, że płaczesz? Powiedz mi, co ci się przydarzyło?” Opowiedział mu więc szewc całą historię i na koniec dodał: „Zaiste, ta jędza, moja żona, żąda, abym jej przyniósł kunafę, a ja siedziałem w sklepie, aż południe minęło i nawet na chleb nie zarobiłem, boję się jej przeto.” Przekupień roześmiał się wówczas i rzekł: „Nie bój się! Ile ratli kunafy potrzebujesz?” Maaruf odparł: „Pięć ratli”, przekupień odważył mu tę ilość, ale wyjaśnił: „Mam masło, lecz nie mam pszczelego miodu. Mam tylko miód z trzciny cukrowej, który, zaprawdę, lepszy jest niźli pszczeli. Czy będzie ci szkodziło, jeśli kunafa będzie z trzcinowym miodem?” Wstyd było Maarufowi grymasić wobec tego, że przekupień był tak cierpliwy i nie żądał od razu zapłaty, rzekł więc; „Niech będzie z miodem trzcinowym.” I kupiec zapiekł mu kunafę z masłem, i polał trzcinowym miodem, i przyrządził ją tak doskonale, że można by nią było samego króla obdarować. A przekupień jeszcze spytał: „Czy nie potrzebujesz prócz tego chleba albo sera?” Maaruf odpowiedział: „Tak”, sprzedawca kunafy dał mu więc jeszcze chleba za cztery połówki dirhema i sera za jedną połówkę, kunafy zaś było za dziesięć połówek. I rzekł przekupień: „Wiedz, o Maarufie, że winien mi jesteś piętnaście połówek dirhema. A teraz idź do swojej żony i niechaj ci się dobrze wiedzie. I przyjmij jeszcze tę połówkę na łaźnię. Oddasz mi to wszystko za dzień, za dwa lub trzy dni, ale nie czyń tego, póki Allach nie da ci zarobić na twój chleb powszedni: Poczekam, aż będziesz miał pieniędzy więcej niż tego, co musisz wydać na utrzymanie: a żoną swoją się również już więcej nie zadręczaj.”

Wziął tedy Maaruf kunafę, chleb i ser, po czym oddalił się, błogosławiąc sprzedawcy i mówiąc z głębi serca ukojonego: „Bądź pochwalony, Boże mój, za szczodrobliwość swoją!” A kiedy przyszedł do swej żony, ona zapytała: „Czy przyniosłeś kunafę?” Szewc Maaruf odparł: „Tak”, i położył kunafę przed żoną. Popatrzyła na nią i spostrzegłszy, że jest przyrządzona z miodem trzcinowym, zawołała: „Czyż nie przykazywałam ci, że ma być z miodem pszczelim?! Postąpiłeś na przekór temu, co chciałam, i przyniosłeś mi kunafę z miodem trzcinowym!” Szewc Maaruf usprawiedliwiał się: „Wziąłem taką dlatego, że kupiec obiecał poczekać na zapłatę.” Ale żona krzyknęła: „Na nic twoje słowa! Nie będę innej kunafy jadła, tylko z miodem pszczelim!” I rozzłoszczona, chwyciła kunafę i cisnąwszy ją mężowi w twarz, krzyknęła: „Rusz się, ty stręczycielu, i zaraz mi inną przynieś!” I wymierzyła mu cios pięścią tak mocny, że jeden ząb mu wybiła, a krew spłynęła aż na piersi. Rozzłoszczony tym, szewc Maaruf raz jeden lekko uderzył ją w głowę. Wówczas złapała go za brodę i poczęła mu ją szarpać. Zawołał: „Muzułmanie!”, i wpadli sąsiedzi, brodę szewca z garści żony uwolnili i jęli napominać kobietę i wymyślać jej, a potem powiedzieli: „Wszyscy chętnie byśmy zjedli kunafę z miodem trzcinowym! Czemu znęcasz się tak nad tym biedakiem?! Wstydziłabyś się!” I tak ją łagodzili, aż zgoda między nimi nastała, wszelako gdy odeszli, przysięgła, że z kunafy owej nie tknie ani kęsa, szewc Maaruf więc, któremu głód dobrze się już dał we znaki, powiedział do siebie: „Skoro przysięgła, że nie będzie jadła, ja zjem tę kunafę. „I przystąpił do jedzenia, a ledwo ona to zobaczyła, zawołała: „Niechaj Allach sprawi, aby to jedzenie przemieniło się w truciznę, która jadem swoim ciało zżera!” Odpowiedział: „Cóż to za takie gadanie!”, i spożywając dalej z uśmiechem, mówił: „Przysięgłaś, że nie będziesz tego jadła, więc nie jedz, lecz Allach jest szczodrobliwy i gdy tylko zechce, zezwoli, abym ci jutro wieczór kunafy z miodem pszczelim przyniósł, a wtedy zjesz ją sama.” I chciał ją udobruchać, ale ona przeklinała go i nie przestawała go lżyć i złorzeczyć mu aż do samego rana, a skoro świt nastał, zakasała rękawy zamierzając go zbić. Poprosił: „Daj mi trochę czasu, a przyniosę ci inną kunafę.” To rzekłszy udał się do meczetu, odprawił w nim modły i poszedł do swojego sklepu. Otworzył go i jeszcze się w nim dobrze nie rozsiadł, gdy nagle dwaj posłańcy od kadiego przed nim stanęli i powiedzieli: „Zbieraj się i chodź na rozprawę z kadim, gdyż twoja żona, która tak a tak wygląda, skargę na ciebie do niego zaniosła.” Poznał ją Maaruf z tego opisu i rzekł: „Niechaj ją Allach Najwyższy skarżę!”, po czym podniósł się i poszedł za nimi. Kiedy przyszedł do kadiego, ujrzał swoją żonę z obwiązanym ramieniem i zasłoną zbroczoną krwią. Stała tam płacząc i ocierając łzy. Kadi zapytał: „Człowieku, czy Allacha Najwyższego się nie boisz?! Jakżeś mógł tak tę kobietę skatować, rękę jej złamać i ząb wybić; jakże można tak postępować?” Szewc odrzekł: „Jeśli istotnie zbiłem ją tak, że aż jej ząb wytłukłem, wydaj wyrok na mnie wedle woli swojej. W rzeczywistości jednak było tak a tak i sąsiedzi między nami zgodę zaprowadzili.” Tu opowiedział kadiemu historię całą od początku do końca. Na to kadi, który był dobrym człowiekiem, wyjął ćwierć denara i podając mu go rzekł: „Weź to, człowieku i kup jej za to kunafy z miodem pszczelim, a pogodzicie się oboje.” Maaruf poprosił: „Daj jej ów pieniądz”, i Fatima wzięła ćwierć denara, a kadi pogodził ich z sobą i zwrócił się do nich: „Kobieto, bądź posłuszna mężowi swojemu, a ty, człowieku, bądź wyrozumiały i łagodny dla niej.” I wyszli pogodzeni przez kadiego. Żona poszła w swoją stronę, a mąż w swoją, wrócił do swojego sklepu i zasiadł w nim, aż tu posłańcy od kadiego pojawili się przed nim znowu z żądaniem: „Zapłać nam należność naszą!” Odrzekł: „Zaprawdę, kadi nic ode mnie nie wziął, a nawet przeciwnie, sam mi dał ćwierć denara.” Ale oni powiedzieli: „Nic nas nie obchodzi, czy kadi ci coś dał, czy też coś wziął od ciebie, a jeśli sam nie zechcesz nam dać zapłaty, siłą ją od ciebie weźmiemy.” Potem zawlekli go na bazar, a tam szewc musiał sprzedać swe narzędzia i dopiero gdy dał posłańcom kadiego pół denara, odstąpili odeń. I oparł Maaruf głowę na dłoni, i siedział zasmucony, bo nie miał już narzędzi swojej pracy. I gdy tak siedział, nagle dwu ludzi o odpychającym wyglądzie stanęło przed nim i ozwali się do niego: „Wstawaj, człowieku, i spiesz na rozprawę do kadiego, bo żona twoja skargę przeciw tobie wniosła.” Zdziwił się Maaruf i zawołał: „Wszakże dopiero co pomiędzy nami zgodę przywrócił!” Odrzekli mu: „My od innego kadiego jesteśmy, bo zaprawdę żona twoja skargę na ciebie teraz do naszego kadiego złożyła.” 

I poszedł za nimi, prosząc Allacha, aby ją pokarał, a skoro ją ujrzał, zapytał: „Czyżbyśmy się nie pogodzili, dobra kobieto?” Odpowiedziała: „Nie może być zgody pomiędzy nami!” Szewc Maaruf podszedł więc do kadiego i opowiedział mu całą historię, po czym rzekł: „Zaprawdę, kadi taki a taki pojednał nas przed godziną. „I kadi krzyknął na Fatimę: „Ty ladacznico! Skoro zgoda pomiędzy wami została przywrócona, czemu do mnie ze skargą przychodzisz?” Odrzekła: „Albowiem on mnie bił jeszcze potem.” I kadi do obojga się ozwał: „Pogódźcie się. Ty nie bij jej więcej, ona zaś niechaj ci się więcej nie sprzeciwia!” Pogodzili się zatem, a kadi powiedział do Maarufa: „Teraz posłańcom zapłać.” Dał im przeto ich należność i wrócił do swojego sklepu. Otworzył go i usiadł wewnątrz jak pijany od nadmiaru nieszczęść, które go dosięgły. I gdy tak siedział, nagle jakiś człowiek podbiegł do niego i zawołał: „Maarufie, wstawaj i ukryj się gdzieś, bo żona twoja skargę na ciebie aż do Wysokiej Porty zaniosła i Abu Tabak już na ciebie dybie!” Porwał się tedy Maaruf, sklep swój zaryglował i uciekł w stronę Bramy Zwycięstwa. A pozostało mu przy duszy zaledwie pięć dirhemów z tego, co otrzymał za sprzedane kopyta i narzędzia, kupił więc chleba za cztery połówki, a za jedną połówkę odrobinę sera i z tym się przez ową bramę wymknął. A działo się to w zimie w czasie przedwieczornych modłów. Gdy tylko wszedł pomiędzy wysypiska śmieci, lunął na niego deszcz, jak z otwartych bukłaków na wodę, i szaty przemokły na nim, schronił się przeto do meczetu al-Adilija. I ujrzał tam ruiny, a w nich komorę pustą, w której drzwi brakowało. I wszedł tam, aby się przed deszczem schować. Ubranie miał przemoczone od deszczu, spod powiek spływały mu łzy i zrozpaczony położeniem swoim, mówił: „Gdzież mam uciec przed tą wszetecznicą?! Błagam Cię, o Panie, racz mi zesłać kogoś, kto zaprowadziłby mnie do tak odległej krainy, aby żona moja drogi do niej nie znalazła!” I gdy tak siedział szlochając, nagle ściana się rozstąpiła i wyszła z niej postać wysoka, której widok przyprawił szewca Maarufa o drżenie na całym ciele. Postać ta odezwała się do niego: „Człowieku, czego potrzebujesz, że mnie w nocy niepokoisz? Mieszkam tutaj od dwustu lat, alem nie widział do tej pory nikogo, kto by tu zaszedł i postępował tak, jak ty postępujesz. Wyjaw mi tedy, co ci się stało, i powiedz, czego pragniesz, a ja życzenie twoje spełnię, bo, zaprawdę, litość nad tobą serce moje ogarnęła.” Szewc zapytał wówczas: „Ktoś ty taki, kim jesteś?” Postać odparła: „Jestem mieszkańcem tego oto miejsca.” Wtedy Maaruf wyznał wszystko, co mu się z żoną przytrafiło, na co tamten zapytał: „Czy chcesz, abym zawiódł cię do kraju, do którego by żona twoja nie trafiła?” Szewc Maaruf odrzekł: „Tak”, i postać zawołała: „Wsiadaj na mój grzbiet!” I wsiadł, a istota owa uniosła go z ziemi, wzbiła się w powietrze i leciała z nim od zakończenia wieczornych modłów aż do pojawienia się porannej zorzy, po czym osiadła z nim na szczycie wysokiej góry i powiedziała: „Zejdź z tej góry, człowieku, a gdy ujrzysz przed sobą bramy miasta, wejdź i wiedz, że twoja żona cię tam nie odnajdzie ani żadną drogą tam nie trafi.” To rzekłszy opuścił go i oddalił się, a Maaruf pozostał zdumiony i zaskoczony w głębi duszy i tak dotrwał aż do wschodu słońca. Potem powiedział do siebie: „Wstanę i zejdę z tej góry, bo zaprawdę, z siedzenia na niej nic mi nie przyjdzie.” I zszedł do stóp góry, i ujrzał przed sobą miasto okolone wyniosłymi murami, z pałacami, co pną się wysoko, ze zdobionymi domami, które cieszą oko. I minął bramę miejską, i ujrzał miasto, którego wygląd smutne serce rozwesela. A kiedy wszedł na bazar, mieszkańcy tego miasta jęli mu się przypatrywać i spoglądali na niego, zbierając się wokół niego i dziwując się jego ubraniu, bo było ono zgoła inne od tego, w jakie oni byli odziani. Aż wreszcie jeden z mieszkańców owego miasta zapytał: „Ej, człowieku, czy jesteś cudzoziemcem?” Maaruf odpowiedział: „Tak”, a nieznajomy dalej pytał; „Z jakiego kraju?” Odrzekł: „Z Kairu Szczęśliwego.” Ów człowiek spytał: „Jak dawno go opuściłeś?”, i Maaruf odpowiedział: „Wczoraj po południu.” Człowiek ów roześmiał się na to i zawołał: „Ludzie, chodźcie się przyjrzeć temu człowiekowi i posłuchajcie, co on wygaduje!” Spytali: „Cóż takiego mówi?”, i mieszkaniec miasta wyjaśnił: „Twierdzi, że pochodzi z Kairu i że opuścił go wczoraj po południu!” I wszyscy wybuchnęli śmiechem, i otoczyli Maarufa mówiąc: „Czy jesteś szalony, że takie rzeczy prawisz?! Jakże możesz twierdzić, żeś wczoraj po południu opuścił Kair i dziś rano się tutaj znalazłeś, skoro w istocie Kair od naszego miasta o cały rok drogi jest oddalony?!”

Ale Maaruf im odpowiedział: „To wy chyba szaleni jesteście, bo jeśli o mnie idzie, zaprawdę nie skłamałem. Oto chleb kairski, który jest jeszcze świeży.” I pokazał im swój chleb, a oni zaczęli go oglądać i obmacywać i dziwowali się, bo, zaiste, nie był ów chleb podobny do tego, który oni w swoim kraju jadali. I ciżba ludzka rosła wokół szewca Maarufa, i jeden do drugiego powiadał: „Oto kairski chleb, przyjrzyjcie mu się!”, i powstał rwetes w mieście całym. Jedni wierzyli przybyszowi, inni mu kłamstwo zarzucali, a jeszcze inni sobie z niego podkpiwali. Wtem podjechał do nich na mulicy kupiec pewien, za którym biegło dwu niewolników. Przecisnął się przez tłum i zawołał: „Ludzie, czyż wam nie wstyd takie zbiegowisko przy tym cudzoziemcu czynić, śmiać się i podkpiwać sobie z niego? Odstąpcie od niego!” I nie przestał krzyczeć na nich, dopóki ich od szewca nie odpędził, a nikt z całego tłumu nie śmiał mu się sprzeciwić. Potem kupiec ów zwrócił się do Maarufa: „Pójdź, bracie mój, i bądź pewny, że więcej nie doznasz przykrości od tych ludzi, którzy, zaprawdę, wstydu nie mają!” To mówiąc zabrał Maarufa ze sobą i jechał razem z nim, aż dotarli do wielkiego, bogato zdobionego domu. Tam posadził szewca Maarufa na miejscu godnym króla i rozkazał niewolnikowi, aby otworzył skrzynię. I wyciągnął z niej ów niewolnik strój wspaniały, niczym dla kupca tysiącami, i gospodarz gościa swego w ten strój przyodział. A że Maaruf posiadał znakomity wygląd, przeto w szatach tych stał się podobny do szachbandara kupców. Gospodarz zażądał potem zastawionego stołu i przyniesiono im stół, na. którym znajdowały się wszelkie potrawy wyszukane spośród najrozmaitszych gatunków. Zjedli tedy i wypili, po czym kupiec spytał: „Bracie mój, jakie jest twoje imię?” Szewc odrzekł: „Nazywam się Maaruf. Trudniłem się szewstwem i stare buty łatałem.” Pytał go dalej gospodarz: „Z jakiego jesteś miasta?” Odpowiedział: „Z Kairu.” Spytał gospodarz: „Z jakiej dzielnicy?” Na to Maaruf pytaniem odpowiedział: „Czyżbyś znał Kair?” I kupiec odrzekł: „Tak, z pochodzenia jestem kairczykiem.” Wtedy Maaruf powiedział: „Mieszkałem przy ulicy zwanej Darb al-Achmar.” I kupiec spytał: „Kogo znasz z tej ulicy?” Szewc odparł: „Znam tego i tamtego”, i wymienił mu wiele osób. Kupiec spytał: „A czy nie znasz szejcha Achmada, sprzedawcy leków?” Odpowiedział: „Był moim sąsiadem zza ściany.” Spytał kupiec: „Dobrze się on miewa?” Odpowiedział: „Tak.” Spytał: „Ilu ma synów?” Odpowiedział: „Trzech: Mustafę, Muhammada i Alego.” Spytał: „Co Allach zrobił z jego synów?” Odpowiedział: „Co do Mustafy, to ma się on dobrze, jest uczonym i mudarrisem. Co do Muhammada, to jest on sprzedawcą leków. Otworzył sobie sklep tuż obok sklepu ojca, a uprzednio jeszcze się ożenił i żona powiła mu syna, który nazywa się Hasan.”

