wtorek, 25 kwietnia 2017

Opowieść o Miedzianym Mieście

Księga 1001 Nocy


Opowieść o Miedzianym Mieście


W dawnych czasach, w minionych wiekach i latach żył w Damaszku syryjskim pewien władca, kalif, który zwał się Abd al-Malik ibn Merwan. Siedział on pewnego dnia w otoczeniu możnych swego państwa, wśród królów i sułtanów. Rozmowa zeszła na opowiadania o dawnych narodach i zebrani wspominali podania o panu naszym Sulejmanie, synu Dauda – pokój z nimi oboma – i mówili o tym wszystkim, co Allach Najwyższy mu dał: potęgę i władzę nad ludźmi, dżinnami, ptakami, dzikimi zwierzętami oraz innymi stworzeniami. I mówił król: „Słyszeliśmy od tych, którzy przed nami żyli, że Allach Najwyższy i Sławiony nie dał żadnemu innemu człowiekowi tego, co dał panu naszemu Sulejmanowi, tak iż osiągnął on to, czego nikt inny nigdy nie osiągnął. Uwięził on nawet w dzbanach dżinny, maridy i szejtany, a otwory dzbanów pozalewał stopionym ołowiem i odcisnął na nim swą pieczęć.” Wówczas Talib ibn Sachl począł opowiadać: Zdarzyło się kiedyś, że pewien mąż wsiadł wraz z grupą innych podróżnych na statek i odpłynęli do kraju Hind. I nie przestawali tak płynąć, aż oto zerwał się przeciwny wiatr, który pognał ich ku jakiemuś nieznanemu lądowi Allacha Najwyższego – a działo się to wśród ciemności nocy. A kiedy wstał dzień, z jaskini owego lądu wyszli do podróżnych ludzie o czarnej skórze i nagich ciałach. Sprawiali wrażenie dzikich zwierząt nie umiejących mówić, gdyż nie rozumieli nic z tego, co do nich mówiono. Mieli wszakże króla, takiego samego jak oni, i on jeden wśród nich znał język arabski. Skoro czarni ujrzeli statek i tych, którzy na nim byli, ich król wyszedł w gronie swoich towarzyszy do podróżnych, pozdrowił ich i powitał, po czym zapytał o ich religię. Gdy już podróżni powiadomili króla o swoich sprawach, on rzekł do nich: „Nie obawiajcie się.” Kiedy zaś kapitan statku zapytał o religię owych czarnych, okazało się, że każdy z nich wyznawał jedną wiarę z tych, które istniały dawniej, przed islamem, zanim został posłany pan nasz Muhammad – niechaj go Allach błogosławi i da mu zbawienie. Wówczas powiedzieli podróżni: „Nie pojmujemy tego, co mówisz, ani też nie wiemy niczego o takiej religii.” Rzekł im wówczas król czarnych: „Przed wami nie dotarł do nas jeszcze żaden z synów Adama.” To rzekłszy król ugościł ich, podając im mięso ptactwa, dzikich zwierząt i ryb, gdyż prócz tego ludzie ci nie znali innego pożywienia.

Potem podróżni zeszli ze statku na ląd, aby obejrzeć sobie miasto. I zobaczyli rybaka, który zapuścił w morze sieć, aby nałowić ryb. A gdy po pewnym czasie wyciągnął sieć, znajdował się w niej miedziany dzban, z otworem zalanym ołowiem i opatrzonym pieczęcią Sulejmana, syna Dauda – pokój z nimi. Rybak wyjął dzban z sieci i rozbił go, a wtedy uleciał z niego niebieski dym, który wzbił się wysoko do nieba, podróżni zaś usłyszeli przeraźliwy głos mówiący: „Litości, litości, o proroku Allacha!” Później utworzyła się z owego dymu postać o straszliwym wyglądzie, której widok napełniał patrzących grozą, a głowa tej postaci sięgała szczytów gór. Wkrótce jednak zjawa znikła. Co do podróżnych, to czuli się oni tak, jakby im wydarto serca z piersi. Czarni natomiast w ogóle nie zwrócili na to uwagi. Kapitan zwrócił się tedy do króla, pytając o to zjawisko, a w odpowiedzi usłyszał: „Wiedz, że był to jeden z tych dżinnów, na które rozgniewał się Sulejman, syn Dauda. Uwięził on je w dzbanach, pozalewał otwory ołowiem i wrzucił dzbany do morza. I kiedy teraz jakiś rybak zarzuca w morze sieci, to najczęściej wyciąga te dzbany, a gdy je rozbija, wychodzą z nich dżinny, które myślą, że Sulejman jeszcze żyje. Toteż chcąc okazać swą skruchę, każdy taki dżinn woła: «Litości, litości, o proroku Allacha!»”

Słowa te wprawiły Władcę Wiernych Abd al-Malika ibn Merwana w zdumienie i powiedział: „Chwała niech będzie Allachowi! Zaiste Sulejmanowi dana była wielka władza.!” A wśród tych, którzy brali udział w owym zgromadzeniu, obecny był także an-Nabigha az-Zubjani. Powiedział on: „To prawda, co nam Talib opowiedział, a dowodem jego prawdomówności są słowa starożytnego mędrca: Oto Sulejman, któremu Bóg takie przekazał słowa: «Władaj i sprawy rozsądzaj, bowiem masz moc namiestnika. Szanować masz posłusznego, co władzę twą uszanował, A do więzienia masz wtrącić tego, co ciebie unika.» Sulejman zamykał ich w dzbanach z miedzi i wrzucał do morza.” Spodobały się Władcy Wiernych te słowa i rzekł: „Na Allacha, chciałbym ujrzeć któryś z tych dzbanów.” Rzekł mu na to Talib ibn Sachl: „Możesz to osiągnąć, Władco Wiernych, nie opuszczając swego kraju. Poślij tylko kogoś do twego brata Abd al-Aziza ibn Merwana, aby sprowadził ci je z krainy Zachodu. Wystarczy bowiem, by twój brat napisał do Musy, aby ten wybrał się z krainy Zachodu do owej góry, o której wspominałem, a dostarczy ci tyle dzbanów, ile zażądasz, gdyż rubieże jego prowincji przylegają do tej góry.”

I Władca Wiernych uznał za słuszny jego pogląd i rzekł: „Abu Talibie, słuszność masz w tym, co mówisz. Chcę zatem, żebyś to ty był moim wysłannikiem do Musy ben Nusajr w tej sprawie. Otrzymasz biały sztandar i wszystko, czego zażądasz z majątku, zaszczytów i temu podobnych, ja zaś będę się w tym czasie opiekował twoją rodziną.” Rzekł na to Talib: „Bardzo chętnie, Władco Wiernych”, a kalif powiedział: „Ruszaj tedy z błogosławieństwem Allacha Najwyższego i z Jego pomocą.” I rozkazał, aby napisano list do jego brata Abd al-Aziza, namiestnika Egiptu, i drugi list do Musy, jego namiestnika w krainie Zachodu, z rozkazem, by osobiście wyruszył na poszukiwanie Sulejmanowych dzbanów, pozostawiając swego syna jako zastępcę do zarządzania krajem. W liście kalifa do Musy było też polecenie, by zabrał ze sobą przewodników i nie szczędził pieniędzy, by wziął z sobą dostatecznie wielu ludzi i nie próbował ociągać się lub szukać wykrętów. Potem zapieczętował oba pisma, wręczył je Talibowi ibn Sachl i nakazał mu, by pośpieszał w drodze, unosząc nad głową sztandary. Później kalif dał mu pieniądze, jeźdźców i pieszych, aby mu byli pomocą w drodze, a wreszcie wyznaczył na potrzeby jego rodziny znaczne sumy pieniędzy. 