Kupiec przerwał: „Niechaj cię Allach uszczęśliwi za te dobre nowiny!”, po czym Maaruf mówił dalej: „Co się zaś tyczy Alego, to zaiste, był on mym towarzyszem, gdy byliśmy mali. Bawiliśmy się zawsze razem i często wałęsaliśmy się poprzebierani za dzieci chrześcijan, wchodziliśmy do kościoła i kradliśmy chrześcijańskie księgi, sprzedawaliśmy je, a potem za uzyskane pieniądze kupowaliśmy sobie coś do jedzenia. Aż raz zdarzyło się, że chrześcijanie nas wypatrzyli i na gorącym uczynku, ze skradzioną księgą, nas złapali, poskarżyli na nas naszym rodzicom i zagrozili jego ojcu: «Skargę na ciebie przed króla wniesiemy, jeśli nie zabronisz twojemu synowi szkodę nam wyrządzać!» Ojciec Alego ułagodził ich, a syna za to mocno zbił, Ali zaś uciekł zaraz potem, śladu po sobie nie zostawiając. Od tego czasu go nie ma i słuch po nim od dwudziestu lat zaginął.” Wówczas kupiec zawołał: „Ja jestem Ali, syn szejcha Achmada, sprzedawcy leków, a ty, Maarufie, jesteś moim przyjacielem!” I pozdrowili się nawzajem, a kiedy jeden drugiego skończył witać, kupiec zapytał: „Powiedz, Maarufie, co ciebie aż tutaj z Kairu przywiodło?” Szewc opowiedział mu tedy o swojej żonie Fatimie, zwanej al-Urra, i o tym, jak z nim postąpiła, na koniec zaś dodał: „Kiedy więc udręki, których mi nie szczędziła, stały się dla mnie nie do zniesienia, uciekłem od niej w stronę Bramy Zwycięstwa i tam mnie ulewny deszcz złapał, przeto w ruinach meczetu al-Adilija się schowałem i tam płacząc przycupnąłem. I oto stanął tam nagle przede mną mieszkaniec owego miejsca, pewien ifrit spośród dżinnów, i o przyczynę mojego płaczu zapytał. Opowiedziałem mu wtedy o swojej niedoli, a on wziął mnie na swój grzbiet i leciał ze mną przez noc całą pomiędzy niebem a ziemią, po czym postawił mnie na szczycie góry i o istnieniu tego oto miasta mi powiedział. Potem zszedłem z góry, wstąpiłem do miasta, a kiedy ludzie poczęli mnie wypytywać, rzekłem im, że wczoraj opuściłem Kair, ale oni mi nie uwierzyli. Wreszcie nadszedłeś ty i ludzi, co mnie otaczali, przepędziłeś i przywiodłeś mnie do twego domu. Oto dlaczego porzuciłem Kair. A dlaczego ty tutaj przybyłeś?”

Odpowiedział mu kupiec Ali: „Byłem lekkomyślny, gdy miałem lat siedem, a od tego właśnie wieku wędrowałem z kraju do kraju i z miasta do miasta, aż zaszedłem do tego grodu, który zwie się Ichtijan al-Chutan. Zauważyłem, że mieszkańcy są tu ludźmi szlachetnymi i litościwymi, ujrzałem też, że mają zaufanie do ubogich i sprzedają im na kredyt, i że wiarę dają wszystkiemu, co im się tylko powie. Rzekłem więc do nich: «Jestem kupcem, a przybyłem tu wcześniej niż moje towary i chciałbym teraz znaleźć jakieś miejsce, gdzie mógłbym swoje toboły złożyć, gdy nadejdą.” Uwierzyli mi na słowo, opróżnili dla mnie pewien skład, ja zaś rzekłem im wtedy: «Czy jest wśród was ktoś taki, kto by mi pożyczył tysiąc denarów do czasu nadejścia moich towarów? Zaraz potem zwrócę pożyczkę, ale teraz, póki jeszcze nie mam tu swego dobytku, potrzebuję trochę pieniędzy, aby załatwić pewne sprawy.» I dali mi to, czego chciałem, poszedłem więc na bazar i skoro ujrzałem tam przeróżne towary, nakupiłem ich, a na drugi dzień sprzedałem je, zarabiając na nich pięćdziesiąt denarów. Zaraz przeto dokupiłem innych towarów, a potem nawiązałem przyjazne stosunki z ludźmi i postępowałem z nimi układnie, tak że mnie wnet polubili. I kupowałem, i sprzedawałem, a ilość pieniędzy stale mi się mnożyła, wiedz bowiem, bracie mój, że przysłowie uczy: «Świat oszustwem stoi i podstępem, a w kraju, w którym cię nikt nie zna, czyń, co zechcesz.» Jeśli więc komukolwiek, kto cię tu zapyta, powiesz: «Moim zawodem jest szewstwo», «Biedny jestem», «Uciekłem od żony swojej» albo: «Wczoraj opuściłem Kair» – nie uwierzą ci, a póki w tym mieście zostaniesz, będziesz przedmiotem kpin. Jeśli zaś powiesz; «Przyniósł mnie tu ifrit» – uciekną przed tobą i każdy będzie od ciebie stronił mówiąc: «Ten człowiek jest w mocy szejtana, kto się do niego zbliży, tego spotka nieszczęście.» A taka gadanina zniesławiłaby, ciebie, a i mnie by na złe wyszła, gdyż ludzie tu wiedzą, że i ja z Kairu pochodzę.”

Maaruf zapytał: „Cóż więc mam czynić? „Ali odrzekł: „Nauczę cię, co powinieneś czynić, i jeśli Allach zezwoli, dam ci jutro tysiąc denarów, mulicę, której będziesz mógł dosiąść, i niewolnika, który będzie biegł przed tobą i wskaże ci drogę do bramy bazaru. I wjedziesz na bazar, a pośród kupców ujrzysz mnie, gdyż będę między nimi siedział. Gdy cię zobaczę, wstanę, pozdrowię cię i, jakby znając twoje dostojeństwo, ucałuję twą dłoń. A potem, kiedy cię o jakikolwiek rodzaj tkaniny zapytam mówiąc: «Czyś przywiózł z sobą choć trochę tkanin w takim a takim rodzaju?”, ty odpowiadaj: «Mnóstwo!» A kiedy mnie zapytają o ciebie, będę cię wysławiał i zrobię z ciebie w ich oczach wielkiego człowieka, po czym powiem: «Przygotujcie dlań skład na towary i sklep », i przedstawię im ciebie jako człowieka bogatego i szczodrobliwego. Kiedy zaś przyjdzie do ciebie żebrak, daj mu, co tylko będziesz mógł, aby się potwierdziła prawdziwość słów moich i aby mogli uwierzyć w twoją wielkość i hojność, i aby cię za to polubili. A potem jeszcze zaproszę cię do siebie i przez wzgląd na ciebie zaproszę wszystkich kupców, a spotkanie to urządzę po to, abyście się wzajemnie poznali, byście potem razem sprzedawali i kupowali, byście dalej już między sobą brali i dawali. Tym sposobem, zanim minie trochę czasu, zdobędziesz majątek.” I gdy ranek zaświtał, Ali wręczył Maarufowi tysiąc denarów, przyodział go w strój godny, posadził go na mulicę i przydając mu jeszcze obiecanego niewolnika, powiedział: „Allach cię od długu za to wszystko zwalnia, albowiem jesteś przyjacielem moim, przeto ci się należy wspaniałomyślność moja. Porzuć więc troski, zapomnij o całej historii ze swą żoną i więcej nikomu o niej nie opowiadaj.” Maaruf odrzekł: „Niechaj Allach dobrem ci za to wszystko zapłaci!”, i dosiadłszy mulicy ruszył w drogę, a niewolnik biegł za nim, aż doprowadził go do bramy bazaru. Tam wszyscy kupcy już siedzieli i pomiędzy nimi siedział kupiec Ali. A skoro ujrzał Maarufa, wstał, rzucił się ku niemu i zawołał: „Błogosławiony to dzień, o kupcze Maarufie, panie dobroci i dobroczynności!”, i na oczach kupców jego rękę całując powiedział: „O bracia, oto kupiec Maaruf was swym przybyciem zaszczycił, pozdrówcie go!” To mówiąc Ali dał im znak, by okazali Maarufowi wielkie uszanowanie, i tym sposobem Maaruf urósł w ich oczach. 

Gdy już wszyscy pozdrowili Maarufa, Ali dopomógł mu zejść z mulicy, i przywitał się z nim, a potem odchodził na bok to z jednym, to z drugim kupcem i swego przyjaciela przed nimi wychwalał. Oni pytali: „Czy jest on kupcem?”, a on odpowiadał: „Tak, jest jednym z największych kupców. Majętniejszego niż on nie znajdziesz łatwo, albowiem bogactwo jego, jego ojca i dziadków słynie wśród kairskich kupców, co więcej, ma on wspólników w krajach Hind i Sind, a także w Jemenie, a wspaniałomyślność jego jest niebywała. Uznajcie zatem jego wysoką godność, wysławiajcie jego dostojeństwo i służcie mu. I wiedzcie, że przybył on do waszego miasta nie dla spraw handlowych, tylko dlatego, że zachciało mu się zwiedzić obce kraje, gdyż dla zarobków i zysków nie potrzebuje on wyjeżdżać ze swojej ojczyzny, majątek jego bowiem jest taki, że nawet ogień nie zdołałby go strawić. Ja sam należę do sług jego.” I nie przestawał wychwalać tak Maarufa, aż kupcy zaczęli stawiać go ponad własnych naczelników, i jeden przed drugim jego przymioty wysławiali. A potem tłoczyli się wokół niego, śniadanie i sorbety mu podawali i nawet szachbandar kupców przyszedł do niego z pozdrowieniem. Wtedy Ali w obecności tych wszystkich kupców począł go wypytywać: „Panie mój, czy przypadkiem nie przywiozłeś ze sobą trochę takiej a takiej tkaniny?” I Maaruf odpowiadał: „Mnóstwo.” A tego dnia Ali pokazał mu rozmaite rodzaje cennych tkanin i nauczył go, jak się nazywają pośród nich drogie i tanie. I zapytał pewien kupiec: „Panie mój, czy przywiozłeś ze sobą żółte sukno?” Maaruf odpowiedział: „Mnóstwo!”, a kupiec pytał dalej: „A czerwone jak krew gazeli?” Maaruf odrzekł znowu: „Mnóstwo!”, i o cokolwiek go zapytano, odpowiadał jednako: „Mnóstwo!”, aż w końcu się ktoś odezwał: „Kupcze Ali, czy ziomek twój, gdyby zechciał, mógłby tysiąc cennych ładunków przywieźć?” I Ali odparł: „Wziąłby je tylko z jednego ze swoich rozlicznych składów i prawie nic by mu z niego nie ubyło.”

Tymczasem gdy tak siedzieli, żebrak począł wśród kupców krążyć. Niektórzy dawali mu pół dirhema, inni miedziaka mu ofiarowali, a najwięcej było takich, co mu nic nie dali. Wreszcie żebrak podszedł do Maarufa, a ten garść złota wydobył i wręczył mu ją całą. Żebrak podziękował mu i błogosławił, a kupcy się dziwowali i mówili: „Zaprawdę, był to królewski datek”, i: „Zaiste, skoro on żebrakowi złoto bez odliczania daje, musi należeć do panów, którzy niezmierzone bogactwa posiadają. Wszak gdyby ich nie miał, nie dawałby żebrakowi pełnej garści złota!” Po pewnym czasie podeszła jeszcze do Maarufa uboga kobieta, a on znowu wydobył i dał jej garść złota. I odeszła od niego, błogosławiąc mu, rozpowiedziała o nim nędzarzom, tak że jeden po drugim stawali przed nim, a on każdemu złoto garścią dawał, póki nie wydał tysiąca denarów. Wtedy dłonią o dłoń uderzył i powiedział: „Zaprawdę, Allach jest naszą ostoją, On najskuteczniej ochrania!” Szachbandar kupców spytał wówczas: „Co ci jest, kupcze Maarufie?” Odrzekł: „Wygląda na to, że najwięcej w tym mieście jest nędzarzy i ubogich. Gdybym wiedział, że tylu ich tu się znajduje, byłbym w sakwie przy siodle więcej pieniędzy przywiózł i dałbym je wszystkim tym biedakom jako jałmużnę. Poczynam się teraz obawiać, że mój pobyt na obczyźnie przeciągnie się, a tymczasem nic złota mi już nie zostało. Nie leży zaś w mojej naturze odmawiać żebrakowi, bo cóż mu powiem, kiedy do mnie podejdzie?” Odparli mu: „Powiesz: «Niech cię Allach wspomoże.»” Odrzekł Maaruf: „Nie jest to moim zwyczajem i już sama myśl o tym napełnia mnie troską. Chciałbym mieć jeszcze tysiąc denarów, abym z nich mógł jałmużnę rozdawać do czasu, gdy przybędą tu moje juki.” Szachbandar kupców zawołał: „Nic prostszego!”, i jednego ze swoich podwładnych posłał po tysiąc denarów, po czym dał je Maarufowi, ów zaś każdego biedaka, który do niego podszedł, obdarowywał sowicie, aż wreszcie rozległo się wezwanie na południową modlitwę.

Wtedy wszyscy pospieszyli do głównego meczetu i modły południowe odprawiali, a Maaruf tymczasem rozsypał całą resztę, co pozostała mu z tysiąca denarów, na głowy modlących się. Ludzie odwrócili się ku niemu, poczęli mu błogosławić, kupcy zaś byli zdumieni jego wielką hojnością i szczodrobliwością. Potem Maaruf poprosił innego kupca i pożyczył od niego tysiąc denarów, i znowu je rozdał. Kupiec Ali widział, co jego przyjaciel czyni, ale nie mógł nic na to powiedzieć, a Maaruf bez przerwy robił to samo, aż rozległo się wezwanie na modły wieczorne. I znowu wszedł Maaruf do meczetu, a tam odprawił modły i resztą pieniędzy ludzi obsypał. W ten sposób do chwili zamknięcia bram bazaru pożyczył pięć tysięcy denarów i rozdzielił je między biedaków, mówiąc każdemu, od kogo brał pieniądze: „Gdy tylko moja karawana nadjedzie, oddam ci wszystko. Jeśli zechcesz złota, dam ci złoto, a gdybyś tkanin żądał, dam ci tkaniny, zaprawdę bowiem wszystkiego mam mnóstwo.” Wieczorem kupiec Ali zaprosił go do siebie, a wraz z nim zaprosił wszystkich kupców i Maaruf a usadowił na honorowym miejscu pośrodku, a ów o niczym innym nie rozprawiał, tylko o tkaninach i klejnotach, gdy zaś ktokolwiek mu o czymś napomknął, mówił: „Mam i tego mnóstwo.” Następnego dnia znowu się na bazar udał, brał od kupców pieniądze i biedakom je rozdawał, i czynił tak przez dwadzieścia dni. W ten sposób pożyczył od ludzi sześćdziesiąt tysięcy denarów, a tymczasem nie nadchodziły ani jego towary, ani żadna zaraza. Wreszcie ludzie o swoje pieniądze awanturę wszczęli i mówili: „Towary kupca Maarufa nie nadchodzą. Jakże długo będzie on jeszcze od ludzi brał pieniądze po to, aby je biednym rozdawać?!” I rzekł jeden z nich; „Sądzę, że powinniśmy pomówić o tym z jego krajanem, kupcem Alim.” I poszli do niego, i powiedzieli mu: „Kupcze Ali, towarów kupca Maarufa jak nie było, tak i nie ma!” Ali odrzekł; „Bądźcie cierpliwi, na pewno niedługo nadejdą.” Potem na osobności Ali powiedział do Maarufa: „Co ty wyprawiasz, Maarufie?! Co ci radziłem: «Upiecz chleb» czy: «Spal go»? Zaiste, kupcy wrzawę o swoje pieniądze już wszczęli i powiadają mi, że mają u ciebie sześćdziesiąt tysięcy denarów, które wziąłeś od nich i pomiędzy biednych rozdzieliłeś. Skądże weźmiesz pieniądze, by tym ludziom długi pooddawać, ty, który ani nie sprzedajesz, ani nie kupujesz?” 

Odrzekł mu na to Maaruf: „Nic to! Cóż to jest sześćdziesiąt tysięcy denarów? Wszakże gdy moje towary nadejdą, oddam im wszystko. Gdy zechcą tkanin – dostaną tkaniny, gdy ich nie zechcą – otrzymają złoto i srebro.” Kupiec Ali zawołał: „Allach jest Wielki! Czy ty masz w ogóle jakieś towary?!” Odrzekł: „Mam ich mnóstwo.” Ali krzyknął: „Niech Allach i tajemni mężowie wspomogą nas przeciw tobie i twej przewrotności! Czy nauczyłem cię tych słów po to, abyś je mnie powtarzał?! Poczekaj – już ja ludziom otworzę oczy na ciebie!” Ale Maaruf powiedział: „Idź, nie gadaj tyle! Czyż ja jestem biedakiem?! Naprawdę, w tobołach moich jest mnóstwo rzeczy i gdy tylko nadejdą, będą mogli sobie należność w dwójnasób odebrać. Ja przecież niczego od nich nie potrzebuję!” Wtedy kupiec Ali się rozsierdził i zawołał: „Ty gburze, już ja ci pokażę, co to znaczy tak mnie bezwstydnie oszukać!” Maaruf odrzekł: „Czyń, co jesteś w stanie uczynić. Oni i tak poczekać muszą, aż nadejdą moje towary. A wtedy odbiorą to, co im się należy, albo nawet więcej.” Ali odszedł wówczas, a oddalając się mówił sobie w duszy: „Skoro go przedtem chwaliłem, nie mogę go teraz ganić, bo wyjdę na kłamcę i sprawdziłoby się na mnie przysłowie, które mówi: «Kto najpierw chwali, a potem gani, ten po dwakroć kłamie.»” I całkiem nie wiedział, co dalej czynić. I przyszli doń kupcy z zapytaniem: „O kupcze Ali, czy rozmawiałeś z nim?” Odpowiedział: „O ludzie! Ja sam się boję, gdyż i ja mam u niego tysiąc denarów, przeto nie mogę z nim o pieniądzach mówić. Nie pytaliście mnie o radę, kiedy zawierzaliście mu pieniądze swoje, teraz tedy nie macie się co przede mną żalić. Sami się upominajcie u niego, a jeśli wam nie odda, skargę na niego przed króla miasta zanieście i powiedzcie mu: «Jest oszustem, oszukał nas», a król na pewno wam poradzi na to.” Poszli więc do króla i opowiedziawszy mu o tym, co zaszło, rzekli: „O królu czasu, zaprawdę, nie wiemy zupełnie, co mamy w tej sprawie począć z owym kupcem, którego hojność jest tak wielka. On tak a tak postępuje, a wszystko, co weźmie, między nędzarzy pełnymi garściami rozdziela. Gdyby nic nie miał, nie pozwalałby sobie chyba złota pełnymi garściami rozdawać, gdyby zaś był możnym panem, nadejście towarów powinno by o jego prawdomówności świadczyć. Wszelako nie widzieliśmy, by miał jakiekolwiek juki, a tymczasem zapewnia nas stale, że je posiada, tylko je w drodze wyprzedził, i ilekroć napomkniemy przy nim o jakiejkolwiek tkaninie, powiada: «Mam tego mnóstwo.» A sporo już czasu upłynęło, lecz o jukach jego jakoś nie słychać i dziś winien nam już jest sześćdziesiąt tysięcy denarów, które pomiędzy biedaków porozdawał, oni zaś błogosławią mu i szczodrobliwość jego chwalą.”