I Abu Talib wyruszył w drogę, przemierzał ze swymi towarzyszami ziemie Syrii, aż wjechali do Egiptu. Tu pospieszył mu na spotkanie emir tego kraju i przyjął Taliba u siebie, okazując mu przez cały czas najwyższy szacunek. Później dał Talibowi przewodnika, by mu towarzyszył do Górnego Egiptu i by go zawiódł do emira Musy ben Nusajr. A skoro doszła doń wieść o przybyciu Taliba, Musa wyszedł mu naprzeciw, a gdy spotkał go, ucieszył się nim. Talib podał mu pismo kalifa, a on wziął je, przeczytał i zrozumiawszy jego treść, dotknął nim swej głowy, po czym rzekł: „Słyszę i jestem posłuszny Władcy Wiernych.” Następnie wyłożył Talibowi swój pogląd, iż należałoby zebrać wielmożów jego kraju. A gdy się oni stawili, Musa zasięgnął ich rady w sprawie, która została mu wyjawiona w piśmie, oni zaś odrzekli: „Jeśli potrzebujesz kogoś, kto by ci wskazał drogę do owego miejsca, to trzeba, abyś sprowadził szejcha Abd as-Samada ibn Abd al-Kuddus as-Samudi. Jest to bowiem mąż światły, wiele podróżował i zna wszelkie stepy, pustynie i morza, zna mieszkańców i osobliwości wszystkich ziem i krajów. Powinieneś go tedy sprowadzić, a on zawiedzie cię, dokąd zechcesz.”

Rozkazał więc Musa przyprowadzić szejcha i spełniono jego polecenie. A był to wielki starzec, osłabiony latami i pracą. Emir Musa pozdrowił go i ozwał się doń: „Szejchu Abd as-Samad, oto pan nasz, Władca Wiernych Abd al-Malik ibn Merwan nakazał nam to a to. Ale ja mało wiem o tym kraju, a powiedziano mi, że ty znasz te ziemie i drogi tam wiodące. Czy chciałbyś spełnić życzenie Władcy Wiernych?” Rzekł na to starzec: „Wiedz, emirze, iż droga tam wiodąca jest uciążliwa i długa, że prowadzi przez rozległe, bezludne ostępy, gdzie prawie nie istnieją przetarte szlaki.” Musa zapytał: „Ile czasu zajmie przebycie tej drogi?” Odparł starzec: „Dwóch lat i kilku miesięcy potrzeba, by dostać się tam, i tyleż, by przybyć z powrotem. A na drodze tej pełno czyha niebezpieczeństw i strachów, dziwów i cudów. Lecz ty walczysz z niewiernymi, a kraj nasz sąsiaduje z wrogami, tak że w czasie twej nieobecności mogliby wystąpić przeciw nam chrześcijanie. Powinieneś więc pozostawić w twoim królestwie kogoś, kto by nim zamiast ciebie zarządzał.” Wówczas Musa powiedział: „Dobrze”, i mianował swym zastępcą swego syna Haruna, odebrał od niego przysięgę wierności i nakazał wojsku, aby mu się nie sprzeciwiało i by go słuchało we wszystkim, co im rozkaże. Wojsko zaś wysłuchało słów Musy i obiecało posłuszeństwo jego synowi. A Harun był mężem o wielkiej odwadze, był wielkoduszny, prawy, dzielny i wytrwały. I szejch Abd as-Samad wyjaśnił Musie, że do miejsca, z którego Władca Wiernych czegoś potrzebuje, są cztery miesiące drogi, a znajduje się ono na brzegu morza, i że na całej wiodącej tam drodze leżą jedno przy drugim osiedla, wśród nich zaś pełno jest zieleni i źródeł wody. Na koniec szejch dodał: „Dzięki twemu błogosławieństwu, o namiestniku Władcy Wiernych, Allach uczyni nam tę podróż łatwą.” 

Rzekł mu na to emir Musa: „Czy wiesz, czy któryś z królów wkroczył już na tę ziemię przed nami?” Odparł: „Tak, o namiestniku Władcy Wiernych, ziemia ta należała do króla Aleksandrii, Darana Rumijczyka.” Potem ruszyli w drogę i wędrowali bez wytchnienia, aż przybyli w pobliże jakiegoś zamku. Wówczas szejch powiedział: „Wstąpmy do tego zamku, gdyż jest on ostrzeżeniem dla tych, którzy pragną pouczenia.” I ruszył naprzód emir Musa, a za nim szejch Abd as-Samad i świta, składająca się z wybranych towarzyszy emira, i jechali tak, aż przybyli do wrót zamku i zobaczyli, że są otwarte. A zamek ów posiadał wysokie kolumny i stopnie wiodące od bramy w górę. Wśród stopni tych były dwa szczególnie szerokie z kolorowego marmuru, któremu podobnego nikt nigdy nie widział. Stropy wnętrz i ściany wykładane tu były złotem, srebrem i innymi cennymi kruszcami, a nad wejściem widniała tablica z napisem greckim. Szejch Abd as-Samad zapytał: „Czy przeczytać ten napis, o emirze?” Odparł emir: „Podejdź i przeczytaj go, i niech ci Allach błogosławi. Nie udałaby nam się ta podróż, gdyby nie twoje błogosławieństwo.” I szejch przeczytał napis, a były to takie wiersze:

Oto widzisz ludy mnogie, co stworzywszy sobie
Dobra, płaczą teraz po nich i toną w tęsknocie.
Zamek, w którym się znajdują dóbr wszelakich krocie,
Jest własnością panów, którzy spoczywają w grobie.
Śmierć zgładziła ich do szczętu niszczycielską siłą,
A to, co nagromadzili, w proch się obróciło.
Rzekłbyś, domy i siedziby swe wznosili po to,
By wypocząć w nich i wrócić tu, gdzie leżą oto.

I zapłakał emir Musa, aż prawie stracił przytomność, po czym powiedział: „Nie ma boga prócz Allacha Żywego, Wiekuistego, którego trwanie nie ma końca.” To rzekłszy Musa wszedł do zamku i oszołomiło go piękno jego budowy, i oglądał obrazy i posągi tam się znajdujące. Aż wtem zobaczył wypisane także nad drugą bramą wiersze i powiedział: „Podejdź tu, szejchu, i przeczytaj.” Podszedł tedy szejch i przeczytał wiersze, a były one takie:

Iluż przebywało ludzi tu pod tymi kopułami
Dawno temu – i odeszli, i ślad wszelki zginął po nich.
Popatrz tylko, cne żywoty innych także czas roztrwonił
Przypadkami swymi, które wszystkim ludziom niesie w dani.
Wszelkim dobrem się dzielili, które zgromadzili sami.
I pozostawili radość, i zniknęli gdzieś w ustroni.
Jakiż ich otaczał zbytek, któż ucztował tak jak oni?
W grobie już nie pożywają, ale są dziś pozywani.

I znów gwałtownie zapłakał emir Musa, i świat pociemniał mu przed oczyma. Potem rzekł: „Zaiste, zostaliśmy stworzeni do wielkich spraw.” I oglądali zamek, i przekonali się, że został on opuszczony przez swych mieszkańców i nie było w nim żadnego żywego stworzenia. Wszystkie dziedzińce i pomieszczenia, które ich otaczały, były puste i zaniedbane. Pośrodku wznosiła się strzeliście ku niebu wysoka kopuła, a wokół niej znajdowało się czterysta grobów. Emir Musa podszedł bliżej do owych mogił i ujrzał wśród nich grobowiec zbudowany z marmuru, a na nim wyryte takie oto wiersze:

Ilem razy się wstrzymywał, ilem razy w drodze padał,
Ileż istot oglądałem najpiękniejszych i najgładszych,
Ileż w życiu się najadłem i napiłem jak się patrzy,
Ilem się narozkazywał, ilem razy też zabraniał,
Ile twierdz jest niedostępnych, które w życiu oblegałem,
By plądrować je i grabić, łupy biorąc z nich wspaniałe,
I pieśniarki wyśmienite uprowadzać bez wahania!
Ale przez mą nieświadomość w czynach tych przebrałem miarę,
By zachcianki zaspokajać, goniąc za tym, co przeminie.
Tedy bacz, młodzieńcze, na się, jedno życie masz jedynie,
Zanim śmierć nadejdzie, aby poić ciebie swym pucharem.
I przysypie ciebie ziemią, pustka cię ogarnie głucha
I pozbawień będziesz życia, i wyzioniesz wreszcie ducha.