A król ten był niezwykle chciwy na bogactwa, bardziej niż Aszab. Skoro więc posłyszał o szczodrobliwości i wspaniałomyślności Maarufa, ogarnęła go chciwość i rzekł do swojego wezyra: „Gdyby ten kupiec nie miał wielkiego majątku, z pewnością nie byłby aż tak hojny, przeto niewątpliwie juki jego nadejdą, a wówczas kupcy przyjdą do niego i on ich pieniędzmi obsypie. A przecież ja mam większe prawo do jego bogactw aniżeli wszyscy kupcy. Chciałbym więc zbliżyć się do tego kupca, a kiedy sobie pozyskam jego przyjaźń, sam zagarnę to, co on posiada w tobołach, gdy przybędą, nim się do tego dobiorą kupcy. A potem go z moją córką ożenię i w ten sposób już całe jego bogactwo do mojego majątku dodam.” Ale wezyr odrzekł: „O królu czasu, ja mam go za oszusta jedynie, oszust zaś snadnie dom chciwca zniszczyć może.” A król odrzekł mu na to: „Już ja go, o wezyrze, na próbę wystawię i poznam, czy jest oszustem, czy człowiekiem prawdomównym, dowiem się również, czy jest bogaczem, czy też nie.” Wezyr spytał: „Jakiej próbie go poddasz?”, i król odpowiedział: „Mam ja pewien klejnot. Otóż poślę po tego Maarufa, sprowadzę go do siebie, a gdy zasiądzie u mnie, przyjmę go z szacunkiem, godnie i pokażę mu ów klejnot. Jeśli się na nim pozna i będzie wiedział, jaka jest jego cena, będzie to oznaczało, że jest bogatym, majętnym panem. A jeśli nie pozna się na nim, będzie to dowód na to, iż jest oszustem i szalbierzem, a ja każę go wtedy stracić najstraszliwszym jakimś sposobem.” To rzekłszy król posłał po Maarufa i do siebie go sprowadził. Maaruf przyszedł i pozdrowił króla, król odwzajemnił mu pozdrowienie i sadzając go u boku swojego, zapytał: „Czy to ty jesteś kupcem Maarufem?” Odpowiedział Maaruf: „Tak.” Król mówił więc dalej: „Byli tu u mnie kupcy, którzy utrzymują, że winien im jesteś sześćdziesiąt tysięcy denarów. Czy mówią prawdę?” Odrzekł Maaruf: „Tak.” Król zapytał: „Czemu w takim razie nie oddajesz im ich pieniędzy?” Odrzekł Maaruf: „Muszą poczekać, aż moje toboły nadejdą, a wtedy oddam im wszystko w dwójnasób. Jeśli będą chcieli złota, dam im złoto, jeśli srebra zażądają, dam im srebro, a jeśli w towarach zechcą zwrotu należności, dam im towary. I ten, któremu jestem winien tysiąc denarów, dwa tysiące ode mnie otrzyma w nagrodę za to, że swym tysiącem poratował mnie i osłonił moje dobre imię wśród biedaków, bo zaprawdę mam ja bogactw mnóstwo.”

I rzekł król do niego: „Weź to, kupcze, sprawdź, co to za kamień i jaką wartość posiada.” I podał mu drogocenny kamień wielkości orzecha laskowego, który kupił był za cenę tysiąca denarów i który cenił sobie bardzo wysoko, gdyż nie posiadał drugiego podobnego. Maaruf wziął kamień do ręki i ścisnąwszy kciukiem i palcem wskazującym, skruszył go, był to bowiem klejnot delikatny i nie znoszący nacisku. Król zawołał: „Dlaczego skruszyłeś ten drogi kamień?” Maaruf roześmiał się na to i rzekł: „O królu czasu, przecież to nie był klejnot żaden, jeno kawałek minerału wart zaledwie tysiąc denarów. Jakże mogłeś choćby nazywać go drogim kamieniem?! Zaprawdę, cena drogiego kamienia wynosi siedemdziesiąt tysięcy denarów, a to można nazwać tylko kawałkiem minerału! Szlachetny kamień, który nie ma wielkości orzecha włoskiego, żadnej wartości w moich oczach nie przedstawia i w ogóle na niego nie zwracam uwagi, jakże więc ty, który jesteś królem, możesz uważać za klejnot coś, co jest jeno kawałkiem minerału wartości tysiąca denarów?! Usprawiedliwia cię tylko to, że wszyscy jesteście biedakami i nie ma u was bezcennych skarbów.” I rzekł do niego król: „Kupcze, czy posiadasz takie drogie kamienie, o jakich wspomniałeś?” Odrzekł Maaruf: „Mnóstwo!” I opanowała króla chciwość, i zapytał: „Czy dasz mi prawdziwe drogie kamienie?” Odrzekł: „Gdy moje rzeczy nadejdą, dam ci ich mnóstwo i dam ci mnóstwo wszystkiego, czego tylko zapragniesz, bo wszystkiego mam w bród. I dam ci to za darmo.” Król ucieszył się wtedy i powiedział kupcom: „Odejdźcie swoimi drogami i poczekajcie, aż nadejdą jego toboły, a potem przyjdźcie do mnie odbierać to, co się wam należy.” I odeszli kupcy. Oto co było z Maarufem i z kupcami. Co się zaś tyczy króla, to zwrócił się on do wezyra i rzekł mu tak: „Bądź uprzejmy dla kupca Maarufa i porozmawiaj z nim o tym i owym, a wreszcie napomknij mu, że mam córkę. Spraw, aby się z nią ożenił i byśmy się stali przez to posiadaczami jego bogactw.” Wezyr odrzekł: „O królu czasu, zaprawdę postępowanie tego człowieka nie podoba mi się, uważam go za kłamcę i oszusta, porzuć więc myśl o tym, o czym rzekłeś, abyś swej córki nie stracił za darmo.” A wezyr prosił niegdyś króla o rękę jego córki, pragnąc się z nią ożenić, ale nie doszło do tego, bo królewna nie chciała przystać na to. I rzekł do niego król: „Ty przeniewierco! Nie życzysz mi tego dobra, bo sam się o nią dawniej starałeś, tylko ona nie zgodziła się ciebie poślubić, teraz przeto chciałbyś drogę jej do innego małżeństwa zagrodzić, aby moja córka niezamężną pozostała tak długo, aż ty nie weźmiesz jej za żonę. A teraz posłuchaj, co powiem: Nie masz w tej sprawie już nic do gadania! A co do kupca, to jakże może on być oszustem lub kłamcą, skoro odgadł cenę, za jaką ów kamień kupiłem, i skruszył go, ponieważ mu się nie spodobał. Ma on mnóstwo prawdziwych drogich kamieni, a gdy poślubi moją córkę i ujrzy, jak bardzo jest urodziwa, postrada rozum i rozmiłuje się w niej, i obsypie ją drogocennymi klejnotami i skarbami. Czyżbyś chciał moją córę i mnie takich bogactw pozbawić?!” Wezyr milczał, bojąc się królewski gniew ściągnąć na siebie, rzekł sobie tylko w duszy: „Szczuj bydło psami!” Potem, okazując uprzejmość Maarufowi, odezwał się do niego: „Zaiste, jego wysokość król pokochał cię, a że ma córę niezwykle piękną i urodziwą, chciałby ci ją za żonę oddać. Cóż ty na to powiesz?” Maaruf odrzekł: „Rad jestem temu, ale król musi poczekać, aż nadejdą moje toboły, bo wykup za królewskie córy jest bardzo wielki i stan królewny godnego daru wymaga, ja zaś nie mam w tej chwili pieniędzy. Wszelako gdy król poczeka do nadejścia karawany z moimi rzeczami, będę miał bogactwa nieprzeliczone i w ślubnym darze złożę wtedy pięć tysięcy kies. Chciałbym ponadto mieć wówczas jeszcze tysiąc kies, które mógłbym w noc zaślubin rozdać pomiędzy biednych i ubogich, a tysiąc kies chciałbym rozdzielić pomiędzy tych, co będą szli w weselnym orszaku, i tysiąc innych kies jeszcze potrzebuję, aby wyprawić ucztę dla wojska i wszystkich innych. Muszę też mieć sto drogocennych kamieni, które podaruję królewnie rankiem, nazajutrz po weselnej nocy, i sto innych drogich kamieni, aby je rozdać niewolnicom i rzezańcom – każdy otrzyma jeden taki kamień, gdyż chcę oblubienicy w ten sposób cześć okazać. Chcę też przyodziać tysiąc nagich nędzarzy i mieć na jałmużnę dla wszystkich potrzebujących. A wszystko to jest niemożliwe przed nadejściem tu moich juków, a że posiadam krocie, przeto wszystkie te wydatki nie będą miały dla mnie znaczenia.”

Wezyr odszedł usłyszawszy to i udał się do króla, aby go powiadomić o tym, co Maaruf powiedział. I rzekł król: „I jak możesz mówić, że człowiek ten jest kłamcą i oszustem, skoro ma takie zamiary?!” Ale wezyr odparł: „A jednak wciąż mam go za takiego!” I rozsierdził się król, skrzyczał wezyra i zagroził: „Na moją głowę! Jeśli nie przestaniesz tak gadać, zabiję cię! A teraz wracaj do niego i przyprowadź go tu do mnie, abym sam się z nim mógł ugodzić.” Poszedł więc wezyr do Maarufa i rzekł mu: „Chodź pomówić z królem!” Maaruf odpowiedział: „Słyszę i jestem posłuszny”, po czym do króla się udał. I rzekł mu król: „Nie wymawiaj się przede mną tak jak przed wezyrem, bo, zaiste, skarbiec mój jest pełen. Weź sobie tylko klucze od niego i wydawaj zeń, na co potrzebujesz i ile zapragniesz. Odziewaj biednych i czyń tak, jak tylko uznasz za stosowne. Nie trap się również z powodu mej córki czy jej niewolnic. Gdy tylko przybędzie twoja karawana, okażesz swej żonie szczodrobliwość wedle uznania. Poczekamy cierpliwie na wykup do czasu, aż twoje rzeczy nadejdą, gdyż nie ma i nie będzie różnicy między mną a tobą.” To powiedziawszy król kazał szejchowi al-islam spisać ślubną umowę, gdy więc szejch al-islam przybył, spełnił polecenie króla i spisał ślubną umowę pomiędzy córką królewską a kupcem Maarufem. Król dał wtedy znak, aby rozpoczęto weselne obchody – przystrojono więc miasto, uderzano w bębny, zastawiono stoły przeróżnym jadłem i pojawili się kuglarze. Kupiec Maaruf zasiadł na tronie w sali posiedzeń, a przed nim popisywali się kuglarze, magicy, mistrzowie w tańcach i ludzie biegli w sztukach przeróżnych i błazeństwach, byli i muzykanci, a Maaruf tylko rozkazywał skarbnikowi mówiąc: „Dawaj złoto i srebro!”, i skarbnik mu złoto i srebro przynosił, a Maaruf krążył wśród gości, grajków i tancerzy i garściami bogactwo rozdawał, obdzielał jałmużną biedaków i nędzarzy i nagich przyodziewał. A że wesele było huczne, przeto skarbnik prawie nie mógł nadążyć z przynoszeniem pieniędzy ze skarbca. Serce wezyra o mało nie pękło ze złości, lecz nic powiedzieć nie śmiał, tylko kupiec Ali, zdumiony tym trwonieniem dóbr wszelakich, kupca Maarufa napominał: „Allach i mężowie tajemni oby cię do opamiętania przywiedli! Czy nie dość ci, żeś majątek kupców roztrwonił, że jeszcze teraz pieniądze królewskie rozrzucasz?!” Ale kupiec Maaruf tylko mu odpowiadał: „Nic ci do tego! Kiedy moja karawana nadejdzie, wszystko oddam królowi w dwójnasób.” I dalej trwonił pieniądze nie swoje, w duszy sobie mówiąc: „Przeklęta zaraza! Ale stanie się, co ma się stać, nie ma bowiem ucieczki przed przeznaczeniem!”

Gody weselne trwały przez dni czterdzieści, a dnia czterdziestego pierwszego orszak weselny ruszył po oblubienicę i pod jej pałac przybyli wszyscy emirowie i wojownicy.  A skoro ją przywiedli do Maarufa, ów zaczął znowu złoto sypać na głowy zebranych. Panna młoda miała więc wspaniały weselny pochód, a pan młody rozrzucał pieniądze w ilościach ogromnych. Dopiero kiedy wprowadzono go do królewny i siadł na wysokim łożu, kiedy opuszczono zasłony, zamknięto drzwi i wszyscy wyszli pozostawiając go samego z oblubienicą, uderzył dłonią o dłoń i siedział pogrążony w smutku, co jakiś czas dłonią o dłoń bijąc. Wreszcie rzekł: „Nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym!” Królewna zapytała: „Panie mój, niechaj cię Allach zachowa! Co się stało, że tak posmutniałeś?” Odrzekł: „Jakże nie mam być zasmucony, kiedy ojciec twój wpędził mnie w kłopot taki i postąpił ze mną tak, jakbym zielone ziarno prażył?” Zapytała znowu: „Co ci wyrządził mój ojciec? Powiedz mi!” Odrzekł tedy: „Wprowadził mnie do ciebie, zanim przybyła moja karawana, a ja tak bardzo – chciałem co najmniej sto drogich kamieni pomiędzy twoje niewolnice rozdzielić, każdej darować jeden kamień, aby się z niego cieszyła i mówiła: «Zaiste, mój pan podarował mi ten klejnot owej nocy, kiedy się z moją panią połączył.» I marzyłem, aby tak było ze względu na wielką godność twoją i chcąc przysporzyć ci blasku. Zaprawdę bowiem, stać mnie na rozdawanie klejnotów do woli, gdyż mam ich mnóstwo.” I odrzekła mu: „Nie troskaj się tym i z błahego powodu nie trap duszy swojej. Co do mnie, to poczekam, aż karawana twoja przybędzie, przeto się nie zadręczaj z mojej przyczyny, a co do moich niewolnic, to nie kłopocz się nimi. Wstań lepiej, rozdziej się z szat i rozkoszy ze mną zaznaj już teraz, nie zwlekając. A gdy twoje juki nadejdą, dostaniemy klejnoty wszelkie i inne rzeczy drogocenne.” I zdjął Maaruf szaty swoje, i siadłszy na posłaniu, zapragnął pieszczot i miłosne igraszki rozpoczął. Położył jej swą dłoń na udach, a ona mu siadła na kolanach i usta swoje w jego usta zanurzyła. I nastała między nimi owa godzina, w której każdy człowiek o swoim ojcu i matce zapomina. On ją w ramiona wziął, przygarnął do siebie i tuląc w objęciach, przyciskał do piersi i, ssał jej wargi tak, aż z jej ust począł miód spływać. Potem swą rękę wsunął pod jej lewe ramię, a wtedy ciało jego i jej rozpłomieniło się pożądaniem. Potem poklepał ją dłonią pomiędzy krągłymi, pełnymi piersiami, aż dreszcz poczuła między oboma udami, przeto się jej nogami otoczył i spróbował, jak się obie części jednoczy. Zakrzyknął: „Ojcze obu zasłon!”, i podsypał prochu, lont zapalił, nastawił kompas, dał ognia i zburzył twierdzę całą ze wszystkich czterech rogów jednocześnie, i rzecz uwieńczona została tym, o co nikt nie ma prawa pytać, królewna zasię krzyknęła, czego się nie da uniknąć, gdyż kupiec Maaruf dziewictwa ją pozbawił. I nastała noc, jakich się więcej w życiu nie liczy, jako że zawiera w sobie taką moc rozkosznych zjednoczeń, uścisków, miłosnego igrania, pocałunków i najrozmaitszych pieszczot kochanka ciągnących się aż do samego ranka. A później Maaruf wyszedł od swej żony i wstąpił do łaźni, po czym wdział na siebie strój królewski i udał się do królewskiego dywanu. Wszyscy, którzy tam byli, powstali przed nim i powitali go ze czcią i poważaniem, życzyli mu szczęścia i błogosławili mu, on zaś usiadł u boku króla i zapytał: „Gdzie jest skarbnik?” Odrzekli: „Oto stoi przed tobą.” Wtedy Maaruf rozkazał mu: „Przynieś szaty honorowe i odziej w nie wszystkich wezyrów, emirów i wysokich dostojników!” Skarbnik zaraz przyniósł wszystko, czego Maaruf żądał, a on siedział i obdarowywał każdego, kto do niego przyszedł, i dawał każdemu tyle, ile wypadało, zależnie od zajmowanego przezeń stanowiska. I w ten sposób Maaruf dwadzieścia dni przepędził, a juki ani żadne inne jego rzeczy ciągle się nie pojawiały. 