I znowu zapłakał emir Musa i ci, którzy z nim byli. Potem emir zbliżył się do kopuły i zobaczył, że miała ona ośmioro drzwi z sandałowego drzewa, a drzwi te były ozdobione złotymi gwoździami i srebrnymi gwiazdami i wysadzane rozmaitymi drogimi kamieniami. Na pierwszych drzwiach wypisane były te oto wiersze:

Wbrew mej woli porzuciłem to, com musiał rzucić.
Los, co włada śmiertelnymi, wyrok swój stanowi.
A sprzyjało śmiertelnemu szczęście człowiekowi,
Gdym jak lew drapieżny bronił zakazanych chuci.
Nic nie wstrzyma mnie i wyrzec nie chcę się ni kęska,
Gdy mam nań oskomę, choćbym zginąć miał w płomieniach,
Bo spotyka mnie zarówno zwycięstwo, jak klęska
Za zrządzeniem Boga mego i Pana stworzenia.
Jeśli śmierć mi jest pisana bliska, niedaleka,
Próżno chciałbym ją powstrzymać, bowiem śmierć nie zwleka.
Wojska, które zgromadziłem, zdałyby się na nic,
Nie pomogliby sąsiedzi ni przyjaciół wielu.
Moje życie, udręczone pogonią bez granic,
W cieniu śmierci przebiegało w smutkach i weselu.
Nim nastanie ranek, los ten innych ludzi dotknie.
Już tragarza i grabarza przywiedli ci oto.
W Dzień, gdy stawisz się, napotkasz Allacha samotnie,
Niosąc brzemię win i grzechów, co ci duszę gniotą.
Bodaj świat cię swym urokiem nigdy nie omamił.
Bacz, jak obszedł się z rodziną twą i sąsiadami.

Skoro emir Musa usłyszał te wiersze, zapłakał tak gwałtownie, że aż zemdlał. A kiedy się ocknął z omdlenia, wszedł do kopuły i ujrzał grobowiec długi i straszliwie wyglądający, a na nim tablicę z chińskiego żelaza. I zbliżył się do niej szejch Abd as-Samad, i odczytał wyryty na niej taki oto napis: „W imię Allacha, który nie przemija i trwa poprzez wieki! W imię Allacha, który nie zrodził z siebie nikogo i sam nie został zrodzony, któremu nikt nie jest równy. W imię Allacha, Pana Potężnego i Wspaniałego, w imię Żywego, który nie umiera.” Gdy szejch Abd as-Samad przeczytał to, co już zostało wspomniane, zauważył, iż na tablicy tej był jeszcze inny napis: „O ty, który w to miejsce przybędziesz, niechaj służy ci za ostrzeżenie to, czego zaznasz spośród zmienności losu i zdradliwości czasu. Nie daj się zwieść doczesnemu światu z jego urokami, kłamstwami, ułudą i zwodniczym blaskiem. Świat jest bowiem pochlebcą podstępnym i zdradzieckim, wszystko, co się na nim znajduje, jest tylko dane do użytku, a Dawca może każdej chwili odebrać wszystko swemu dłużnikowi. Świat jest niczym majaki śpiącego i senne marzenia śniącego albo jak miraże na pustyni, które spragniony uważa za wodę, a tymczasem szejtan przystraja ów świat dla człowieka aż do śmierci w fałszywe błyskotki. Oto jakie są przymioty świata; nie ufaj mu i nie skłaniaj się ku niemu, gdyż oszuka on tego, kto na nim buduje i kto w swych sprawach zawierza mu. Nie daj się schwytać w jego sieci i nie czepiaj się jego poły. Ja miałem niegdyś tysiąc gniadych rumaków i pałac. Miałem tysiąc żon spośród cór królewskich, dziewic o krągłych piersiach niczym księżyce, i zostałem obdarzony tysiącem synów podobnych zuchwałym lwom. 

Przeżyłem tysiąc lat ze spokojnym sercem i radosną myślą. Zgromadziłem skarby tak wielkie, jakich nie posiadał żaden król na ziemi, i wyobrażałem sobie, że moje szczęście trwać będzie bez ustanku. Lecz zanim się spostrzegłem, przyszła do nas ta, która kładzie kres rozkoszom, rozdziela związki, pustoszy osiedla, burzy domostwa i zabiera starych, młodych, dzieci, ojców i matki. Albowiem podczas gdy czuliśmy się pewni i spokojni w tym zamku, spadł na nas wyrok Pana Światów, Pana Niebios i Ziem, i dosięgło nas wezwanie Prawdy Oczywistej. Tak tedy umierało każdego dnia dwóch spośród nas, aż odeszła w ten sposób liczna gromada. A kiedy ujrzałem to zniszczenie, które wtargnęło do naszych siedzib i zadomowiło się u nas, pogrążając nas w morzu śmierci, kazałem przyprowadzić pisarza i poleciłem mu, aby ułożył te wiersze zawierające ostrzeżenia i napomnienia, a potem kazałem je wypisać rylcem na wszystkich tych drzwiach, tablicach i grobowcach. Miałem też wojsko liczące tysiąc tysięcy konnych, a byli to ludzie waleczni, z włóczniami, w zbrojach, z ostrymi mieczami i mocnymi ramionami. Im to rozkazywałem, aby przywdziewali długie kolczugi, przypasywali ostre miecze, chwytali mocne, groźne włócznie i dosiadali ognistych koni. A kiedy dosięgnął nas wyrok Pana Światów, Pana Niebios i Ziem, rzekłem: «Żołnierze i wojownicy, czy potraficie powstrzymać los, który nam zesłał Wszechpotężny Król?» Ale moje oddziały i drużyny nie były w stanie uczynić tego i taką otrzymałem odpowiedź: «Jakże walczyć będziemy z Tym, któremu nie zabroni wstępu żaden strażnik i który wchodzi do drzwi nie mających odźwiernego?» Rzekłem im tedy: «Przynieście mi skarby!» A przechowywano te skarby w tysiącu skarbców, z których każdy mieścił tysiąc kintarów czerwonego złota i tyleż białego srebra, ponadto zaś różne rodzaje pereł i klejnotów takich, jakich nie posiadał żaden król na ziemi. Moi ludzie spełnili rozkaz, a kiedy zgromadzili przede mną wszystkie te skarby, zapytałem ich: «Czy jesteście w stanie ocalić mnie przy pomocy tych skarbów? Czy możecie kupić mi za nie choć jeden dzień życia?» Ale oni nie mogli tego uczynić. Poddali się więc zrządzeniom losu i przeznaczenia, a i ja podporządkowałem się woli Allacha i znosiłem mój los i przeznaczenie, aż zabrał On moją duszę i z Jego woli ułożono mnie w grobowcu. A jeślibyś pragnął poznać moje imię, to jestem Kusz, syn Szaddada, wnuk Aada Starszego. Poza tym były na owej tablicy wypisane jeszcze takie oto wiersze:

Skoro wspomnisz, gdy czas już mnie ze świata zmiecie,
Miną dni i zdarzenia w przeszłość się przetoczą,
Wiedz, że jestem Ibn Szaddad, co władał ochoczo
Śmiertelnymi i ziemią, każdym miejscem w,świecie.
Lwie drużyny mi były powolne bez miary
I Syria od Egiptu aż do ziem Adnanu.
Byłem w mocy poniżać jej królów i panów,
A ludzie się lękali mej władzy i kary.
Plemiona, wojowników widzę w swoich rękach,
Widzę kraj i lud jego, który się mnie lęka.
Gdy konia dosiadałem, tom widział swe armie,
Tysiąc tysięcy jeźdźców na rączych rumakach.
Ogromny zgromadziłem majątek, by wsparł mnie,
Gdyby czas zechciał ze mnie uczynić biedaka.
I całym mym majątkiem pragnąłem zapłacić,
By dusza ma nieprędko opuściła ciało.
Lecz Bóg chciał, bym go jeno słuchał duszą całą.
I otom sam dziś w grobie, z dala od mych braci!
Przyszła do mnie śmierć, która śmiertelnych poraża,
I spośród możnych wszedłem do maluczkich grona.
I zdarzyło się wszystko to, co się przydarza.
Zakładnikiem się stałem, bom w występkach skonał.
Przeto ceń sobie wielce zdrowie, co ci sprzyja,
I drogi nieszczęść wszelkich zaprawdę omijaj.