Aż wreszcie skarbnik, wprowadzony przez Maarufa w tarapaty srogie, przyszedł do króla w chwili, kiedy zięć jego był nieobecny, a przy królu nikt inny jeno wezyr się znajdował. Ucałowawszy ziemię przed władcą, skarbnik powiedział: „O królu czasu, chcę cię powiadomić o pewnej sprawie, której nie mogę taić dłużej z obawy przed twoją naganą. Wiedz tedy, że skarbiec nasz jest już prawie pusty i pieniędzy zostało w nim jeszcze tylko odrobinę, tak że za dni dziesięć przyjdzie go nam zawrzeć, ponieważ będzie już całkiem pusty.” I rzekł król: „Zaiste, o wezyrze, nadejście rzeczy mojego zięcia się przedłuża i żadnej wieści o nich nie ma.” Wezyr zaśmiał się na to i rzekł do króla: „Niechaj ci Allach sprzyja, o królu czasu! Byłeś zbyt łatwowierny i zawierzyłeś kłamcy i oszustowi, który – na twoją głowę! – w rzeczywistości nie posiada żadnych juków, a i zaraza żadna nie przychodzi, która by nas od niego uwolniła. Przecież on cię oszukiwał bez ustanku, aż bogactwa twoje roztrwonił i posiadł córkę twoją, żadnego wykupu nie dając. A ty? Jak długo jeszcze pobłażliwość kłamcy będziesz okazywał?!” I król zapytał: „O wezyrze, co mamy robić, aby się prawdy o nim dowiedzieć?” Odrzekł: „O królu czasu, nikt nie jest w stanie przejrzeć tajemnicy mężczyzny tak, jak jego żona. Wezwij więc córkę swoją, aby za zasłonę przyszła, a wtedy dowiemy się prawdy o nim. Nakłonię ją bowiem, aby go sprytnie wypytała o wszystko i potem nas powiadomiła, jak się rzeczy mają.” Król rzekł: „Doskonale, wszelako – na mą głowę! – jeśli okaże się, że w istocie jest on kłamcą i szalbierzem, najstraszniejszą śmierć mu zadam!” To powiedziawszy król razem z wezyrem udał się do mieszkalnej komnaty i posłał po córkę. I przyszła za zasłonę – a działo się to pod nieobecność jej męża – stanęła za nią i zapytała: „Czego pragniesz, mój ojcze?” Odrzekł: „Pomów z wezyrem.” Zapytała tedy: „Czego pragniesz, wezyrze?” Odrzekł: „Wiedz, o pani moja, że mąż twój majątek twojego ojca roztrwonił, co więcej, pojął cię za żonę wykupu żadnego nie złożywszy, i choć nieustannie karmi nas obietnicami, obietnic swoich nie dotrzymuje, a o nadejściu jego juków jak nie słychać, tak nie słychać. Krótko mówiąc, chcielibyśmy, abyś nam opowiedziała o nim.” Odrzekła: „Zaiste, obfite są jego słowa i choć zawsze, przychodząc do mnie, obiecuje mi klejnoty, skarby i cenne tkaniny, przecież nic z tego do tej pory nie oglądałam.” I rzekł wezyr: „O pani, zechciej tej nocy z nim porozmawiać i starannie słów dobierając, ozwij się do niego: «Pomów ze mną szczerze i nie obawiaj się mnie, bo, zaprawdę, skoro się mężem moim stałeś, nie będę ci nigdy wrogiem, i powiedz mi o wszystkim całą prawdę, a ja obmyślę plan, który ci spokój zapewni.» Potem jeszcze tak i owak z nim rozmawiaj i okazując mu miłość, skłoń go, aby się ze wszystkiego zwierzył, po czym nam o całej sprawie powiedz.” Odrzekła: „Ojcze mój, już ja znajdę sposób, aby się od niego wszystkiego dowiedzieć”, i odeszła. Po wieczerzy, jak zwykle, wszedł do niej mąż jej, Maaruf. Wstała na jego powitanie, ujęła go pod rękę i poczęła przymilać się doń w sposób najbardziej uwodzicielski – a jakże wspaniale umieją się przymilać kobiety, gdy im od mężczyzny czegoś trzeba i gdy coś chcą przeprowadzić! Czarowała go więc i pieściła, używając przy tym słów słodszych nad miód tak długo, aż mu rozum skradła. A kiedy ujrzała, że go wystarczająco ku sobie skłoniła i że go czarem swoim całkiem omotała, rzekła do niego: „O ukochany mój, radości moich oczu, serca mojego owocu, oby Allach przenigdy nie odebrał mi ciebie i oby los nam nigdy rozstania nie przyniósł, zaprawdę bowiem miłość do ciebie zamieszkała w moim sercu i ogień pożądania ciało moje wiecznie pali! Nigdy przeciw tobie nie zgrzeszę, ale chciałabym, abyś i ty był w stosunku do mnie całkiem szczery, bo, zaiste, kłamliwe podstępy pożytku nie przynoszą i nie można nimi stale zwodzić. Powiedz, jak długo jeszcze będziesz oszukiwał i okłamywał mego ojca?! Powiedz, boję się bowiem, że prawda wyjdzie na jaw, zanim jakiś podstęp zdołamy wymyśleć, a wtedy on cię uwięzić każe. Lepiej więc opowiedz mi o wszystkim szczerze, a nie spotka cię nic prócz tego, co ci ulgę może sprawić. Gdy mi prawdę całą wyjawisz, będziesz mógł być spokojny, że żadna krzywda cię nie spotka. Ileż razy będziesz mi jeszcze powtarzał, że jesteś kupcem bogatym i że posiadasz niezliczone juki, skoro czas długi już minął, a ty wciąż tylko mówisz: «Moje towary, moje towary.» Tymczasem o tych twoich zapowiedzianych tobołach żadnej wieści nie ma, za to na twoim obliczu coraz widoczniejsza troska z tego powodu się maluje. Jeśli więc słowa twoje o tym wszystkim nie były prawdą, opowiedz mi teraz o tym szczerą prawdę, a ja obmyślę jakiś sposób, aby cię z tarapatów twoich ratować, jeśli taka jest wola Allacha.” I rzekł do niej Maaruf: „O pani moja, opowiem ci wszystko szczerze, a potem czyń, co zechcesz.” I żona mu powiedziała: „Mów więc, tylko zaklinam cię, powiedz prawdę, bo, zaiste, prawda jest łodzią ocalenia, kłamstwa zaś się wystrzegaj, bo, zaiste, ono hańbą okrywa tego, kto kłamie. Ileż słuszności miał ten, co mówił:

Niechaj będzie z tobą prawda, ty miej nad nią pieczę,
Choćby spalić miała ciebie ogniem niebezpieczeństw.
Zyskaj mir Allacha, bowiem głupcem jest najczęściej
Ten, co pana gniewem darzy, zaś poddanych – szczęściem.”

Rzekł tedy: „O pani moja, wiedz, że nie jestem wcale kupcem i nie posiadam żadnych towarów ani niczego innego, a w mym rodzinnym kraju byłem szewcem i miałem żonę imieniem Fatima, zwaną al-Urra. I za jej sprawą to a to mi się przydarzyło.” I opowiedział jej całą swoją historię od początku do końca. Skoro królewna wysłuchała tej opowieści, roześmiała się i rzekła: „Zaiste, biegły jesteś w kłamstwie i szalbierstwie!” Odrzekł: „O pani moja, niechaj Allach Najwyższy jak najdłużej cię przy życiu zachowa dla naprawiania błędów i rozpraszania trosk!” I rzekła: „Wiedz, że oszukałeś mojego ojca i zwiódłszy go tysiącem przechwałek, doprowadziłeś go do tego, że przez chciwość swoją oddał ci mnie za żonę. Potem roztrwoniłeś majątek mego ojca, mimo że wezyr podejrzewał cię o nieuczciwość i ile razy z moim ojcem rozmawiał o tobie, mówił: «Zaiste, jest on kłamcą i oszustem», lecz ojciec mój nie dawał jego słowom wiary, ponieważ ów wezyr sam się kiedyś o moją rękę starał, ale ja się sprzeciwiłam temu, nie chcąc, aby on był moim małżonkiem, a ja jego żoną. Wszelako czas już długi teraz minął i ojciec mój, przejęty niepokojem, rzekł do mnie: «Zmuś Maarufa, aby ci się do wszystkiego przyznał», przeto cię skłoniłam do wyznań i na jaw wyszła tajemnica twoja. Ojciec mój postanowił ukarać cię za to, ja jednak, skoro już mężem moim się stałeś, nie stanę przeciwko tobie. Gdybym mu powiedziała, jak się sprawy mają, utwierdziłby się w przekonaniu, żeś jest kłamcą i oszustem, co córy królewskie wyprowadza w pole i trwoni pieniądze królów. Wina twoja nigdy nie znalazłaby u niego przebaczenia i z pewnością kazałby cię zabić, a wśród ludzi rozeszłaby się wnet wieść, że ja poślubiłam kłamcę i szalbierza. Mnie hańbą by to okryło, ciebie zaś ojciec mój kazałby stracić, a potem jeszcze być może innemu oddałby mnie za żonę, na co nie przystanę nigdy, choćbym nawet zginąć miała. Wstawaj więc, za mameluka się przebierz, weź z moich pieniędzy pięćdziesiąt tysięcy denarów i dosiadłszy rumaka uciekaj do jakiegoś kraju, gdzie władza mojego ojca nie sięga, a tam zostań kupcem, po czym napisz do mnie – lecz pismo swoje przez posłańca przyślij mi po kryjomu – abym wiedziała, w jakiej się znajdujesz krainie. Będę ci wtedy posyłała wszystko, co mi wpadnie w rękę, przez co majątek twój się pomnoży. A kiedy ojciec mój zemrze, poślę po ciebie i wrócisz do mnie w dostojeństwie i poważaniu, jeśli zaś wcześniej ty albo ja do Miłosierdzia Allacha powołani zostaniemy, to złączy nas zmartwychwstanie. Tak będzie najlepiej i pokąd nam zdrowie będzie sprzyjać, i póki żyć będę, nie przestanę pisać do ciebie i stale będę pieniądze ci posyłała. Wstawaj więc i uciekaj, nim dzień zaświta po mroku, zanim owładnie tobą niepokój i zagłada cię osaczy wokół.”

Maaruf odrzekł: „O pani moja, zawierzę twojej dobroci, wszelako przedtem, proszę cię, abyś pozwoliła jeszcze raz zaznać mi z tobą miłosnej rozkoszy.” Odrzekła: „Z przyjemnością!” Obcował więc z nią, potem obmył się i dopiero wtedy wdział na siebie strój mameluka, a koniuszym kazał, by mu osiodłali konia spośród najszlachetniejszych rumaków, a kiedy mu wierzchowca podprowadzili pożegnał królewnę i zanim nastał koniec nocy, opuścił miasto. A każdy, kto go widział po drodze, jak jechał, myślał sobie, że to jeden z mameluków sułtańskich, którego w podróż z jakimś poruczeniem wysłano. Tymczasem kiedy świt nastał, ojciec królewny z wezyrem weszli do komnaty i król swą córę zawezwał. Przybyła tedy za zasłonę, a ojciec ją zapytał: „Co powiesz, córko moja?” Odrzekła: „Oto co powiem: Oby Allach uczynił twarz twego wezyra czarną, chciał on bowiem moją twarz oczernić przed moim mężem.” Król spytał: „Jakże to?” I królewna powiedziała: „Zaiste, małżonek mój przyszedł do mnie wczoraj, lecz zanim zdołałam mu napomknąć o wiadomej sprawie, nagle rzezaniec Faradż stanął przede mną z listem w ręku i rzekł: «Dziesięciu mameluków pod pałacowym oknem stoi; wręczyli mi ten list i rzekli: Ucałuj od nas ręce naszego pana, kupca Maarufa, i przekaż mu owo pismo. Należymy do grupy mameluków strzegących jego karawany i kiedy do uszu naszych doszło, że zaślubił on córkę królewską, przybywamy do niego, aby mu rzec, co nam się w drodze przydarzyło.» Wzięłam więc list i przeczytałam w nim te słowa: «Od pięciuset mameluków do jego wysokości, naszego pana, kupca Maarufa, co następuje: Powiadamiamy cię, że gdy nas opuściłeś, napadli na nas beduini i zaatakowali nas. Było ich dwa tysiące jeźdźców, a nas – pięciuset mameluków. I rozgorzał pomiędzy nami a owymi beduinami zacięty bój, który trwał nieprzerwanie przez dni trzydzieści, oni przeszkodzili nam w drodze i to stało się przyczyną opóźnienia naszego przybycia. Zrabowali nam dwieście ładunków tkanin i zabili spośród nas pięćdziesięciu mameluków.» Maaruf wysłuchał tej wiadomości i rzekł: «Niechaj ich Allach pokarze! Jakże mogli z beduinami się potykać z powodu dwustu ładunków towaru?! Cóż to za ilość dwieście ładunków?! Nie powinni byli swego przybycia opóźniać z tak błahego powodu! Przecież wartość tych dwustu ładunków siedmiu tysięcy denarów nawet nie przekracza! Trzeba mi się koniecznie teraz tam udać, aby ich ponaglić, a to, co beduini zabrali, nie uszczupli wcale moich zasobów i jest dla mnie bez znaczenia. Uznam, że dałem to jako jałmużnę.» To rzekłszy odszedł ode mnie uśmiechnięty i nie troskając się wcale ani o to, co ubyło z jego majątku, ani o stratę mameluków, którzy polegli. Gdy odszedł, wyjrzałam przez pałacowe okno za nim i widziałam owych dziesięciu mameluków, którzy z listem do niego przybyli.

Byli piękni jak księżyce, a każdy z nich strojny był w szaty warte tysiąc denarów. A nie ma wśród mameluków mojego ojca ani jednego, który by mógł się porównywać z tamtymi. I odjechał Maaruf ze swymi mamelukami, co do niego z listem przybyli, gdyż chciał sam przywozu swych towarów dopilnować, przeto chwała niechaj będzie Allachowi za to, iż nie dozwolił mi wyrzec czegoś z tych słów, jakie mi do niego skierować rozkazałeś, zaiste bowiem, małżonek mój mógłby tylko zacząć szydzić ze mnie i z ciebie i mógłby odtąd na mnie pogardliwym okiem spoglądać albo nawet znienawidzić za to. A wszystko to stałoby się z winy twojego wezyra, który naopowiadał ci o moim mężu rzeczy całkiem niestosownych.” I rzekł na to król: „Córko moja, zaiste, nieprzeliczone są bogactwa twojego męża, a on nie dba o nie i od kiedy przybył do naszego kraju, nic jeno jałmużnę biednym rozdaje. Lecz teraz, jeśli Allach zezwoli, wnet już przybędzie do nas razem ze swymi towarami i wtedy i my wiele majątku od niego otrzymamy.” To rzekłszy król córce swojej czułość okazał, a wezyra swojego zganił. Oto jak córka podstępem zwiodła króla, swojego ojca. I tyle było spraw króla. Co się zaś tyczy kupca Maarufa, to dosiadł on rumaka i jechał bezradny przez pustynię, nie wiedząc całkiem, do jakiego kraju się udać, rozpaczał znękany bólem rozstania, a namiętnością dotkliwą i miłosnymi cierpieniami dotknięty, począł mówić wierszami:

Zdradziecki los mnie oddalił od twej postaci drogiej
I serce boli w cierpieniu, i serce pożera ogień,
Gdy nad rozstaniem z najmilszą łzy z ócz spływają gorące.
Oto rozłąki jest pora. Czy wrócisz znów po rozłące?
Wiedz, księżycowi w pełni podobna jest twa uroda,
Tom ja, miłując cię, serce swoje na sztuki podarł.
Niechaj już nawet na chwilę nie spotkam mej ukochanej,
Niechaj po chwilach szczęsnych cierpienia będą mi dane!
Nigdy miłować Dunji nie zaprzestanie Maaruf,

A choćby miłość umarła, niech życie nie skąpi jej darów!
Tyle ma blasku, że jeno słońce porównam do niej,
Kiedy jest blisko, serce miłością i dobrem płonie.
Ach! Czy nas losy połączą, marzeniom mym czyniąc zadość?
I czy się spotkać pozwolą, by znowu wrócić nam radość?
Czyli najmilszy nasz pałac powita znowu nasz związek
I czy dosięgnę znów do niej, najwynioślejszej z gałązek?
O ty, co jesteś jak pełnia albo promienne słońce,
Niechaj oblicze twoje będzie przez wiek jaśniejące!
Cieszę się z mojej miłości, z jej cierpień i upokorzeń,
Albowiem szczęście w miłości – w nieszczęściu miewa swój korzeń.

A kiedy skończył swe wiersze, zapłakał gorzko, gdyż nie widział z tego wszystkiego żadnego wyjścia i śmierć by wybrać wolał niźli żyć tak dalej. I podążał przed siebie jak pijany od wielkiego niepokoju, i jechał tak aż do południa, aż wreszcie zbliżył się do jakiejś małej osady. Ujrzał tam jakiegoś człowieka, który orał dwoma wołami, a że Maarufowi głód już zaczął doskwierać, podjechał do niego i powiedział: „Pokój niech będzie z wami!” Oracz oddał mu pozdrowienie i rzekł: „Witaj, panie mój! Czy należysz do mameluków sułtana?” Odpowiedział Maaruf: „Tak.” I oracz rzekł: „Pozostań u mnie w gościnie!” I poznał Maaruf wspaniałomyślność oracza, i rzekł do niego: „Bracie mój, nie widzę u ciebie nic, czym mógłbyś mnie nakarmić, do czegóż więc mnie zapraszasz?” Oracz odrzekł: „Panie mój, dobro znaleźć można wszędzie, zsiądź tylko z konia, a ja się do pobliskiej wioski udam i przyniosę dla ciebie obiad i obrok dla twojego konia.” Na to rzekł Maaruf: „Skoro osada jest blisko, sam równie szybko jak ty mogę się udać do niej i tam na bazarze kupię to, czego mi potrzeba, i pożywię się.” Ale oracz odrzekł: „O panie mój, zaprawdę miejscowość ta jest bardzo małą wioską i wcale w niej bazaru nie ma. I nie sprzedają tam niczego ani nie kupują. Na Allacha, uczyń mi tę łaskę, zostań u mnie, a ja szybko pójdę do owej osady i nie mieszkając wrócę tu do ciebie.” Zeskoczył tedy Maaruf z konia, a oracz zostawił go i odszedł do wioski, aby mu jadło stamtąd przynieść. Maaruf siedział czekając, po czym w duszy sobie powiedział: „Oto oderwałem tego biedaka od jego pracy, wstanę więc i będę orał zamiast niego, póki nie nadejdzie, aby mu wynagrodzić to, że mu w jego zajęciu przeszkodziłem.” I ujął pług, i popędził woły lecz ledwo trochę poorał, gdy pług zawadził o coś i zwierzęta stanęły w miejscu. Próbował popędzić je dalej, ale one nie mogły ruszyć. Spojrzał przeto na pług i zauważył, że zaczepił się on o złoty pierścień. 