I rozpłakał się emir Musa na widok tego ogromnego cmentarza, tak że aż zemdlał. A gdy potem zwiedzali wszystkie zakątki zamku i oglądali jego komnaty i ogrody, ujrzeli wtem stół marmurowy wsparty na czterech nogach, a na nim napis: „Przy tym stole biesiadowało tysiąc jednookich królów i tysiąc królów o zdrowych oczach, a wszyscy oni opuścili już świat
doczesny przenosząc się do grobów i mogił.” Emir Musa zapisał sobie to wszystko, a potem opuścił zamek, nie zabrawszy stamtąd niczego poza owym stołem. Cała gromada ruszyła tedy dalej, a szejch Abd as-Samad prowadził ich, wskazując drogę, i szli przez cały ten dzień, a także przez dzień drugi i trzeci. Wreszcie dotarli do wysokiego wzgórza, a gdy mu się przyjrzeli z bliska, zobaczyli tam jeźdźca, całego z miedzi. Dzierżył on włócznię zakończoną szerokim, lśniącym ostrzem, oślepiającym wzrok patrzących, a na ostrzu był napis: „O ty, który do mnie przybywasz, jeśli nie znasz drogi do Miedzianego Miasta, potrzyj dłoń rycerza. Wówczas rycerz pocznie się obracać, a następnie znów znieruchomieje. Wtedy obierz kierunek, który wyznaczy ci jego wzrok, nie lękaj się i nie trap, tylko podążaj tą drogą, a zaprowadzi cię ona do Miedzianego Miasta.”

Kiedy emir Musa potarł dłoń miedzianego rycerza, ów począł obracać się niczym oślepiająca błyskawica, a potem znieruchomiał, patrząc w inną stronę niż ta, w której się znajdowali ludzie Musy. Wobec tego zwrócili się w tamtym kierunku i ruszyli przed siebie – a była to właściwa droga. I podróżowali tak dniem i nocą, i przemierzyli rozległy kraj. A pewnego dnia w czasie tej podróży ujrzeli nagle kolumnę z czarnego kamienia, w której aż po ramiona tkwiła jakaś ludzka postać. Miała ona dwa olbrzymie skrzydła i czworo ramion – dwa z nich zakończone dłońmi jak u człowieka, a dwa przypominające wyglądem lwie łapy z pazurami. Na głowie miała ta postać włosy niczym końskie ogony, miała też dwoje oczu niczym rozżarzone węgle, a do tego jeszcze trzecie na czole, niby oko pantery, z którego sypały się iskry. Sama zaś postać była czarna, prostowała i wyciągała się wysoko w górę, i wykrzykiwała: „Chwała Panu memu za to, że mnie tak ciężko doświadczył i zesłał na mnie tę bolesną karę, która trwać będzie aż do Dnia Zmartwychwstania!” Skoro wędrowcy ujrzeli tę wołającą postać, opuścił ich rozsądek i oniemieli ze zdziwienia, a gdy z bliska zauważyli jej wygląd, rzucili się do ucieczki.

Emir Musa spytał szejcha Abd as-Samada: „Cóż to jest?” Tamten odparł: „Nie wiem, co to takiego.” Rzekł tedy emir Musa: „Zbliż się do niego i spytaj go o jego sprawy, a być może, wyjaśni ci to wszystko.” Powiedział na to szejch Abd as-Samad: „Niech Allach ma cię, emirze, w swej opiece! Przecież my się go boimy!” Rzekł emir: „Nie lękajcie się, gdyż kolumna, w której on tkwi, trzyma go z dala od was i od wszystkich innych.” Podszedł zatem szejch Abd as-Samad i zapytał: „Ej ty, jak się nazywasz, co tu robisz i skąd się tu wziąłeś w tym położeniu?” A tamten odpowiedział: „Wiedz, że jestem ifritem spośród dżinnów, a na imię mam Dahisz ibn al-Amasz. Zostałem tu uwięziony przez Najwyższą Potęgę i przykuty przez Wszechmoc, a znosić będę mą karę, dopokąd Allach Wielki i Mocny zechcę.” Rzekł emir Musa: „Szejchu Abd as-Samadzie, zapytaj go, dlaczego został uwięziony w tej kolumnie?” I szejch zadał to pytanie, a ifrit zaczął mówić: Opowieść moja jest dziwna, a oto ona: Jeden z synów Ibisa miał podobiznę bożka, wykonaną z czerwonego krwawnika, a moim zadaniem było pełnić przy niej straż. Bożka tego czcił jeden spośród królów morza, posiadający wielką moc i potężną władzę – do jego rozkazów były tysiące żołnierzy spośród dżinnów, wyciągających przed nim miecze i spieszących na jego wezwanie w chwilach zagrażającego niebezpieczeństwa. Ja zaś byłem naczelnikiem owych dżinnów, poddanych wspomnianemu królowi, i mnie były one posłuszne, postępując według moich poleceń. Lecz wszyscy oni byli zbuntowani przeciw Sulejmanowi, synowi Dauda – pokój z nimi! A ja miałem zwyczaj wchodzenia do brzucha owego bożka, kiedy wydawałem dżinnom – żołnierzom polecenia lub zakazy. A córka owego króla darzyła bożka miłością i często padała przed nim na twarz, wiele się doń modliła i gorliwie go czciła. Była ona najpiękniejsza pośród ludzi jej czasów, posiadała wspaniałą urodę, piękność, powab i wdzięk. I opisałem ją kiedyś Sulejmanowi – pokój z nim – a on posłał do jej ojca posłańca, który przekazał mu te słowa: „Oddaj mi twoją córkę za żonę, rozbij bożka z krwawnika i wyznaj, że nie ma boga prócz Allacha i że Sulejman jest Jego prorokiem. Gdy to uczynisz, dzielić będziemy wspólnie i dobro, i zło. Jeśli zaś nie przystaniesz na moją prośbę, wyruszę przeciw tobie z wojskiem, któremu nie zdołasz stawić oporu, a wtedy przygotuj się na sąd przed Allachem i przywdziej dżilbab, stosowny na godzinę śmierci. Zaprawdę bowiem przybędę do ciebie z wojskiem, które wypełni bezkresną równinę i przeniesie cię do przeszłości, której już nikt nie wskrzesi.”

A kiedy wysłannik Sulejmana – pokój z nim – przybył do króla, ów stał się wyniosły i butny, a serce jego napełniły pycha i duma. I król zapytał swoich wezyrów: „Co powiecie mi o Sulejmanie, synu Dauda? Przysłał on bowiem do mnie poselstwo żądając, abym mu oddał mą córkę za żonę, a ponadto, abym rozbił mego bożka z krwawnika, a przyjął jego religię.” Odrzekli doradcy: „Królu potężny, czyż Sulejman będzie w stanie tak z tobą postąpić, kiedy przecież ty przebywasz pośrodku tego ogromnego morza? A jeśliby nawet wyruszył z wojskiem na ciebie, to nie będzie mógł nic przeciw tobie zdziałać, gdyż po twojej stronie walczyć będą maridy spośród dżinnów. A gdy do tego wezwiesz przeciw nim pomocy twego bożka, któremu oddajesz cześć, on wesprze cię i da ci zwycięstwo. Słuszną byłoby tedy rzeczą zasięgnąć co do tego rady twego pana – przy czym mieli tu na myśli bożka z czerwonego krwawnika – i posłuchać, jaka będzie jego odpowiedź. Jeśli doradzi ci, abyś z Sulejmanem walczył, to z nim walcz, a jeśli odradzi, to nie walcz.” Król wstał w tej samej chwili i minucie i poszedł do swego bożka, a złożywszy mu ofiarne dary i zabiwszy zwierzęta ofiarne, padł na kolana i płacząc wypowiedział takie oto wiersze:

Wiem, o panie, że wielka moc cię opromienia,
Lecz Sulejman zapragnął twojego zniszczenia.
Dopomóż mi w zwycięstwie nad wrogiem, o panie,
Rozkazuj – dla mnie prawem jest twe rozkazanie.

Ja zaś – opowiadał dalej ifrit, tkwiący do ramion w kolumnie, zwracając się do szejcha Abd as-Samada oraz do tych, którzy wokół niego stali – wszedłem do brzucha bożka, czyniąc tak wskutek mego szaleństwa i braku rozumu i lekceważąc sobie sprawy Sulejmana, po czym zacząłem wygłaszać takie oto wiersze:

Co do mnie, żadnej przed nim nie czuję obawy,
Bowiem dobrze poznałem wszystkie świata sprawy.
Gdyby wojny chciał ze mną, niechaj ją rozpocznie,
A podpełznę i duszę wydrę mu niezwłocznie!

Skoro król usłyszał moją odpowiedź, pokrzepiło się jego serce i postanowił wyruszyć na wojnę i walczyć z Sulejmanem, prorokiem Allacha – pokój z nim. Przywołał więc wysłannika Sulejmana, kazał wychłostać go boleśnie rózgami i dał mu obelżywą odpowiedź. Potem odesłał go do Sulejmana wygrażając mu i polecając, aby przekazał takie poselstwo: „Dusza twoja podszepnęła ci próżne marzenia! Czy groźby twoje są udawaniem? Albo może nie jesteś w ogóle w stanie do mnie przybyć? W takim razie ja przybędę do ciebie.” Wysłannik powrócił do Sulejmana i powiadomił go o wszystkim, co go spotkało i czego doświadczył. A kiedy prorok Allacha, Sulejman, wysłuchał tego, zapłonął straszliwym gniewem i powziął natychmiast postanowienie w tej sprawie. Uzbroił i przygotował do walki swe wojska spośród dżinnów, ludzi, dzikich zwierząt i ptaków, i wszystkich poruszających się istot. Rozkazał też swemu wezyrowi ad-Dimirjatowi, królowi dżinnów, aby zebrał zewsząd swoje wojska maridów i wezyr zgromadził sześćset tysięcy razy po tysiąc szejtanów. Poza tym rozkazał Sulejman Asafowi ben Barachija, aby i on zebrał swe wojska składające się z ludzi, a liczba tych wojsk wynosiła tysiąc tysięcy lub więcej. Wszystkich wojowników wyposażył Sulejman w oręż i zbroje, po czym wraz z całą armią ludzi i dżinnów poleciał na swym cudownym kobiercu, podczas gdy ptaki frunęły unosząc się nad jego głową, a dzikie zwierzęta pędziły po ziemi pod kobiercem. I leciał tak, aż wylądował na morskim brzegu, należącym do naszego króla, otoczył jego wyspę i zapełnił wojskiem wszystką ziemię.

Kiedy prorok Allacha, Sulejman – pokój z nim – wylądował ze swymi wojskami u brzegów wyspy naszego króla, wysłał doń poselstwo i kazał mu powiedzieć: „Oto przybyłem do ciebie! Odwróć tedy grożące ci niebezpieczeństwo, a jeśli nie potrafisz tego uczynić, poddaj się moim rozkazom i uznaj we mnie proroka. Zniszcz twego bożka i oddawaj cześć Jedynemu Bogu, a ponadto uczyń twą córkę moją prawowitą żoną i mów wraz z całym twym ludem: «Wyznaję, że nie ma boga prócz Allacha i wyznaję, że Sulejman jest prorokiem Allacha.» Jeśli to wypowiesz, zostanie ci zapewnione bezpieczeństwo i pokój. Lecz jeśli się sprzeciwisz, daremnie będziesz próbował odeprzeć na tej wyspie moje natarcie. Wiedz bowiem, że Allach Sławiony i Mocny nakazał wiatrowi, aby mi był posłuszny. Tak więc mogę zażądać od niego, aby mnie zaniósł do ciebie na mym kobiercu, a wtedy uczynię cię ostrzeżeniem i odstraszającym przykładem dla innych.” I przybył do naszego króla ów wysłannik, i przekazał mu poselstwo proroka Allacha, Sulejmana – pokój z nim. I odpowiedział mu król: „To, czego ode mnie żąda twój pan, nigdy stać się nie może. Powiadom go tedy, że wyjdę do niego na pole walki.” Wówczas wysłannik powrócił do Sulejmana i przekazał mu odpowiedź, a nasz król rozesłał gońców do mieszkańców swego kraju i przywołał do siebie wszystkie dżinny, które miał do swoich rozkazów – a było ich tysiąc tysięcy – i przyłączył do nich jeszcze maridy i szejtany, zamieszkujące wyspy mórz i wierzchołki gór. Potem wyposażył swą armię w oręż – otworzył zbrojownie i rozdzielił wszystko, co tam było, pomiędzy swych wojowników. 

Co się zaś tyczy proroka Allacha, Sulejmana, to ustawił on swoje wojska w szeregach i nakazał dzikim zwierzętom, aby podzieliły się i utworzyły dwa skrzydła, po prawej i lewej oddziałów ludzi. Ptakom nakazał, aby pozostały na wyspie, i polecił im, aby w czasie natarcia wyłupywały przeciwnikom oczy swymi dziobami i aby ich biły skrzydłami po twarzach. A dzikie zwierzęta otrzymały rozkaz, aby rzucały się na konie wrogów i rozszarpywały je. Zwierzęta powiedziały: „Słyszymy i jesteśmy posłuszne Allachowi i tobie, proroku Allacha.” Później rozkazał Sulejman, prorok Allacha, by ustawiono mu tron z marmuru, wysadzany drogimi kamieniami i wykładany płytkami z czerwonego złota, i polecił stanąć swemu wezyrowi Asafowi po swej prawicy, wezyrowi ad-Dimirjatowi zaś po lewicy. Podobnie ustawił królów ludzi po prawej stronie, a królów dżinnów po lewej, dzikie zwierzęta zaś, żmije i węże zajęły miejsce przed nim. W takim szyku ruszyła cała ta rzesza do natarcia i walczyli z nami na rozległym polu przez dwa dni. Trzeciego dnia spadło na nas nieszczęście i wyrok Allacha Najwyższego został na nas wykonany. Z pierwszym natarciem na Sulejmana ruszyłem ja ze swymi wojskami. I zawołałem do moich towarzyszy: „Pozostańcie na waszych miejscach, a ja wyjdę do nich sam i wyzwę do walki ad-Dimirjata!” A oto i on już wystąpił, podobny potężnej górze, a otaczały go płomienie i buchał z niego dym. Przypędził do mnie i rzucił we mnie kilka pocisków ognia, i jego ogień okazał się silniejszy od mego. Dimirjat wydał więc tak potężny okrzyk, iż wydało mi się, że niebo spadło na mnie, a od jego głosu zadrżały góry. Potem wydał on swoim towarzyszom rozkaz i natarli na nas ławą, a my przypuściliśmy atak do nich. Ludzie krzyczeli na ludzi, wybuchały ognie i unosił się dym, a serca prawie pękały. Wojna stała się powszechna. Ptaki walczyły w powietrzu, dzikie zwierzęta na ziemi, a ja walczyłem z ad-Dimirjatem, aż zmęczyliśmy się obydwaj, lecz ja byłem słabszy. 

Wreszcie opuścili mnie moi towarzysze i moi żołnierze i wszystkie moje oddziały rzuciły się do ucieczki. Wówczas prorok Allacha, Sulejman, krzyknął; „Bierzcie tego tyrana, tego przeklętego, podłego i godnego pogardy!” Ale jeszcze walczyli ludzie przeciw ludziom, a dżinny przeciw dżinnom. W końcu jednak nasz król został pokonany i staliśmy się wszyscy zdobyczą Sulejmana. Jego armie zaatakowały bowiem nasze wojska, mając po prawej i lewej dzikie zwierzęta, podczas gdy ptaki krążyły ponad naszymi głowami, wyłupując ludziom oczy już to szponami, już to dziobami, a skrzydłami bijąc ludzi po twarzach. Dzikie zwierzęta natomiast kąsały konie i rozszarpywały ludzi tak, iż wreszcie większość naszych wojowników leżała na ziemi, niczym pnie ściętych palm. Co się zaś tyczy mnie, to wymknąłem się z rąk ad-Dimirjata, lecz on ścigał mnie przez trzy miesiące, aż mnie dopadł i uczynił ze mną to, co widzicie. Kiedy już dżinn, uwięziony w kolumnie, opowiedział ludziom emira Musy swoją historię od początku aż do chwili uwięzienia, zapytali go oni: „Gdzie jest droga wiodąca do Miedzianego Miasta?” I wskazał im drogę, i okazało się, że dzieliło ich od miasta dwadzieścia pięć bram, lecz żadna nie była widoczna i nie można było zauważyć nawet jej zarysów, mury zaś wyglądały niczym lita skała lub żelazo, które odlano z jednej formy. Zsiedli tedy z koni jeźdźcy, zsiadł emir Musa, a także szejch Abd as-Samad i wytężali wzrok, aby zobaczyć jakąś bramę lub chociaż znaleźć do niej drogę, ale nie udało im się to. Rzekł wówczas emir Musa: „Talibie, jakiego użyć sposobu, aby wejść do tego miasta? Musimy przecież koniecznie znaleźć jakąś bramę, by przez nią wejść!” Rzekł na to Talib: „Niech Allach obdarzy szczęściem emira! Niechby emir zarządził tu postój na dwa lub trzy dni, a wtedy z woli Allacha Najwyższego znajdziemy sposób, by dotrzeć do tego miasta i wejść do środka.”