Wówczas Maaruf rozgarnął ziemię i ujrzał, że ów pierścień przytwierdzony był na środku marmurowej płyty wielkości dolnego młyńskiego kamienia. Natrudził się niemało, aż płytę z miejsca ruszył, a wtedy pod nią ukazał mu się otwór ze schodami. Zszedł po nich w dół i znalazł się w pomieszczeniu podobnym do łaźni z czterema liwanami. Pierwszy liwan od ziemi do stropu wypełniony był złotem, drugi szmaragdami, perłami i koralami, trzeci – szafirami, badachszańskimi rubinami i turkusami, a czwarty liwan pełny był diamentów i innych kamieni drogocennych spośród najprzeróżniejszych klejnotów. Pośrodku zaś stała skrzynia z przeźroczystego kryształu, pełna drogich kamieni jedynych w swoim rodzaju, z których każdy miał wielkość włoskiego orzecha. A na wieku skrzyni leżało złote puzderko niewielkie jak cytryna. Ujrzawszy to wszystko Maaruf był zdziwiony i uradowany wielce i zapytywał się w duchu: „Co też może to puzderko zawierać?” Otworzył je i we wnętrzu spostrzegł złoty sygnet z wypisanymi na nim imionami i zaklęciami, które wyglądały niczym mrówcze ślady. Mimochodem potarł ów sygnet i nagle jakiś głos się odezwał do niego: „Służę, służę ci, o panie mój! Żądaj, a będzie ci dane! Czy chcesz jakiś kraj zaludnić, czy może miasto spustoszyć, króla zabić, rzekę zasypać czy jeszcze może coś innego? Cokolwiek zechcesz, stanie się za pozwoleniem Króla Wszechmocy, Stworzyciela dnia i nocy.” Maaruf zapytał: „O stworzenie Boże, kim i czym jesteś?” Odrzekł: „Jestem sługą tego pierścienia i wypełniam wszystko, czego żąda ten, kto go posiada. Spełniam wszystko, czego pragnie, i nie mogę wymówić się nigdy od tego, co mi każe. Jestem sułtanem dżinnów, a moje wojska to siedemdziesiąt dwa szczepy, każdy zaś szczep liczy siedemdziesiąt dwa tysiące demonów.

Każdy z owych tysięcy włada tysiącem maridów, każdy marid tysiąc aunów posiada, każdy aun zasię ma tysiąc szejtanów na swoje rozkazy, a szejtan każdy tysiącem dżinnów rządzi i wszyscy razem mnie są winni posłuszeństwo, nie mogą mi się sprzeciwić. Ja zaś czarami jestem do tego pierścienia przywiązany i nie mam prawa opierać się żądaniom tego, co go posiada, skoro więc go posiadłeś, twoim sługą się stałem. Żądaj tedy, czego pragniesz, a wysłucham twych słów i okażę posłuszeństwo twoim rozkazom, gdziekolwiek i kiedykolwiek będziesz mnie potrzebował. Potrzyj tylko pierścień, a wtedy ujrzysz mnie zaraz przy sobie. Strzeż się jeno potrzeć go dwa razy pod rząd, bo wówczas mnie spalisz ogniem tajemnych imion, wyrytych na owym pierścieniu, stracisz mnie i potem będziesz tego żałował. Tak więc poznałeś mnie, i to już wszystko!” Gdy sługa pierścienia powiadomił Maarufa, na czym jego moc polega, ów go zapytał jeszcze: „Jakie jest twoje imię?” Odrzekł: „Imię moje jest Abu’s-Saadat.” Maaruf pytał dalej: „O Abu as-Saadat, co to za miejsce, w którym przebywasz? Kto zaczarował cię i zamknął w tym puzderku?” Odrzekł: „Panie mój, to jest skarbiec, zwany skarbcem Szaddada ibn Aad, tego, co Iram, Miasto Kolumn wybudował. Był to gród, któremu równego nie stworzono na ziemi, ja zaś za życia Szaddada byłem jego sługą, a pierścień ten należał do niego. Potem on sam go do tego skarbca złożył i oto teraz tobie przypadł w udziale.” I spytał go Maaruf: „Czy mógłbyś wynieść na powierzchnię ziemi to, co się w tym skarbcu znajduje?” Odrzekł: „Nie ma nic łatwiejszego!” Przeto Maaruf rozkazał: „Wynieś tedy wszystko, co w nim jest, nic nie zostawiając!” I Abu as-Saadat skinął ręką ku ziemi, a gdy się rozstąpiła przed nim, zszedł w jej głąb i zniknął na krótką chwilę. A zaraz potem zaczęli stamtąd wychodzić młodzi urodziwi chłopcy o twarzach niezwykle pięknych, a każdy z nich dźwigał kosz ze złota złotem wypełniony. Opróżnili je, po czym w głąb ziemi po następne się udali i bez przerwy przenosili złoto i drogocenne kamienie, aż wreszcie po godzinie rzekli: „Nic już w skarbcu nie zostało.”

Wówczas pojawił się Abu as-Saadat i powiedział do Maarufa: „Spójrz, panie mój, oto wynieśliśmy wszystko, co się w skarbcu znajdowało.” I zapytał Maaruf: „Co to za piękni chłopcy?” Odrzekł: „Są to moi synowie. Do pracy takiej jak ta nie opłacało mi się aunów zwoływać, przeto synowie moi spełnili to, czego żądałeś, i czuli się zaszczyceni tym, że mogą ci służyć. A teraz mów, czego jeszcze żądasz?” Rzekł doń Maaruf: „Czy mógłbyś mi muły i skrzynie sprowadzić i owe bogactwa wszystkie do tych skrzyń załadować, by potemi nimi muły objuczyć?” Odrzekł: „Nie ma nic łatwiejszego!” I zakrzyknął wielkim głosem, i stanęli przed nim jego synowie w liczbie ośmiuset. Abu as-Saadat powiedział do nich: „Niechaj jedni z was przemienią się w muły, inni zaś niechaj postać pięknych mameluków na siebie przybiorą, aby najmarniejszy z was był taki, żeby nie można było znaleźć u żadnego spośród królów piękniejszego. Inni zaś niechaj się staną poganiaczami mułów, a jeszcze inni niechaj się w służbę zamienią!” I wnet uczynili tak, jak im ojciec rozkazał. Wówczas Abu as-Saadat przywołał aunów, a kiedy się przed nim stawili, rozkazał, by niektórzy z nich przeobrazili się w konie ze złotymi siodłami, wysadzanymi drogimi kamieniami. Kiedy Maaruf to ujrzał, zapytał: „A gdzie są skrzynie?” Skoro je przed nim postawili, rozkazał: „Napełnijcie je złotem i drogimi kamieniami, uważając tylko, aby każdy rodzaj kosztowności był osobno umieszczony.” I uczynili tak, i trzysta mułów skrzyniami wnet objuczyli. Wtedy Maaruf rzekł: „O Abu as-Saadat, czy możesz mi dostarczyć jeszcze kosztownych tkanin?” Spytał: „Czy chcesz mieć tkaniny egipskie, syryjskie, perskie, indyjskie czy rumijskie?” Odrzekł: „Daj na sto mułów po sto ładunków, zawierających tkaniny ze wszystkich krain.” Na to Abu as-Saadat poprosił: „Panie mój, daj mi trochę czasu, abym aunom mógł to polecenie przekazać – każdemu szczepowi rozkażę, by do innej krainy się udał i spośród jej tkanin sto ładunków dostarczył. Aunowie postać mułów na siebie przyjmą i wkrótce obładowani towarem powrócą.” 

Maaruf spytał: „Ile ci na to wszystko czasu trzeba?” Odrzekł: „Tyle, ile trwa ciemność nocy tylko. Nim wzejdzie dzień, będziesz miał już wszystko, czego pragniesz.” I rzekł Maaruf: „Daję ci więc tyle czasu.” I rozkazał, aby mu tymczasem namiot postawiono. Gdy rozkaz został spełniony, Maaruf zasiadł w namiocie, po czym zastawiony stół mu przyniesiono. Abu as-Saadat zaś rzekł: „O panie mój, odpoczywaj w namiocie, a moi synowie, stojąc przy tobie, będą cię strzegli, przeto się niczego nie obawiaj. A ja udam się tymczasem do moich aunów i roześlę ich, aby twoje życzenie spełnili.” To rzekłszy Abu as-Saadat udał się w drogę swoją, a Maaruf pozostał w namiocie, siedząc przy zastawionym stole, przed nim zaś stali synowie Abu as-Saadata, tworząc świtę mameluków i służbę. I gdy tak Maaruf siedział, powrócił wtem oracz, niosąc przed sobą duże drewniane naczynie soczewicy i torbę pełną jęczmienia. Nagle ujrzał otwarty namiot i mameluków stojących przed Maarufem z rękami skrzyżowanymi na piersiach i pomyślał sobie, że to sułtan przyjechał i w tym miejscu obóz rozbił. Stanął oniemiały i rzekł w duszy swojej: „Żebym był choć dwie kury zarżnął i upiekł je na wołowym tłuszczu dla sułtana!” I już chciał zawrócić, aby te dwie kury zarżnąć na poczęstunek dla sułtana, ale Maaruf go spostrzegł, zawołał nań i rzekł do swoich mameluków: „Przyprowadźcie go tutaj!” Przywiedli go tedy i z drewnianym naczyniem soczewicy postawili go przed obliczem Maarufa. Ów zapytał: „Co tam niesiesz?” I oracz odrzekł: „Obiad dla ciebie i obrok dla twojego konia. Nie gań mnie za to, zaiste bowiem nie myślałem, że sam sułtan tutaj obozem stanie. Gdybym był o tym wiedział, zarżnąłbym dla niego dwie kury i poczęstowałbym go tym smacznym daniem.” Maaruf rzekł: „Sułtan nie przyjechał tutaj, lecz ja jestem jego zięciem. Pogniewałem się na sułtana, przeto on tych mameluków do mnie przysłał, by mnie ułagodzili, teraz więc pragnę już do miasta wrócić. Tymczasem jednak, skoro przygotowałeś dla mnie ten posiłek gościnny nie znając mnie wcale, przyjmę chętnie twój poczęstunek i choć jest to tylko soczewica, nic innego jeść nie będę poza tym, czym mnie przyjąć chciałeś.” I rozkazał, aby swą misę drewnianą postawił na środku stołu, i jadł z niej do syta, oracz zaś brzuch swój wyszukanymi smakołykami napełnił. Maaruf umył potem dłonie i mamelukom jeść pozwolił. Zasiedli więc do tego, co pozostało na stole i pożywiali się, a kiedy skończyli, Maaruf nasypał w misę złota i rzekł oraczowi: „Zanieś to do swego mieszkania i odwiedź mnie w mieście, a przyjmę cię tam godnie.” 

Wtedy oracz wziął naczynie pełne złota, pognał woły i wrócił do swego domu, czując się tak, jakby sam był zięciem króla. Maaruf zaś spędził tę noc w szczęściu i weselu. Przyprowadzono mu dziewczęta spośród stróżek ukrytych skarbów, a one grały mu na instrumentach i tańczyły przed nim tak, że przeżył noc, jakiej nie przeżywają śmiertelnicy. Kiedy zaś poranek zaświtał, ani się spostrzegł, a chmura pyłu jakaś pokazała się, a potem opadła, odsłaniając muły objuczone ładunkami. Było to siedemset mułów, obładowanych tkaninami, a wokół nich uwijali się młodzi poganiacze, ładownicy i służba z pochodniami, sam Abu as-Saadat zaś jechał na grzbiecie muła jako przywódca karawany, a przed nim szedł muł z lektyką ozdobioną w czterech rogach gałkami z czerwonego, połyskliwego złota, całą wysadzoną drogimi kamieniami. Gdy Abu as-Saadat zbliżył się do namiotu, zsiadł ze swojego muła, ziemię przed Maarufem ucałował i rzekł: „O panie mój, oto wszystko, czegoś potrzebował, spełniono dokładnie tak, jak zażądałeś, a oto lektyka, w której znajdziesz szaty kosztowne, jakich nie ma nawet wśród ubiorów króla. Odziej się w nie, wsiądź do lektyki i rozkazuj nam dalej wedle swojej woli.” Maaruf odrzekł: „O Abu as-Saadat, chciałbym napisać jeszcze list, i pragnę, abyś się z nim udał do miasta Chitan al-Chutan i zaniósł go do mego teścia, tamtejszego króla. Wszelako nie wchodź do niego inaczej, jak tylko pod ludzką postacią.” Odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny!” Wówczas Maaruf sporządził pismo i opieczętował, Abu as-Saadat zaś wziął je i pojechał z nim do króla. Gdy wszedł do królewskiej komnaty, król właśnie mówił: „O mój wezyrze, zaiste, serce me niepokoi się o mojego zięcia i boję się, że go beduini uśmiercili. Ach! Gdybym był wiedział, dokąd odjechał, pośpieszyłbym z moim wojskiem za nim! Ach, czemuż mnie o niczym przed swoim odjazdem nie powiadomił?!” I rzekł doń wezyr: „Niechaj Allach Najwyższy chroni cię od nieostrożności, w którą popadłeś! Na twą głowę! Człowiek ten pojął przecież, że go podejrzewamy, przeto umknął bojąc się śmieszności, nie jest on bowiem niczym innym, jeno kłamcą i oszustem.” W tej chwili stanął przed królem posłaniec i ziemię przed nim ucałował, po czym życzył mu długiego żywota, szczęścia i poważania. Król go zapytał: „Kim jesteś i czego sobie życzysz?” Odrzekł: „Jestem posłańcem i od twojego zięcia przybywam. On sam nadjedzie tu wkrótce ze swoją karawaną, mnie zaś naprzód wysłał, abym ci jego list podał. Oto list.” 

Król odebrał pismo i ujrzał w nim napisane te słowa: „Najlepsze pozdrowienia dla teścia naszego, króla sławnego! Zaiste, nadjeżdżam już z karawaną, przeto wyjdź z wojskiem na moje spotkanie.” I rzekł król: „Oby Allach uczynił twarz twoją czarną, o wezyrze! Ileż to razy kalumnie na mojego zięcia rzucałeś, zdrajcę i oszusta z niego czyniąc, a on tymczasem nadciąga z karawaną! To ty niczym innym, jeno zdrajcą jesteś!” I wezyr, zawstydzony i zmieszany, spuścił głowę do ziemi, i rzekł: „O królu czasu, nie byłbym słów owych mówił, gdyby nie to, żeśmy tak długo bezskutecznie owej karawany jego wyglądali i bałem się straty pieniędzy, które twój zięć wydał.” Lecz król zawołał: „Ty zdrajco! Cóż znaczą dla mnie moje pieniądze wobec tego mnóstwa, które da mi w zamian mój zięć, gdy nadjedzie jego karawana.” To rzekłszy król rozkazał, by przystrojono miasto, po czym udał się do swojej córki i rzekł jej: „Przynoszę ci dobrą nowinę! Twój mąż nadjeżdża i wkrótce tu będzie ze swoją karawaną! Powiadomił mnie o tym w swym liście, przeto na jego spotkanie idę!” I zdumiała się królewna tą odmianą, i rzekła w duszy swojej: „Zaiste, to bardzo dziwna sprawa! Czyżby sobie żartował ze mnie dla zabawy, czy też chciał mnie na próbę wystawić, mówiąc mi o sobie, że jest biedakiem?! Wszelako chwała Allachowi za to, żem w niczym mężowi swojemu nie uchybiła!” Tyle było spraw Maarufa. Co się zaś tyczy Alego, kairskiego kupca, to skoro on ujrzał, jak miasto przyozdabiają, zapytał o przyczynę tego. Odpowiedziano mu: „Nadciąga karawana kupca Maarufa, zięcia króla.” I rzekł sobie w duchu Ali: „Allach jest Wielki! Cóż to za nowa niegodziwość? Wszakże Maaruf przybył do mnie jako biedak ukrywający się przed swoją żoną, skądże więc mógłby teraz jechać z karawaną?! Może królewna z obawy przed hańbą jakiegoś podstępu użyła, aby go ratować, boć przecie dla królów nie ma rzeczy niemożliwych. Oby więc Allach Najwyższy ustrzegł go i nie dopuścił do sromoty.” A wszyscy inni kupcy cieszyli się i weselili w nadziei, że swoje pieniądze odzyskają. Tymczasem król wojsko zebrał i na spotkanie swego zięcia wyjechał, Abu as-Saadat zaś powrócił już do Maarufa i powiadomił go, że wypełnił swoje zadanie. Maaruf rzekł: „Ładujcie!” I poczęli juki na muły ładować, a Maaruf przystroił się w swoje szaty kosztowne, wsiadł do lektyki i wyglądał tysiąc razy wspanialej i dostojniej niźli sam król. I ujechał zaledwie pół drogi, gdy z przeciwnej strony zbliżył się do niego król z wojskiem swoim i ujrzał Maarufa odzianego w strój kosztowny, siedzącego w lektyce. I rzucił się król ku niemu, i pozdrowił go, życząc mu długiego żywota i gratulując powrotu w pokoju. Pozdrowili go także wszyscy wielmoże królestwa i pewne się dla wszystkich stało, że Maaruf mówił prawdę i że kłamstwa w jego opowiadaniu nie było.

I wjechał do miasta w orszaku takim, że nawet lwu by się żółć z zazdrości wylała. I spieszyli do niego kupcy wszyscy, i ziemię przed nim całowali, a kupiec Ali do Maarufa powiedział: „Stanęło więc na twoim i poszczęściło ci się w końcu, ty łotrze podwójny. Ale zasłużyłeś na to, oby więc Allach Najwyższy pomnożył dla ciebie dobrodziejstwa swoje!” Zaśmiał się na to Maaruf, po czym wszedł do pałacu, a tam zasiadł na tronie i rzekł: „Skrzynie ze złotem wnieście do skarbca teścia mojego, a ładunki tkanin tutaj wnoście!” I wnosili skrzynię za skrzynią i ładunek za ładunkiem, i poczęli je otwierać, i wyjmowali, co w nich było, aż siedemset ładunków przed Maarufem otworzyli. A on wybrał najlepsze z tkanin i rozkazał: „Zanieście je królewnie, aby je pomiędzy swoje niewolnice rozdzieliła. Weźcie również tę skrzynię klejnotów i zanieście do niej, aby nimi niewolnice i rzezańców obdarowała.” A potem kupcom, u których miał długi, począł tkaniny dawać, wyrównując to, co od nich pożyczył, i każdemu, komu był tysiąc denarów winien, dawał tkanin wartych dwa albo i więcej tysięcy, po czym zaczął dary między biedaków i nędzarzy rzucać, a król patrzył na to własnymi oczyma i nie mógł mu się sprzeciwić. A Maaruf nie przestawał darowywać, i rozdawał wszystko tak długo, aż siedemset ładunków rozdzielił, a potem jeszcze się ku wojsku zwrócił i począł im dawać szlachetne kamienie, szmaragdy, rubiny perły, korale i inne klejnoty, a nie wręczał im tego inaczej jak tylko pełną garścią, bez żadnej rachuby. W końcu król odezwał się do niego: „Synu mój, dosyć owego dawania, już niewiele bowiem zostało z całej twojej karawany!” Ale Maaruf odrzekł: „Mam przecież mnóstwo bogactw!” I oczywista była prawda jego słów, i nikt już więcej mu zarzucić kłamstwa nie mógł, więc dalej nie baczył, ile komu czego daje, pewien, że sługa jego pierścienia przyniesie mu wszystko, czego tylko zażąda. I przyszedł do króla skarbnik, i rzekł: „O królu czasu, zaiste, skarbiec twój jest już pełny i reszty z tego, co przywieziono, w nim już zmieścić nie możemy. Gdzie w takim razie złożyć mamy nadmiar złota i drogocennych kamieni?” I król wskazał skarbnikowi inne pomieszczenie. A kiedy żona Maarufa ujrzała, co się dzieje, radość w niej wzrosła i zdumiona mówiła w duszy swojej: „Ach, chciałabym wiedzieć, skąd on wziął to całe bogactwo?” I kupcy wszyscy radowali się z tego, co dostali, i modły za niego wznosili, a kupiec Ali zdumiony powtarzał: „Patrzaj! Jakżeż się naoszukiwać i nakłamać musiał, aby te wszystkie skarby posiąść, zaiste bowiem, gdyby od córki króla pochodziły, nie mógłby ich wszystkich między biednych rozdzielać. Ach, jakże piękne są słowa tego, kto rzekł:

Gdy królowie rozdają bogactwa,
Ty nie próbuj dociekać przyczyn.
Allach daje też wedle swej woli,
Bądź układny i nie trap się niczym.”

I tyle było jego spraw. Co się zaś tyczy króla, to zaiste, dziwował się on najwyższym zdziwieniem temu, na co patrzył, i nie mógł się nadziwić postępkom Maarufa, jego wspaniałomyślności i szczodrości w rozdawaniu pieniędzy. Po tym wszystkim Maaruf poszedł do swojej żony. Wyszła mu na spotkanie radosna, uśmiechnięta i uszczęśliwiona i całując jego dłoń zapytała: „Czyżbyś się bawił moim kosztem, czy też mnie na próbę wystawiałeś, kiedy mówiłeś: «Biedny jestem i uciekłem przed moją żoną?» Ale chwała Allachowi, żem ci w niczym nie uchybiła! Tyś mój ukochany i nikogo innego droższego ponad ciebie dla mnie nie ma, czyliś bogaty, czy ubogi. Chciałabym tylko wiedzieć, co zamierzałeś osiągnąć wtedy, kiedy mi te dziwne rzeczy opowiadałeś?” Odrzekł: „Chciałem wystawić cię na próbę i chciałem sprawdzić, czy twoja miłość do mnie jest szczera, czy też polega tylko na pożądaniu bogactw i dóbr tego świata. A teraz już pewien jestem, że twoja miłość jest prawdziwa i szczera, przeto witaj mi! Poznałem wartość twoją!” To rzekłszy przeszedł do innej komnaty i potarł pierścień. I zjawił się przed nim Abu as-Saadat, i rzekł do niego: „Jestem do usług, żądaj, czego pragniesz.” I Maaruf powiedział: „Chcę, abyś mi przyniósł kosztowne szaty dla mojej małżonki i chcę oprócz tego klejnotów bezcennych, wśród których niechaj będzie naszyjnik z czterdziestu drogich kamieni nie mających równych sobie!” Odpowiedział Abu as-Saadat: „Słyszę i jestem posłuszny”, i zaraz przyniósł to, co mu Maaruf rozkazał. Wtedy on wziął szaty i klejnoty i zwolniwszy sługę, wrócił do swojej żony i składając przed nią swoje dary, powiedział: „Weź to i przywdziej na siebie na powitanie!” Spojrzała na ów dar i z radości omal zmysłów nie postradała. Pośród kosztowności zauważyła dwie bransolety na nogi wysadzane drogimi kamieniami cudownej roboty i naramienniki, i kolczyki, i pas – a ceny tego wszystkiego przeliczyć na żadne pieniądze by się nie dało. I ubrała się w owe szaty i w klejnoty owe, i rzekła do Maarufa: „Panie mój, chciałabym ten strój zachować na dni świąteczne i nadzwyczajne uroczystości.” Ale on odrzekł: „Noś go na co dzień, zaprawdę bowiem mam jeszcze mnóstwo innych dla ciebie.” 

A kiedy ustrojoną żonę Maarufa ujrzały niewolnice, wszystkie się cieszyły i ręce poczęły mu całować, przeto opuścił je, i znalazłszy się na osobności, potarł znowu swój sygnet. Sługa pierścienia stanął przed nim, a Maaruf rzekł: „Przynieś mi jeszcze sto strojów z wszystkimi przynależnymi ozdobami.” Odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny,” i zaraz mu stroje podał, a w każdym z nich były zawinięte przynależne mu ozdoby. Wziął je Maaruf i niewolnice przywołał, a kiedy przyszły do niego, każdej taki strój darował. Przywdziały je i stały się jak hurysy z raju, królewna zaś jaśniała pomiędzy nimi jak księżyc między gwiazdami. A potem jedna z niewolnic powiadomiła o tym króla, przeto przyszedł do córki i zdumiał się jej widokiem jak też i wyglądem niewolnic, i przejęło go najwyższe zdumienie. I odszedł, a wezwawszy do siebie wezyra, powiedział do niego: „Wezyrze, dzieje się tak a tak. I cóż o tym powiesz?” Odrzekł: „O królu czasu, jest to rzecz, która się wśród kupców nie zdarza, kupiec bowiem latami u siebie kawałek tkaniny trzyma i bez zysku go nigdy nie sprzedaje. Skądże by się u kupców mogła wziąć wspaniałomyślność aż taka jak u Maarufa?! Skąd mógłby zdobyć tyle pieniędzy i klejnoty takie, jakie on posiada?! Wszakże takich nie mają nawet królowie, a jeśli, to bardzo niewiele, skąd więc u jednego z kupców byłyby ich całe skrzynie?! Rzecz taka musi mieć jakąś niezwykłą przyczynę! Posłuchaj mnie, a odkryję przed tobą, jak naprawdę wygląda ta cała dziwna sprawa.” Król odrzekł: „Posłucham cię, wezyrze.” I wezyr rzekł: „Spotkaj się z Maarufem i udając zażyłość, porozmawiaj z nim przyjaźnie, a potem mu powiedz: «Zięciu mój, chciałbym, abyśmy razem, tylko ja i ty, i wezyr, i nikt więcej, przeszli się nieco po ogrodzie, aby rozrywki zażyć.» Potem, gdy już wyjdziemy do ogrodu, każemy w nim stół zastawić winem i wówczas namówię go, aby począł pić, i upoję go. Kiedy napije się winka, straci świadomość i przytomne rozeznanie, a my wtedy go wypytamy o wszystko i niechybnie nam swoją tajemnicę zdradzi, wino bowiem sekrety odkrywa, jak nie bez słuszności zauważył ten, co mówił:

Skorośmy ją upoili i podpełzła ku tej stronie,
Gdzie się kryła tajemnica, wówczas: «Dosyć!», rzekłem do niej
Przelękniony, że jej światło może mnie porazić błyskiem
I współbiesiadnicy zgadną moje tajemnice wszystkie.

I kiedy nam wyzna prawdę, dowiemy się o nim wszystkiego, i uczynimy z nim wtedy, co nam się będzie podobało, tak jak uznamy, że trzeba. Zaiste bowiem, to, co on teraz wyczynia, budzi obawy, że gotów wnet po władzę zechcieć sięgnąć, a przedtem wojsko na swoją stronę przeciągnie, co przyszłoby mu łatwo przy jego wspaniałomyślności i dzięki szczodremu wydawaniu pieniędzy. I wówczas twoje miejsce zajmie, i wydrze z twoich rąk panowanie.” I rzekł do niego król: „Prawdę rzeczesz”, i całą noc strawili zastanawiając się nad sprawą ową. A kiedy wstał ranek, udał się król do swojej komnaty, lecz zaledwie zasiadł na tronie, przybiegli nagle do niego słudzy i koniuszowie pełni niepokoju. Król zapytał: „Co wam się stało?”, a oni rzekli: „O królu czasu, koniuchowie zgrzebłami konie oczyścili wieczorem i obrok dali mułom, które przyniosły ciężary, a gdy przyszliśmy do stajni rano, ujrzeliśmy, że i mamelucy, konie, i muły, wszystko zostało skradzione. Przeszukaliśmy stajnie, ale nie znaleźliśmy ani konia, ani muła, a gdyśmy poszli do komnaty, gdzie mamelucy byli umieszczeni, nie znaleźliśmy tam również nikogo i nie wiemy, jak umknąć zdołali.” Król zdumiał się, myślał bowiem, że aunowie byli rzeczywiście końmi, mułami i mamelukami i nie mógł przypuścić, że byli to aunowie, słudzy talizmanu. I rzekł do swojej służby: „O przeklęci, jakże mogliście nie zauważyć ucieczki tysiąca zwierząt, pięciuset mameluków i tylu a tylu innych sług?!” Odparli: „Nie wiemy naprawdę, jak to się stało, że uciekli.” Wtedy król rozkazał: „Odejdźcie teraz precz, a skoro pan wasz wyjdzie z haremu, zdajcie mu sprawę z tego!”

Odeszli więc sprzed oblicza króla i siedli bezradni. I gdy tak siedzieli, wyszedł Maaruf z haremu, kiedy zaś zobaczył, jacy są zatroskani, spytał: „Co się stało?”, i rzekli mu, co się przytrafiło. Na to on powiedział: „Cóż oni byli warci, że tak się o nich trapicie?! Idźcie do swoich zajęć!” To rzekłszy usiadł z uśmiechem, ani zagniewany, ani zasmucony tą całą przygodą. Król zaś spojrzał w twarz wezyrowi i rzekł do niego: „Cóż to za człowiek, dla którego majątek znaczenia żadnego nie ma?! Coś się za tym kryć musi!” I zamieniwszy jeszcze parę słów z wezyrem, ozwał się do Maarufa: „Zięciu mój, chciałbym, abyśmy we trójkę – ja, ty i wezyr – udali się na przechadzkę do ogrodu. Co ty na to?” Maaruf odrzekł: „Chętnie”, i wyszli razem, i udali się do ogrodu, w którym wszystkie owocowe drzewa parami stały, ich gałęzie wysoko sięgały, ptaki śpiewały i strumienie słodko szemrały. I zaszli do pawilonu, którego widok już troski rozpraszał, i tam siedli rozmawiając, a wezyr począł jak z rękawa sypać rozmaitymi historiami, śmiesznymi powiastkami i uciesznymi gadkami, a Maaruf słuchał tych gawęd, aż nadeszła pora obiadowa. Wówczas przyniesiono stół jadłem zastawiony i dzban winem napełniony, zjedli więc i dłonie obmyli, po czym wezyr napełnił kielich i podał go królowi. Król wychylił kielich, a wtedy wezyr nalał drugi raz i podał go Maarufowi ze słowami: „Weź kielich tego napoju, przed którym nawet mędrzec z zachwytem chyli głowę swoją!” Maaruf zapytał: „Co to jest, wezyrze?” Odrzekł: „To siwowłosa dziewica, stara panna, co cnotą zachwyca, słodka dla serc obietnica, coś, o czym poeta rzecze:

Depczą stopy niewiernych winne soki gęste,
By na głowach Arabów wywarły swą zemstę.
Księżyc mroków, syn pogan tym winem napoi
I do grzechu nakłoni cię spojrzeniem swoim.

A ileż prawdy jest w słowach tego, kto tak mówił:

Wino i ten, co je niesie w pucharach pełnych po brzegi,
Kiedy się zbliża z napojem do ucztujących gości,
Są jako słońce wczesne o zdobnym obliczu, tańczące
Wraz z gwiazdozbiorem Bliźniąt oraz księżycem ciemności;
Jest ono tak delikatne, że jego istota tak prawie
Przenika ciebie, jak dusza ciało przenika i kości.

A jakże piękne są słowa pewnego poety:

Księżyc w pełni noc całą spędził na moim łonie,
Gdy słońce na niebie pucharów krążyło równie wspaniałe.
Spędziłem noc, patrząc w ogień, który nam w dzbanach płonie,
Przed którym klękali magowie, któremu ja się kłaniałem.

I słowa innego:

Wchodzi we wszystkie człowiecze kości
Jak zdrowie – w ciało pełne słabości.

I słowa innego:

Zmarli wino tłoczący, rzecz to niesłychana,
Boć przecie wodę życia zostawili dla nas.

A jeszcze piękniejsze są słowa Abu Nuwasa:

Przestań mnie ganić, albowiem zaiste, sen ma swój powab.
Ale mnie ulecz tą rzeczą, w której się słabość chowa,
Napojem barwy złocistej, który jest smutków odejściem.
I gdyby dotknął kamienia, kamień zapłonąłby szczęściem.
Gdy w ciemną noc się pojawi we dzbanach na twoich stołach,
Światłością jego dom cały rozjarza się dookoła.
Gdy krąży pośród młodzieńców, losy swe mają za nic
I jeno z tym się spotkają, czego zapragną sami –
Z winem, niesionym w dłoni dziewczyny w męskim ubiorze,
Którą miłośnik chłopców swym sercem obdarzyć może.
Przeto mów temu, co zowie mądrość żywota ozdobą:
Jednąś rzecz poznał, lecz inne są utajone przed tobą.

Lecz najpiękniejsze ze wszystkich są słowa Ibn al-Mutazza;

Deszcz poi Mezopotamię, obfitą w cienie i drzewa,
I deszcz na klasztor Dajr Abdun strumienie wody swej zlewa.
Jak często mnie tam budzili, bym wina napił się wcześnie,
O pierwszym brzasku, gdy ptaki są pogrążone we śnie.
Głos mnichów budził mnie wtedy, modlitwa ich zawodząca,
Którą w swych czarnych kapturach śpiewali o wschodzie słońca.
Ileż to razy mnich jeden, co czernią oczu zachwycał,
Przymykał wdzięczne powieki na swych smolistych źrenicach,
W habicie o barwie nocy do mnie przybywał w gości,
A lęku pełen był jego pośpieszny krok i czujności.
W pokorze lica chyliłem ku niemu jako podnóżek
I szatą ślad osłaniałem, idąc wraz z tym, co mnie urzekł.
Księżyca sierp świecił jasno, a jego blaski sine
Mogły nas łatwo zdradzić. Był jak paznokcia obrzynek.
I stało się, co się stało, o czym nie wspomnę ci, ale
Bądź dobrej myśli i wieści nie żądaj ode mnie wcale!

Wszelako słuszność miał i ten, co mówił:

Jestem spośród najmożniejszych śmiertelników,
Wielkie szczęście napełniło mnie radością.
Mam ja w dzbanie szczere złoto roztopione,
Kielichami je odmierzam moim gościom.

I równie piękne są słowa innego:

Na Allacha, nie znajdę ja innej alchemii,
Wszystko, co prawią o niej, jest kłamstwem jedynie,
Lecz jeden kirat wina – kantar smutku zmieni
W samą radość, moc bowiem zawarta jest w winie.

I słowa innego poety:

Kielich i wino czerwone mają ogromną sławę,
Praw wina niszczyć nie wolno, to właśnie jest jego prawem.
Gdy umrę, wy mnie pogrzebcie u winnej stóp latorośli,
Ażeby korzeniem swoim po śmierci poiła me kości.
Lecz nie chowajcie mnie, proszę, na tych bezwodnych pustyniach,
Gdyż lękam się, że już nigdy nie zaznam po śmierci wina!