Wtedy emir Musa rozkazał jednemu ze swoich młodych służących, aby na wielbłądzie objechał miasto wokół, sądząc, że może natknie się na ślad bramy lub chociaż znajdzie jakiś niższy odcinek muru od tego, przy którym rozbili obóz. Dosiadł tedy ów służący swego wierzchowca i jechał dookoła miasta przez dwa dni i dwie noce, kłusując szybko i nie odpoczywając po drodze. A kiedy nastał dzień trzeci, dotarł znów do swoich towarzyszy, oszołomiony wielkością obwodu miasta i dużym jego wzniesieniem, i rzekł: „O emirze, najlżej dostępne jest to miasto z tego miejsca, gdzie rozbiliśmy nasz obóz.” Wówczas zabrał emir Musa ze sobą Taliba ibn Sachl i szejcha Abd as-Samada i zaczęli wspinać się na górę, położoną naprzeciw miasta i przewyższającą je. A kiedy już stali na szczycie góry, ujrzeli miasto tak wielkie i wspaniałe, że wspanialszego nie widziały oczy. Pałace były tam wysokie, kopuły lśniące, domy jak gdyby pełne ludzi, oszałamiające ogrody, w których płynęły strumienie i rosły drzewa pełne dojrzałych owoców. Był to gród o bramach niedostępnych, lecz opuszczony i wymarły, nie rozlegał się w nim żaden głos i nie było w nim żywego człowieka. Tylko sowy pohukiwały we wszystkich zakątkach, a ptaki drapieżne krążyły nad dziedzińcami, na drogach i ulicach zaś krakały stada kruków, opłakując ludzi, którzy tam kiedyś żyli. I przystanął emir Musa, użalając się nad brakiem jakichkolwiek ludzi w tym mieście i nad tym, że zostało ono opuszczone przez mieszkańców i wszystek lud. I rzekł: „Chwała niech będzie Temu, który nie podlega zmienności czasu, który w swej Wszechmocy stworzył świat.” I gdy tak emir Musa sławił Allacha Wielkiego i Mocnego, skierował przypadkowo swój wzrok w inną stronę i ujrzał siedem tablic z białego marmuru jaśniejących w dali. Podszedł tedy bliżej i zauważył, że owe tablice pokryte są napisami. 

Rozkazał wówczas szejchowi Abd as-Samadowi, by te napisy odczytał, a ów wysunął się do przodu, obejrzał je dokładnie i odczytał. A jak się okazało, były to wskazania, pouczenia i ostrzeżenia dla ludzi obdarzonych roztropnym umysłem. Na pierwszej tablicy napisano pismem greckim: „O synu człowieczy, dlaczego nie możesz pojąć tego, co cię czeka? Wszystkie lata twego życia kazały ci o tym zapomnieć. Czyż nie wiesz, że twój kielich śmierci już się wypełnił i wkrótce będziesz go musiał wychylić? Zastanów się więc nad sobą, zanim twe ciało zostanie złożone w grobie. Gdzież są ci, którzy niegdyś tym krajem władali, którzy wydawali rozkazy wojskom i zagrażali sługom Allacha? Przyszła do nich – na Allacha – ta, która każe zamilknąć weselu, rozdziela związki i czyni spustoszenie w ludnych miejscach. Ona to zabrała ich z obszernych pałaców i przeniosła ich do ciasnych grobów.” A poniżej były na tej tablicy napisane takie oto wiersze:

Gdzie przebywają królowie i gdzie są mieszkańcy ziemi?
Już opuścili siedziby, domostwa swoje i sławę.
I za to, co tu zdziałali, są dziś grobowym zastawem,
I rozkładowi podlegli, i są już unicestwieni.
A gdzież te wojska waleczne, co w ogień bitew się rwały?
Gdzież to, co z ziemi zbierali? Co z ich dobytku i chwały?
Boży dosięgnął ich wyrok i poszli w drogę odległą.
Ani majątek ich zbawił, ani schronienie ustrzegło.

Emira Musę oszołomiły napisy i wiersze, a po policzkach potoczyły mu się łzy i rzekł: „Na Allacha, zaiste, wyrzeczenie się dóbr i uciech tego świata pozwala oczekiwać najwyższej nagrody i jest ono najwyższą mądrością!” Zaraz też kazał przynieść inkaust i papier i odpisał to, co było na pierwszej tablicy. Potem emir zbliżył się do tablicy drugiej i zobaczył wyryte na niej te słowa: „O synu człowieczy, jakże mogłeś się mylić co do spraw wieczności? Jak mogłeś zapomnieć, że kres twój nadejść może w każdej chwili? Czyż nie wiedziałeś, że świat doczesny jest przybytkiem przemijania i nikt tu nie znajdzie wiecznego trwania? A przecież patrzysz tylko na świat doczesny i trzymasz się go kurczowo! Gdzież są królowie, którzy niegdyś żyli w Iraku i władali dalekimi krajami? Gdzież są ci, którzy zaludniali Isfahan i krainy Chorasanu? Wezwał ich głos zwiastuna śmierci, a oni odpowiedzieli na jego wezwanie. Skinął na nich zwiastun zagłady, a oni poszli za nim. I na nic im się wtedy nie zdało to, co zbudowali i co wznieśli, jak też nie ochroniło ich to, co zdobyli i co zgromadzili.” A poniżej były na tablicy napisane te oto wiersze:

Gdzież dziś są ci, co wznosili piękne pałace na świecie?
Podobnych im byś nie znalazł na całej szerokiej ziemi.
Zbierali wojska z obawy przed poniżeniem, a przecie
Z woli Allacha, za Jego zrządzeniem są poniżeni.
Gdzież są dziś Chosroesowie wraz z niewzruszoną swą siłą?
Zniknęli zewsząd bez śladu, jakby ich nigdy nie było.

I zapłakał emir Musa, po czym rzekł: „Na Allacha, zostaliśmy stworzeni dla wielkich spraw.” Potem odpisał sobie to, co było wyryte na tej tablicy, i zbliżył się do tablicy trzeciej, a na niej napisane było: „O synu człowieczy, pogrążony jesteś w miłości tego świata, lecz nie przestrzegasz przykazań twego Pana. Każdego dnia upływa jeden dzień twojego życia, a ty jesteś z tego zadowolony i cieszysz się tym w duszy twojej. A powinieneś zbierać zapasy na Dzień Rozrachunku i sposobić się do zdania sprawy przed Panem sług swych.” A u dołu tablicy widniały takie oto wiersze:

Gdzież są ci, co zaludniali przed latami ziemie całe
Sind i Hind, tak srodzy wielce, z mocy dumni, pełni sławy?
Ci, co Zandżów i Etiopów podbić mogli na swą chwałę,
W Nubii bunty wszelkie zgnietli – wyczyn to był wielce krwawy ?
Nie oczekuj, że się dowiesz, co w ich grobach tu się mieści,
Bo nie spotkasz ludzi, co by mogli przynieść od nich wieści.
Bowiem ich dosięgły losu nieszczęsnego złe wyroki,
Nie ustrzegli się, choć zamek był warowny i wysoki.

I emir Musa zapłakał gwałtownie, po czym zbliżył się do czwartej tablicy i ujrzał u góry takie napisy: „Synu człowieczy, jakże długo ma ci twój Pan okazywać jeszcze cierpliwość, gdy ty nurzasz się codziennie w morzu lekkomyślności? Czy zostało ci może objawione, że nie umrzesz? O synu człowieczy, nie daj się omamić zwodniczej grze dni, nocy i godzin. Wiedz, że śmierć czyha na ciebie i gotowa jest wskoczyć ci na ramiona. Nie mija ani jeden dzień, aby śmierć nie mówiła ci dzień dobry rano, a dobry wieczór wieczorem. Strzeż się tedy zaskoczenia przez nią i bądź na nią przygotowany. Spotka cię to samo, co mnie: zaprzepaścisz całe twoje życie i roztrwonisz wszystkie godziny radości. Posłuchaj zatem moich słów i zaufaj Panu panów. Świat doczesny nie jest trwały, jest on podobny do pajęczej sieci.” A u dołu tablicy ujrzał emir Musa napisane takie oto wiersze:

Gdzież jest ten, co podwaliny kładł głębokie pod pałace,
Po czym wznosił je, podjąwszy budowania wzniosłą pracę?
Gdzież mieszkańcy tych warowni, co je kiedyś zaludniali?
Wszyscy odejść stąd musieli i przepadli gdzieś w oddali.
Stali się zastawem w grobach do dnia, gdyż za sprawą Pana
Każda tajemnica będzie wielkiej próbie poddawana.
Nic nie pozostanie, jeno Allach, Sędzia ponad Sędzie,
Czcią najwyższą obdarzony jako był, tak też i będzie.

I zapłakał emir Musa i zapisał sobie to wszystko. Potem zszedł z góry i cały doczesny świat stanął mu przed oczyma. A po powrocie do swych żołnierzy pozostał z nimi przez ten dzień w tym samym miejscu, obmyślając sposób wejścia do miasta. I zwrócił się emir Musa o radę do Taliba ibn Sachl i innych swych zaufanych, których miał przy sobie: „Jakiż istnieje sposób wejścia do tego miasta tak, abyśmy mogli popatrzeć na jego cuda? A nie jest przecież wykluczone, że w nim moglibyśmy znaleźć coś, przez co zyskalibyśmy przychylność Władcy Wiernych!” Talib ibn Sachl odrzekł: „Niech Allach obdarzy emira trwałym szczęściem! Zrobimy drabinę i wejdziemy po niej na górę. W ten sposób dotrzemy może do bramy od wewnątrz.” Rzekł na to emir: „I mnie to przyszło do głowy. To jest najlepszy pomysł.” Potem emir wezwał cieśli i kowali i rozkazał im, aby przygotowali drzewa i zrobili drabinę obitą żelazną blachą. Rzemieślnicy wykonali tę pracę ze znawstwem, a spędzili nad tym pełny miesiąc. Gdy następnie ustawiono drabinę pionowo i oparto ją o mur, sięgała ona dokładnie do jego krawędzi, jak gdyby już dawno sporządzono ją w tym celu. Zadziwiło to emira i powiedział: „Niechaj was Allach błogosławi! Można by było sądzić, że zdjęliście miarę z muru, tak doskonałe jest wasze dzieło!” Później emir Musa zapytał swych ludzi: „Który z was wejdzie po tej drabinie na mur, a potem przejdzie po Jego krawędzi i dokona tego, że dostanie się do miasta, aby zobaczyć, co tam się dzieje? Trzeba też, aby nam dał znać, w jaki sposób otworzyć można bramę.” Ozwał się na to jeden z zebranych: „Ja wejdę na mur, emirze, i zejdę potem na dół, aby wam bramę otworzyć.” Rzekł mu emir Musa: „Wchodź i niech ci Allach błogosławi.”

I człowiek ów wspinał się po drabinie, aż stanął na jej szczycie. Wtedy wyprostował się, wbił wzrok w miasto, klasnął w dłonie i krzyknął tak głośno, jak tylko mógł: „O piękności!” Potem skoczył z góry do miasta i zmienił się tam w bezkształtną masę. Emir Musa ujrzawszy to powiedział: „Tak postąpił człowiek rozsądny, jakże tedy postąpiłby głupi? Jeśliby wszyscy nasi towarzysze uczynili tak samo, żaden z nich nie pozostałby przy życiu. A wtedy nie bylibyśmy w stanie przeprowadzić naszego zamiaru ani też wykonać polecenia Władcy Wiernych. Gotujcie się do drogi. Nie chcemy mieć z tym miastem więcej nic wspólnego,” Lecz jeden z ludzi rzekł: „Może któryś inny będzie bardziej opanowany od tego pierwszego?” Wobec tego wspiął się na mur drugi mąż, a potem trzeci, czwarty i piąty, i coraz to inni wspinali się po drabinie na mur, jeden za drugim, aż zginęło dwunastu mężów, gdyż wszyscy postępowali tak samo jak ów pierwszy. Rzekł wówczas szejch Abd as-Samad: „Tylko ja jeden mogę wykonać to zadanie, gdyż doświadczony nie postępuje tak jak niedoświadczony!” Na to odpowiedział emir Musa: „Nie czyń tego! Zresztą ja nie pozwolę ci wejść na ten mur, gdybyś bowiem zginął, skażesz tym samym nas wszystkich na śmierć i nikt z nas nie pozostanie przy życiu. Ty przecież jesteś naszym przewodnikiem.” Odpowiedział na to szejch Abd as-Samad: „Być może dzieło to spełnione zostanie z woli Allacha moimi rękoma.” 

Wszyscy wyrazili więc zgodę, aby się szejch wspiął na mur. Wówczas on wstał i dodając sobie odwagi, rzekł: „W imię Allacha Litościwego i Miłosiernego”, po czym jął wspinać się po drabinie, bezustannie wzywając imienia Allacha Najwyższego i wypowiadając ajaty poddania się Opatrzności, aż stanął na szczycie muru. Wtedy klasnął w ręce i patrzył jak osłupiały przed siebie. Lecz wszyscy stojący na dole zawołali: „Nie czyń tego! Nie skacz z muru!”, i dodali: „Zaprawdę, wszyscy jesteśmy stworzeniami Allacha i do Niego powrócimy. A jeśli szejch Abd as-Samad spadnie, to zginiemy wszyscy.” Lecz on roześmiał się i śmiał się coraz głośniej, i siedział długą chwilę na murze, wzywając imienia Allacha Najwyższego i wypowiadając ajaty poddania się Opatrzności. Potem wstał z całą stanowczością i zawołał głosem wielkim: „O emirze, nie obawiajcie się, gdyż Allach Wielki i Mocny odwrócił już ode mnie chytrość i podstępy szejtana wskutek błogosławieństwa słów: «W imię Allacha Litościwego i Miłosiernego.»” I zawołał do niego emir Musa: „Co tam ujrzałeś, szejchu?” Odparł: „Gdy wreszcie stanąłem na krawędzi muru, ujrzałem dziesięć dziewcząt, niczym księżyce, które dawały mi znaki rękami, jak gdyby mówiły: «Przyjdź do nas!», i wydało mi się, że pode mną jest morze wody, i chciałem się rzucić w dół, jak to czynili moi poprzednicy. Lecz wtedy ujrzałem ich martwych na ziemi i widok ten powstrzymał mnie od mego zamiaru. Wypowiedziałem też kilka ajatów z Księgi Allacha Najwyższego, a On odwrócił ode mnie omamy szejtanów i wszystkie przywidzenia pierzchły. Tak doszło do tego, że nie skoczyłem w dół, gdyż Allach odpędził ode mnie złe czary i pokusy. A są to z pewnością podstępne czary mieszkańców tego miasta, wymyślone po to, aby oddalić odeń każdego, kto chciałby tam wtargnąć i obejrzeć je sobie. Dlatego też nasi towarzysze leżą tam teraz martwi.”