I wezyr nieustannie Maarufa do picia nakłaniał, i prawił mu o wina wspaniałej naturze, którego smak słodki go urzekł, i mówił o winie wiersze pięknej treści i ucieszne opowieści, aż go zachęcił do picia z puchara i już się tylko dalej o to starał. I nalewał nieprzerwanie, a Maaruf pił, weselił się i radował, aż mu się zamąciło w głowie i stracił całkiem rozeznanie, i rozróżnić nie był w stanie niegodziwości od słuszności. A gdy wezyr spostrzegł, że Maaruf upił się na nic i że stan upojenia jego sięgnął już ostatecznych granic, rzekł do niego: „O kupcze Maarufie, zaprawdę, ciekaw jestem, skąd wziąłeś te klejnoty wszystkie, zaiste bowiem, równych im nie znajdziesz nawet u królów perskich. W życiu swoim nie widzieliśmy jeszcze kupca, który by takie jak ty bogactwa posiadał, ani nie spotkaliśmy nigdy nikogo nad ciebie wspaniałomyślniejszego. Twoje postępowanie jest królewskie, a nie kupieckie, przeto zaklinam cię na Allacha, opowiedz mi coś więcej o sobie, bym poznał twą godność i stanowisko.” I rzekłszy to tak począł wokół Maarufa zabiegać i tak podszedł go, spojonego, że Maaruf wyznał: „Anim ja kupiec, ani syn królewski” – i opowiedział całą swoją historię od początku do końca. Wezyr poprosił wówczas. „Na Allacha, panie mój, zaklinam cię, pokaż nam ów pierścień, abyśmy mogli zobaczyć, jak jest zrobiony.” I Maaruf upojony zdjął sygnet, i rzekł: „Masz, obejrzyj go sobie.” Wziął tedy wezyr pierścień, obrócił go na wszystkie strony i zapytał wreszcie: „Czy gdybym go potarł, zjawiłby się przede mną jego sługa?” Odrzekł Maaruf: „Tak, potrzyj go, a zjawi się przed tobą sługa i będziesz mógł sam go zobaczyć.” I potarł wezyr pierścień, i oto usłyszeli głos, który mówił: „Służę mój panie, żądaj, a będzie ci dane! Czy zburzyć mam jakieś miasto, czy może nowe jakieś zbudować, czy króla jakiegoś zgładzić! Zaprawdę, co zechcesz, spełnię zaraz bez sprzeciwu.” I wezyr wskazał na Maarufa i rzekł do sługi pierścienia: „Weź i wynieś stąd tego łotra, i rzuć go na pustynną jakąś ziemię, najdzikszą ze wszystkich ziem, tam gdzie nie znajdzie ni jadła, ni napoju. Niechaj zginie z głodu, pragnienia i smutku i niechaj się już więcej o nim nikt nie dowie!” 

I porwał sługa Maarufa, i poleciał z nim między niebem a ziemią. A skoro Maaruf to zauważył, pewny był swej zagłady w tejże godzinie, uwierzył też, że zły los go nie minie, i zapłakał, i spytał: „O Abu as-Saadat, dokąd podążasz ze mną?!” Odrzekł: „Lecę porzucić cię na Pustynnej Ćwierci Świata, głupcze! Któż posiadając talizman taki daje go ludziom do oglądania?! Sam zasłużyłeś sobie na to, i zaiste, gdybym nie bał się gniewu Allacha, rzuciłbym cię z wysokości tysiąca sążni i nie doleciałbyś nawet do ziemi, gdyż po drodze wichry by cię na kawałki poszarpały.” Maaruf milczał przeto i więcej się nie odezwał słowem, aż dżinn Abuas-Saadat przybył z nim nad Pustynną Ćwierć Świata i porzucił go tam, a sam zawrócił pozostawiając Maarufa samego na dzikiej ziemi. Tyle było spraw Maarufa. Co się zaś tyczy wezyra, to gdy posiadł on sygnet, rzekł do króla: „No i cóż? Czy nie mówiłem ci, że jest on kłamcą i oszustem, a ty mi nie wierzyłeś?!” Król odrzekł: „Miałeś słuszność, wezyrze, i niechaj Allach nagrodzi cię za to zdrowiem! A teraz daj mi ów sygnet, abym go sobie mógł obejrzeć.” Ale wezyr popatrzył na niego ze złością i splunąwszy mu w twarz, powiedział: „O głupcze bezrozumny! Po cóż miałbym ci go dawać? Czy po to, aby twoim sługą pozostać teraz, gdy stałem się twoim panem?! I tobie także nie myślę życia darować!” To rzekłszy potarł pierścień, a gdy stawił się przed nim sługa Abu as-Saadat, ozwał się do niego: „Weź tego gbura i rzuć go w to samo miejsce, gdzie rzuciłeś jego zięcia-oszusta!” Wziął go tedy i odleciał. I zapytał król sługę talizmanu: „O stworzenie boże, czymże ci zawiniłem?!” Odrzekł: „Nie wiem, lecz pan mój mi tak rozkazał, a ja sprzeciwiać się nie mogę temu, kto posiada pierścień z talizmanem.” I leciał aż do miejsca, w którym był już Maaruf, i tam go rzucił, pozostawił samego i zaraz zawrócił. I posłyszał król płacz Maarufa, podszedł więc do niego i opowiedział mu wszystko, co się stało, po czym siedzieli już razem, rozpaczając nad tym, co ich spotkało. Nie mieli też żadnej nadziei, by znaleźć mogli jakieś jadło czy też napój. Tyle było ich spraw.

Co się zaś tyczy wezyra, to gdy tylko pozbył się Maarufa i króla, opuścił ogród, a potem całe wojsko do siebie wezwał, zwołał posiedzenie dywanu i powiadomił wszystkich, jak z Maarufem i królem postąpił, po czym moc pierścienia im wyjawił, na koniec zaś rzekł do nich: „Jeśli mnie sułtanem i władcą waszym nie wybierzecie, rozkażę słudze talizmanu, aby was wszystkich zabrał i na Pustynnej Ćwierci Świata porzucił, gdzie niechybnie pomrzecie z głodu i pragnienia.” Odrzekli na to: „Nie czyń nam krzywdy, bo, zaiste, jesteśmy radzi, że stałeś się naszym sułtanem i twoim rozkazom sprzeciwiać się nie myślimy.” I tak przymuszeni uznali jego panowanie nad sobą. On za to obdarował ich honorowymi szatami i od Abu as-Saadata jął żądać przeróżnych rzeczy, czego tylko zapragnął, a on wszystkiego mu dostarczał zaraz. I zasiadł wezyr na tronie, i całe wojsko było mu posłuszne. A potem posłał do córki króla takie oto słowa: „Bądź gotowa, tej nocy bowiem przybędę do ciebie, gdyż cię pożądam.” Poczęła tedy płakać i rozpaczając nad losem swego ojca i męża, posłała do wezyra kogoś z tymi słowy: „Zechciej się wstrzymać, aż minie okres mojego wdowieństwa, a wtedy umowę ślubną pomiędzy nami każesz spisać i posiądziesz mnie w sposób prawem dozwolony.” Ale wezyr polecił zanieść jej te słowa: „Nie chcę znać żadnego okresu wdowieństwa ani żadnego innego powodu do zwłoki nie widzę. Na nic mi ślubna umowa i nie ma dla mnie różnic pomiędzy tym, co prawo dozwala, a tym, co się bezprawiem zowie! Dziś w nocy już muszę cię posiąść!” Przeto posłała doń mówiąc: „Witaj mi więc i niechaj będzie, jak chcesz.” Wszelako to, co rzekła, było podstępem jedynie. Wezyr zaś, otrzymawszy tę odpowiedź od królewskiej córki, ucieszył się i serce mu ze szczęścia poczęło w piersiach kołatać, szalał bowiem z miłości do niej. Rozkazał więc, by wszystkim jadło podano, i ozwał się: „Jedzcie potrawy owe, gdyż jest to moja uczta godowa, jako że tej nocy posiąść królewnę zamierzam.” I rzekł szejch al-islam: „Nie godzi ci się wchodzić do niej, nim okres wdowieństwa nie minie i zanim nie spiszesz z nią umowy ślubnej!” Odrzekł wezyr: „Nie chcę nic wiedzieć o okresie wdowieństwa ani żadnej innej zwłoki nie będę uznawał, ty zaś nie gadaj zbyt wiele!” Zamilkł więc szejch al-islam bojąc się niegodziwości wezyra, rzekł tylko do żołnierzy: „Zaiste, jest to poganin nie posiadający zasad ani wiary!” A skoro zapadł wieczór, wezyr wszedł do komnaty królewskiej córki. Ujrzał ją wystrojoną w najwspanialsze szaty z tych, które posiadała, i najpiękniejsze ozdoby. Gdy go spostrzegła, z uśmiechem wyszła mu na spotkanie i powiedziała: „Błogosławiona to noc! Wszelako gdybyś był uśmiercił mojego ojca i męża, byłoby jeszcze lepiej.” Odpowiedział: „Wnet zabiję ich obu!” Wtedy poprosiła go, aby usiadł, i poczęła go bawić i miłość mu okazywać, a gdy się tak do niego zalecała i uśmiechem swoim go oczarowała, rozum mu się zmącił i rozsądek od niego odbiegł. A ona dalej się do niego przymilała, jedynie po to, aby pierścień zdobyć i radość jego w rozpacz przemienić przy pomocy zamysłu, który się zrodził w jej głowie zdobnej lokami. I uczyniła z nim tak, jak ktoś, kto mówił wierszami:

Osiągnęłam podstępem jeno,
Czego mieczem człek zdobyć niemocen.
I wróciłam ze swoją zdobyczą
Słodkich płodów, z soczystym owocem.

A gdy on ujrzał jej wdzięk i czarowne uśmiechy, namiętność nim zawładnęła i zapragnął ją posiąść. Ale gdy tylko zbliżył się do niej, ona odsunęła się od niego, poczęła płakać i powiedziała: „O panie mój, czy nie widzisz tego człowieka, który spogląda na nas? Na Allacha, zaklinam cię, zasłoń mnie przed jego spojrzeniem! Niech nie patrzy na nas w chwili naszego połączenia!” Wezyr rozgniewał się wtedy i spytał: „Gdzie jest ten człowiek?!” Odrzekła: „Tutaj, w kamieniu pierścienia! Oto wystawił głowę i spogląda na nas!” Wezyr zrozumiał, że chodzi jej o sługę pierścienia, roześmiał się i rzekł: „Nie bój się! To przecież tylko sługa talizmanu, który winien mi posłuszeństwo!” Ale ona powiedziała: „Ja się boję ifritów! Zdejm i odrzuć ten sygnet daleko ode mnie!” Zdjął go przeto, położył na poduszce, po czym się do niej zbliżył, a ona go wtedy w brzuch kopnęła, tak że się na wznak przewrócił i leżał bez przytomności. Wówczas królewska córka skrzyknęła swe służebne, a skoro zbiegły się do niej spiesznie, rzekła: „Pojmajcie go!”, i czterdzieści niewolnic go pochwyciło, ona zaś równocześnie pierścień z poduszki podjęła i potarła go. I oto Abu as-Saadat zaraz się pojawił przed nią, i rzekł: „Służę ci, o pani moja!” Rozkazała: „Weź tego poganina i wrzuć w ciężkich kajdanach do więzienia!” Zabrał go tedy i zamknął w więzieniu srogim, po czym wrócił do niej i rzekł: „Już go uwięziłem.” Na to ona zapytała: „Dokąd zaniosłeś mojego ojca i męża?” Odrzekł: „Porzuciłem ich na Pustynnej Ćwierci Świata.” Ozwała się: „Rozkazuję ci, abyś ich przyniósł stamtąd natychmiast!” Abu as-Saadat odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny”, i odleciał, pofrunął i unosić się w przestworzach nie przestawał, aż przybył do Pustynnej Ćwierci Świata i opuścił się ku tamtym dwóm. Ujrzał ich siedzących w tym samym jeszcze miejscu, łkających i skarżących się jeden do drugiego. I rzekł do nich: „Nie lękajcie się, oto wam ocalenie przynoszę!” I opowiedział im o tym, co się stało z wezyrem, dodając na zakończenie: „Uwięziłem go własnoręcznie, okazując tym posłuszeństwo królewnie, teraz zaś na jej rozkaz was z powrotem zabieram!” Uradowali się posłyszawszy wieść ową, a sługa pierścienia uniósł ich, pofrunął z nimi i przed upływem godziny do królewskiej córy ich przywiódł. Królewna wstała na ich widok, pozdrowiła swego ojca i męża, a potem im spocząć kazała i stół pełen jadła i słodyczy przed nimi postawiła. I tak spędzili resztę nocy.

Nazajutrz zaś królewna swojego ojca we wspaniałe szaty przyodziała i również małżonka swojego w przepyszny strój oblekła, i powiedziała: „Ojcze mój, zasiądź na tronie i bądź królem tak jak dawniej, wszelako zięcia swojego wezyrem uczyń i niechaj on teraz stoi po twojej prawicy. Powiadom wojsko o tym, co się stało, a potem każ wezyra z więzienia przywieść i rozkaż go zabić i spalić po śmierci. Zaprawdę bowiem, jest on poganinem, który chciał gwałt mi zadać, by mnie posiąść nierządnie, umowy ślubnej ze mną nie zawierając i nie będąc moim mężem. Sam to powiedział, iż jest poganinem, i chlubił się tym, iż żadnej wiary nie uznaje. Dbałością więc teraz zięcia swojego otocz jako tego, którego wezyrem swojej prawicy uczynisz!” Król odrzekł: „Wysłuchałem cię, córko moja, i będę tobie posłuszny, zwróć tylko ów sygnet albo mnie, albo mężowi twemu!” Ale królewna odpowiedziała: „Zaprawdę, właściwe miejsce tego pierścienia nie jest u ciebie ani u niego i lepiej będzie, gdy w moim posiadaniu pozostanie, gdyż ja strzec go będę lepiej niźli wy obaj. Mówcie mi tylko, gdy czegoś będziecie chcieli od niego, a ja wasze żądania słudze sygnetu przekażę i nie spotka was już nic złego, póki się zdrowiem cieszyć będę, a kiedy zemrę, to już wasza rzecz, co uczynicie z pierścieniem.” I rzekł ojciec: „Rozumny to zamysł, córko moja!” Potem zabrał ze sobą swojego zięcia i udał się z nim do dywanu. Tymczasem wojsko całe noc w wielkiej trosce przeżyło, smucąc się krzywdą, jaką wezyr wyrządził ich królowi i jego zięciowi, a także tym, co z królewską córą uczynił – myśleli bowiem, że zmusił ją do nierządu i posiadł nie będąc jej mężem. Przejęci więc rozpaczą, iż święte prawo islamu zhańbione zostało przez tego, który się poganinem okazał, zgromadzili się wszyscy w dywanie i ostrym słowem szejcha al-islam ganiąc, mówili: „Czemuś nie powstrzymał go, kiedy szedł do królewny, by ją nierządem splamić?!” Odrzekł: „O ludzie, zaiste, ów człowiek jest poganinem, ale gdy taki sygnet ma w swoim posiadaniu, ani ja, ani wy nic swoim sprzeciwem sprawić nie jesteśmy w stanie! Allach Najwyższy zapłaci mu za czyny jego, wy zaś milczcie, aby was nie zabił!” I oto gdy wojsko w dywanie zebrane tymi słowy między sobą rozprawiało, nagle stanął przed nimi król i jego zięć Maaruf. Skoro ich żołnierze ujrzeli, uradowali się, na równe nogi się poderwali, by ich powitać, po czym ziemię przed nimi wszyscy ucałowali. Król spoczął na królewskim swym tronie i opowiedział im całą historię, wnet więc odbiegło od nich całe strapienie. I kazał król przystroić miasto, i wezyra przywieść z więzienia. A gdy wezyr koło żołnierzy przechodził, przeklinali go, wymyślali mu i złorzeczyli, póki nie dotarł do króla. A skoro przed nim stanął, król kazał mu najstraszniejszy rodzaj śmierci zadać. Zabili go tedy i spalili, i poszedł do piekieł na męki najgorsze, o czym celnie mówią wiersze:

Niechaj nie zazna litości grób, w którym go pogrzebano.
Anieli Munkar i Nakir niech dręczyć go nie przestaną!

I uczynił król Maarufa wezyrem swej prawicy, i od tej pory los im szczęścia nie skąpił ani im radości niczym nie mącił, i tak minęło pięć lat. W szóstym roku zaś umarł król i córka królewska w miejsce ojca sułtanem uczyniła małżonka swojego, pierścienia mu jednak dalej nie powierzała. W tym też czasie brzemienną się odeń stała, i powiła chłopca, który był niezwykle urodziwy, a swą pięknością podziw budził. I bez przerwy był przez niańki
strzeżony, i w ich objęciach troskliwie tulony, aż doszedł do wieku lat pięciu. Wówczas matka jego zaniemogła śmiertelnie i przywoławszy Maarufa do siebie, powiedziała mu: „Jestem chora.” Odrzekł: „Allach cię ocali, o ukochanie serca mego!” Ale odrzekła: „Chyba zemrę. Twego syna nie muszę pieczy twojej polecać, proszę cię tylko usilnie: strzeż tego pierścienia, martwię się bowiem o ciebie i o tego chłopca!” Odrzekł Maaruf: „Nic złego się nie stanie temu, kogo Allach strzeże!” Wtedy zdjęła sygnet z palca i wręczyła go Maarufowi, nazajutrz zaś odeszła do Miłosierdzia Allacha Najwyższego, a jej mąż pozostał władcą i nadal rządy sprawował. Wszelako pewnego dnia zdarzyło się, że zamachał chustką na znak zakończenia obrad dywanu i żołnierze opuścili salę obrad, oddalili się i odeszli do swoich domów, on zaś udał się do swojej komnaty i cały dzień tam siedział, póki noc nie nadeszła ze swymi ciemnościami. A wtedy jak zwykle odwiedzili go towarzysze biesiad, ludzie najdostojniejsi, i do północy czas na pogawędkach i innych rozrywkach u niego spędzili. Potem poprosili, aby im odejść pozwolił, a gdy wyraził na to zgodę, odeszli od niego do swoich domów. Wtedy weszła do jego komnaty niewolnica, której powinnością było przygotowanie mu posłania na noc. Rozesłała mu łoże, zdjęła z Maarufa odzienie i szaty jego poskładała, a kiedy spoczął, nogi mu masowała, dopóki w sen nie zapadł. Wtedy wyszła od niego i sama się w swoim łóżku położyła, i zasnęła. Tyle było jej spraw.