To rzekłszy szejch Abd as-Samad jął iść po murze, aż doszedł do dwu miedzianych baszt i zobaczył przed nimi dwie bramy ze złota, nie mające wszakże zamków, a nic też nie wskazywało na to, by je można było otworzyć. Szejch postał zatem chwilę, tak długo, jak tego chciał Allach, i wpatrywał się w bramy, aż wreszcie zobaczył pośrodku jednej z nich wizerunek jeźdźca z miedzi, który miał wyciągnięte ramię, jak gdyby nim coś wskazywał. A na powierzchni dłoni był jakiś napis. I szejch Abd as-Samad przeczytał go, a oto jaka była jego treść: Dwanaście razy potrzyj gwóźdź, który znajduje się w pępku jeźdźca, a wrota się otworzą.” Szejch jął się więc przyglądać jeźdźcowi i wnet ujrzał w jego pępku gwóźdź, wielki, mocno tkwiący i porządnie wykonany. Potarł go dwanaście razy i wrota natychmiast się otwarły, wydając odgłos niczym grzmot, a szejch Abd as-Samad wszedł przez nie. A był on mężem pełnym zalet, znającym wszystkie języki i rodzaje pisma. I kroczył wciąż przed siebie, aż wszedł w długi korytarz, a potem zszedł po stopniach do obszernej komnaty z pięknymi ławami. Na nich siedzieli martwi ludzie, a nad ich głowami wisiały kosztowne tarcze, ostre miecze i napięte łuki ze strzałami, spoczywającymi na cięciwach. Za bramą miasta zaś była wielka żelazna sztaba, duże drewniane zasuwy, kunsztowne zamki i inne mocne zabezpieczenia. I powiedział sobie w duchu szejch Abd as-Samad: „Może klucze są u tych zmarłych ludzi.” I przyjrzał im się uważnie, i ujrzał pośród nich starca, który zdawał się być najstarszy z nich wszystkich, a siedział on na wysokiej ławie pośród innych zmarłych. Szejch Abd as-Samad mówił sobie dalej w duchu: „Nie zdziwiłoby mnie to, gdyby się klucze znajdowały właśnie u tego starca. Prawdopodobnie jest to odźwierny bramy miasta, a tamci inni są jego podwładnymi.” To mówiąc zbliżył się do owego starca i uniósł jego szatę, a wtedy ujrzał klucze zawieszone u jego pasa. A skoro szejch Abd as-Samad ujrzał klucze, ucieszył się wielce i nieomal postradał rozum z radości. Potem wziął klucze, zbliżył się z nimi do wrót, otworzył zamki, odciągnął zasuwy, zdjął żelazną sztabę i natychmiast otwarły się wrota z łoskotem podobnym do grzmotu. Były to bowiem wrota ogromne i takie były wszystkie ich urządzenia. Dumny poczuł się wówczas szejch Abd as-Samad, a razem z nim radowali się i weselili wszyscy ludzie emira. Cieszył się też emir Musa, a to z ocalenia szejcha Abd as-Samada, jak również z otwarcia bramy miasta. Wszyscy zaś razem dziękowali szejchowi za to, co uczynił.

I zaraz też pośpieszyło całe wojsko, chcąc wejść przez bramę, ale emir Musa zawołał do nich gromkim głosem: „Ludzie, jeśli wejdziemy tam wszyscy naraz, nie będziemy mogli mieć pewności, że nas nie spotka jakieś nieszczęście. Niechaj więc wejdzie połowa, a połowa niech pozostanie tutaj!” Potem wszedł emir Musa z połową swych ludzi do miasta, a wszyscy byli dobrze uzbrojeni. A gdy ujrzeli za murami swoich martwych towarzyszy, pogrzebali ich zwłoki. I ujrzeli tam też odźwiernych, służbę, szambelanów i namiestników leżących na posłaniu z jedwabiu, a wszyscy oni byli martwi. Weszli też ludzie emira na bazar i stwierdzili, że jest bardzo wielki, z wysokimi budowlami, z których żadna nie przewyższała pozostałych. Sklepy były pootwierane, a w nich wisiały wagi, przedmioty z miedzi ułożone były w stosy, a magazyny stały pełne wszelakich towarów. Widać też było martwych kupców, siedzących przy swoich sklepach. Skóra na nich wyschła, a kości już spróchniały i stali się ostrzeżeniem dla tych, którzy pozwalają się ostrzec. Zobaczyli też ludzie emira cztery inne bazary, których sklepy wypełnione były wszelkim towarem, ale nie pozostawali tam, tylko od razu przeszli na bazar tkanin, a tam ujrzeli jedwabie i brokaty, przetykane czerwonym złotem i białym srebrem, w różnych kolorach. Właściciele zaś tych towarów leżeli martwi na skórzanych matach i wyglądali, jakby zaraz mieli przemówić. Ludzie emira opuścili i ten bazar i udali się na bazar pełen klejnotów, pereł i rubinów, a stamtąd poszli na inny jeszcze bazar, gdzie mieściły się kantory wymiany pieniędzy. I tu właściciele byli martwi i leżeli na posłaniu z różnego rodzaju jedwabiu i złotogłowiu, kantory ich zaś pełne były złota i srebra. Gdy i tych pozostawili ludzie emira, udali się na bazar handlarzy wonnościami. Zastali ich sklepy pełne różnego rodzaju pachnideł i korzeni: pęcherzy z piżmem, ambry, drewna aloesu, naddu, kamfory i tym podobnych, wszyscy zaś kupcy byli martwi i nie było przy nich żadnego pożywienia.

A kiedy wyszli z bazaru handlarzy wonnościami, znaleźli się w pobliżu pałacu, ozdobionego wszelkimi upiększeniami, wysokiego i mocno zbudowanego. Weszli więc do środka i zobaczyli porozwieszane tam sztandary, obnażone miecze, napięte łuki, tarcze wiszące na złotych i srebrnych łańcuchach oraz hełmy pozłacane czerwonym złotem. A w krużgankach owego pałacu stały wszędzie ławy z kości słoniowej, wykładane lśniącym złotem i złotogłowiem, na ławach zaś siedzieli mężowie, na których wyschła już skóra. Ktoś nierozumny uznałby ich za śpiących, ale oni już umarli i wskutek braku żywności musieli zakosztować śmierci. Na ten widok emir Musa przystanął, sławiąc Allacha Najwyższego i wychwalając Go, i patrzył na piękno owego pałacu, na mocną jego budowę, cudowność jego upiększeń i doskonałość rzemiosła. Większość ozdób była tu wykonana z zielonego lazurytu, a napisy, tworzące pas na ścianach wokół, składały się na takie oto wiersze:

Spojrzyj, mężu, dookoła, najpilniejsze daj baczenie
Na przypadki twoje, zanim śmierć cię weźmie we władanie.
Przysposobić masz zapasy, by w nich znaleźć ocalenie,
Bowiem wszyscy są śmiertelni, nikt przy życiu nie zostanie.
Spójrz na mężów wielkich rodów, co władali w swych zamczyskach
I musieli lec pod ziemią za to wszystko, co zdziałali.
Na nic zdały się budowle, zamek życia nie ocalił,
Śmierci się musieli poddać, gdy jej chwila była bliska.
Choć nadzieję pokładali w swoim losie niestrudzenie,
Wnet do grobów zeszli; na nic wszelkie zdały się nadzieje.
Z wyżyn możnowładztwa swego zejść musieli w poniżenie
I zamieszkać w ciasnych grobach. Jakże źle im się w nich dzieje!
I głos dobiegł pogrzebanych, wołający na wsze strony:
„Gdzież jest władza niegdysiejsza, gdzie są wieńce, gdzie są szaty,
Gdzie są lica osłonione, które zdobił kwef bogaty,
Gdzie zasłony na tych licach, gdzie fałdziste są welony?”
Grób udzielił odpowiedzi i w te słowa odpowiada:
„Co się tyczy ich policzków, do cna spełzły im rumieńce.
Niegdyś jedli aż do syta, niegdyś pili jak najwięcej.
A dziś trawa ich porosła po tych ucztach i biesiadach.”

I zapłakał emir Musa tak, że aż upadł zemdlony, po czym rozkazał zapisać te wiersze, a następnie wszedł do pałacu, a tam ujrzał ogromną salę, po wszystkich czterech jej stronach zaś ujrzał cztery wielkie, wysokie pomieszczenia, parami naprzeciw