Co się zaś tyczy króla Maarufa, to we śnie spoczywając, poczuł on nagle, że coś koło niego leży na posłaniu. Obudził się przerażony i zawołał: „Uciekam się do Allacha przed szejtanem przeklętym!” A gdy otworzył oczy, ujrzał obok siebie kobietę ohydnie wyglądającą. Zapytał: „Kim jesteś?” Odrzekła: „Nie lękaj się! Jestem żoną twoją Fatimą zwaną al-Urra.” Maaruf zajrzał jej w twarz i poznał ją po wstrętnym wyglądzie i długich, wystających kłach. Zapytał: „Skąd do mnie przybywasz i kto cię do tego kraju przywiódł?” Odpowiedziała pytaniem: „A w jakim ty się znajdujesz kraju?” Odrzekł: „W mieście Ichtijan al-Chutan. A ty kiedy opuściłaś. Kair?” Odpowiedziała: „Przed chwilą.” Na to on: „Jak to być może?!” Odrzekła: „Wiedz, że gdym się pokłóciła z tobą wtedy, kiedy szejtan mnie podjudzał, abym cię skrzywdziła i przed sądem oskarżyła, szukałam cię, ale nie mogłam cię znaleźć. I dowiadywali się o ciebie sędziowie, ale i oni nie mogli zdobyć wieści o tobie. Wreszcie po dwu dniach ogarnął mnie żal i poznałam, że byłam winna, ale mój żal był już daremny, przez czas pewien siedziałam więc i rozpaczałam nad rozłąką z tobą. A skoro zużyłam wszystko, co posiadałam, zdana byłam już tylko na jałmużnę i poczęłam żebrać zarówno u godnych zazdrości, jak u godnych politowania, i zbierałam datki różne. Od kiedy mnie opuściłeś, jadłam tylko dzięki poniżającej żebraninie i żyłam w nędzy, od której się zwykle ginie. I co noc we łzach tonęłam, płacząc nad rozstaniem z tobą i nad tym, com przeszła po twoim zniknięciu, nad poniżeniem i wzgardą, nad nieszczęściem owym i moją dolą twardą.” I poczęła mu opowiadać wszystko, co się jej przygodziło, a on na nią patrzył z ogromnym zdumieniem. Na koniec rzekła: „Aż wreszcie wczoraj, gdy cały dzień żebrząc chodziłam, ale nikt mi już nic nie chciał dać – do kogokolwiek podeszłam prosząc o kawałek chleba, każdy lżył mnie tylko i nic mi nie dawał – po zapadnięciu nocy poszłam spać wieczerzy nie jedząc, przeto palił mnie głód i utrapienia, których tyle doświadczyłam. I kiedy tak płacząc siedziałam, nagle stanęła przede mną postać jakowaś i zapytała: «Kobieto, czemu płaczesz?» Odrzekłam: «Zaprawdę, miałam męża, który dbał o mnie i spełniał wszystkie moje życzenia, ale straciłam go i nie wiem, gdzie się udał, a po zniknięciu jego samych cierpień doznaję.» I zapytała mnie postać owa: «Jak się nazywał twój mąż?» Odpowiedziałam: «Miał na imię Maaruf.» I postać na to rzekła do mnie: «Znam go i wiedz, że mąż twój jest teraz sułtanem w pewnym mieście, a jeśli tylko zechcesz spotkać się z nim, dokonam tego.» Zawołałam: «Ulituj się nade mną i zanieś mnie do niego!” I stwór ów uniósł mnie i lecąc między niebem a ziemią frunął, aż przyniósł mnie do tego pałacu i rzekł: «Wejdź do tej komnaty, a ujrzysz tam męża swojego śpiącego na łożu.» Weszłam więc i znalazłam ciebie tutaj pośród tych wszystkich wspaniałości i myślę sobie, że już mnie teraz nie opuścisz, jako że byłam przecież życia twojego towarzyszką. Przeto chwała Allachowi, który dziś mnie z tobą znów połączył!”

I rzekł do niej Maaruf: „Czy to ja cię opuściłem, czy ty byłaś tą, która mnie odtrąciła?! Wszakżeś od kadiego do kadiego chodziła ze skargami na mnie, aż wreszcie uwieńczyłaś poczynania swoje skargą wniesioną aż przed Wysoką Portę i Abu Tabaka z twierdzy na mnie sprowadziłaś! Wbrew własnej woli przeto przed nim umknąłem!” I jął opowiadać jej o tym wszystkim, co mu się przydarzyło, zanim został sułtanem, i powiedział jej, że się był ożenił z córką króla, która zmarła, pozostawiając mu po sobie siedmioletniego syna. Fatima wysłuchawszy tego rzekła: „To, co się stało, było nam przez Allacha Najwyższego pisane i już to wszystko odpokutowałam, teraz zaś całą nadzieję w wielkoduszności twojej pokładam i wierzę, że mnie od siebie nie wygnasz, jeno jako jałmużnę chleb powszedni jeść u siebie mi pozwolisz.” I z taką pokorą go prosiła, aż Maarufowi serce zmiękło, ulitował się nad nią i rzekł do niej: „Odwróć się ze skruchą od zła i pozostań przy mnie, a nie spotka cię nic oprócz radości, wszelako gdy tylko zrobisz coś złego, każę cię zabić i nie będę się już więcej nikogo obawiał, przeto niech ci do głowy nie przychodzi, że mogłabyś mnie znowu skarżyć przed Wysoką Portą i że z twierdzy mógłby wyjść po mnie Abu Tabak. Od kiedy bowiem jestem sułtanem, ludzie mnie się boją, ja zaś nie boję się nikogo, jeno Allacha Najwyższego. Mam poza tym pierścień, który mi służy i kiedy go potrę, staje przede mną sługa, który zwie się Abu as-Saadat, i czegokolwiek od niego zażądam, przynosi mi zaraz. Jeśli więc chcesz powrócić do twojego kraju, dam ci wszystkiego tyle, że starczy ci na całe życie i szybko odeślę cię w twoje strony. Jeśli natomiast wolisz u mnie pozostać, rozkażę jeden z pałaców opróżnić dla ciebie, wyścielę go jedwabiami, dwadzieścia niewolnic dam ci na usługi, zażądam dla ciebie jadła i szat wspaniałych i będziesz sobie żyła otoczona największym zbytkiem, niczym królowa, aż do twojej albo mojej śmierci. Co powiesz na to? „Odrzekła: „Chciałabym zostać u ciebie”, i ucałowała jego dłoń, i ze skruchą się od zła odżegnała. Maaruf przeznaczył więc dla niej osobny pałac, niewolnice jej dał i rzezańców wielu i była niczym prawdziwa królowa. Chłopiec, syn Maarufa, odwiedzał ją i ojca swego, lecz Fatima go znienawidziła, gdyż nie był jej synem. Skoro więc chłopiec ujrzał jej oko rozjarzone złością i nienawiścią, uciekł od niej i również począł ją nienawidzić. Tymczasem Maaruf oddawał się miłostkom z pięknymi niewolnicami i zapomniał o swojej żonie Fatimie zwanej al-Urra, była bowiem staruchą, włosy miała siwe i członki obrzydliwe, była niby małpa wyleniała, brzydsza niż żmija cętkowana, nie mówiąc już o tym, że kiedyś była dla niego niedobra ponad wszelką miarę, a przysłowie mówi: „Zło korzenie uczucia może podciąć snadnie i nienawiść zasiewa w sercu ludzkim na dnie”, o czym zgrabnie ktoś wierszami mówił nawet:

Staraj się ustrzec serce przed wszelką niezgodą,
Bowiem krzywdy od szczęścia zawsze cię odwiodą.
Jeśli serca swą miłość skłócą bez nadziei,
Są jak szkło: gdy się stłucze, nic go już nie sklei.

Nie przyjął jej bowiem do siebie Maaruf dla jej chwalebnych przymiotów, jeno zlitował się nad nią, by swoim dobrym uczynkiem Allacha Najwyższego uradować... Tu zaskoczył Szeherezadę poranek i przerwała dozwoloną jej opowieść. I ozwała się Dunjazada do swej siostry Szeherezady: „Jakże piękne są twe opowieści – więcej w nich wdzięku, niźli spojrzenie czarowne pomieści! Jak piękna jest ta księga cudowna historii przedziwnych!” I rzekła Szeherezada: „Czymże jest to wobec tego, co wam w następną noc opowiem, jeśli żyć będę i król mnie zachowa!” I skoro poranek zaświtał oczom, zalśnił swym blaskiem i świecić począł, wstał król z radosnym sercem w oczekiwaniu końca opowieści i rzekł w duszy swojej; „Na Allacha, nie zabiję jej, dopóki końca opowiadania nie usłyszę!” I udał się do komnaty, w której rządy swoje sprawował, i jak zwykle wszedł tam również wezyr z całunem pod pachą. I król w dywanie cały dzień przepędził, i cały czas w nim ludzi sądził, po czym powrócił do haremu i wedle swego zwyczaju wszedł do swojej żony Szeherezady, córki wezyra. A skoro nastała noc tysięczna pierwsza, która ostatnią jest nocą w tej księdze, król zaś udał się do haremu i wszedł do swojej żony Szeherezady, córki wezyra, powiedziała do niej siostra Dunjazada: „Dokończ nam opowieść o Maarufie.” Odrzekła: „Z wielką przyjemnością, jeśli mi król na opowiadanie zezwoli.” I rzekł do niej król: „Zezwalam ci, abyś dalej opowiadała, tęsknię bowiem do tego, by poznać zakończenie opowieści.” I Szeherezada podjęła: Wieść niesie, o królu szczęśliwy, że Maaruf nie zważał na więzy małżeńskie łączące go z żoną Fatimą, a troszczył się o nią tylko dlatego, że liczył na nagrodę Allacha Najwyższego. Gdy zaś ona spostrzegła, że jemu nie zależy, by się z nią połączyć, bo wciąż innymi się zajmował, znienawidziła go i dała się ponieść zazdrości, a szejtan jej podszeptywał, aby wzięła Maarufowi pierścień i życie mu odebrała, a potem sama, na jego miejscu, królową się stała. Pewnej nocy wyszła więc ze swoich komnat i udała się do pałacu, w którym mieszkał jej mąż Maaruf. I stało się za sprawą przeznaczenia i losem przepisanego zrządzenia, że Maaruf spał wówczas z nałożnicą piękną, zgrabną i nader powabną w kształtach. A że był bogobojny niezwykle, zdejmował z palca swój sygnet na czas, kiedy z jakąś nałożnicą spać zamierzał, a czynił tak przez szacunek dla szlachetnych imion, które były na nim wypisane. I nie wkładał go na powrót wcześniej, aż po obowiązkowej ablucji. A żona Maarufa Fatima zwana al-Urra nie wcześniej opuściła swą komnatę, niż kiedy się dowiedziała, że król mając zamiar spędzenia miłosnej nocy z jakąś nałożnicą, zawsze zdejmuje sygnet z palca i kładzie go na poduszce, i z powrotem nakłada go dopiero, gdy się oczyści. A niezmienny jego zwyczaj był taki, że gdy zaznał już miłosnych rozkoszy, rozkazywał nałożnicy, by odeszła do swej komnaty, sam zaś do łaźni wchodził, lękając się jednak o sygnet, drzwi od komnaty za sobą na zasuwę zamykał, a gdy wracał z kąpieli, brał pierścień i na powrót go na swój palec nakładał, po czym dopiero drzwi odmykał. Od tej chwili każdy, kto chciał wejść do komnaty, mógł to już czynić bez przeszkód. Fatima się o tym wszystkim dowiedziała i wyszła ze swego pałacu nocą, aby wejść na komnaty króla, gdy będzie we śnie pogrążony, chcąc mu wtedy skraść sygnet niepostrzeżenie. Lecz gdy Fatima ze swojego pałacu wychodziła, syn króla do ustronnego miejsca za potrzebą bez światła się udawał i przykucnąwszy w ciemności nad otworem marmurowej płyty, drzwi od owego miejsca otwarte zostawił.

Skoro więc Fatima wyszła ze swych komnat, ujrzał ją syn królewski, jak w stronę komnat ojcowskich swoje kroki skierowała, i rzekł do siebie: „Ciekaw jestem, po co ta jędza wyszła ze swego pałacu i wśród nocnych ciemności do pałacu mojego ojca zdąża? Musi w tym być jakaś przyczyna!” To rzekłszy udał się jej śladem niepostrzeżony. A miał przy sobie krótki miecz z damasceńskiej stali i zawsze, gdy wchodził do dywanu swego ojca, nosił go u pasa, gdyż tak bardzo miecz ów był mu drogi. Ojciec, widząc go z mieczem śmiał się zawsze i mawiał do niego: „Świetnie! Zaiste, wspaniały jest twój miecz, synu mój, wszelako nie pójdziesz z nim na wojnę i nigdy nie zetniesz nim żadnej głowy!” A syn mu na to odpowiadał: „Z pewnością zetnę nim głowę temu, kto zasłuży na ścięcie!” I król śmiał się z jego słów. Gdy więc teraz ruszył za żoną swego ojca, wyciągnął miecz z pochwy i postępował za Fatimą, aż weszła ona do pałacu króla. Tam stanął u drzwi komnaty i przypatrując się Fatimie ujrzał, że szuka czegoś gorączkowo i mówi do siebie: „Gdzież on położył ten pierścień?” I pojął królewicz, że sygnetu poszukuje. Czekał tedy cierpliwie do chwili, gdy go znalazła. Aż wreszcie zawołała: „Oto on!”, chwyciła pierścień i już odejść chciała – a królewicz przez cały czas stał za drzwiami. I przestąpiła próg, oglądając sygnet i obracając go w palcach, lecz kiedy go potrzeć w końcu miała, syn króla uniósł rękę z mieczem i ciął ją po szyi. Fatima wydała jeden okrzyk i upadła zabita. Wówczas przebudził się Maaruf i ujrzał żonę swą leżącą na podłodze i zalaną krwią, a przy niej zobaczył syna swego z obnażonym mieczem w dłoni. Krzyknął więc doń: „Cóż to znaczy, synu mój?!” Odrzekł: „Ojcze, ileż razy mówiłeś do mnie: «Wspaniały jest twój miecz, wszelako na wojnę z nim nie pójdziesz i żadnej głowy nim nie zetniesz.» A ja odpowiadałem: «Z pewnością zetnę nim głowę temu, kto sobie zasłuży na ścięcie.» I oto ściąłem za ciebie mym mieczem głowę, która na ścięcie zasłużyła!” I opowiedział królowi, jak to wszystko było. Wtedy Maaruf począł szukać pierścienia, lecz nigdzie go nie mógł znaleźć. Przystąpił tedy król do ciała Fatimy i obszukiwał je, aż odnalazł pierścień w jej zaciśniętej dłoni. Odebrał go jej i rzekł do swojego syna: „Jesteś moim prawym synem bez wątpienia i bezsprzecznie i niechaj Allach darzy cię pokojem na tym i na tamtym świecie, jak tyś mnie pokojem obdarzył, uwalniając od tej niecnej kobiety! Nie dążyła ona do niczego innego, jeno do unicestwienia swego, o czym słusznie rzekł ten, co mówił:

Życie sprzyja poczynaniom i spełnia pragnienia,
Kiedy Allach swą pomocą obdarzy człowieka.
Ale jeśli Allach oczy od niego odwróci,
Wtedy człowiek na pomyślność nadaremnie czeka.”

Potem zakrzyknął król Maaruf na kogoś ze swojej świty, a oni przybyli doń pośpiesznie. Wtedy powiadomił ich o tym, co uczyniła jego żona Fatima, zwana al-Urra, i rozkazał, aby zabrali jej ciało i złożyli gdzieś, gdzie mogłoby przeleżeć do rana. I uczynili tak, jak im nakazał. Rano powierzył ją ludziom ze służby, a oni umyli ją, owinęli w całun, wynieśli w pogrzebowym orszaku i pochowali ją. Tak tedy jej przybycie z Kairu nie było niczym innym, jak tylko drogą do grobu, o czym słusznie rzekł ten, kto mówił:

Idziemy tą drogą, która nam przeznaczona została,
Komu los dał ją, ten po niej posłusznie kroczy.
Ten, komu śmierć jest pisana tu, nie gdzie indziej
Nie w innej ziemi, lecz jeno tu zamknie oczy.

A jeszcze piękniejsze są słowa innego poety:

Ruszając do obcych krain, jeszcze wcale nie wiedziałem,
Co mi osiągnąć się uda, co będzie moim udziałem:
Czy dobro, którego pragnę, bowiem jest rzeczą bezcenną,
Czy może zło, co tak przecie pragnie połączyć się ze mną?

Później Maaruf posłał kogoś, wzywając do siebie oracza, który kiedyś go ugościł, gdy z miasta przed królem umknął, a kiedy oracz się zjawił, uczynił go swoim doradcą i wezyrem prawicy. A potem dowiedział się, że oracz ma córkę zadziwiająco piękną i urodziwą, o szlachetnym usposobieniu, posiadającą wielkie zalety i wspaniałe obyczaje. Ożenił się z nią przeto i niedługo potem ożenił również syna swego. I żyli najrozkoszniej przez długie lata, losy ich były nie zmącone niczym, mieli w życiu wiele słodyczy, aż przyszła do nich ta, co gani zbytek wesela i wszystkie związki rozdziela, pustoszy ludne domostwa, synów zaś i córki wiedzie do sieroctwa. Niech pochwalony będzie Żywy, który nigdy nie umiera i w którego ręku są klucze królestwa ziemi i niebios! Zamknięcie opowieści o królu Szachrijarze i jego bracie królu Szachzamanie, i o Szeherezadzie.

Zapraszamy na sufickie warsztaty, śpiewy, tańce i modlitwy


© Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone przez: sufi-chishty.blogspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz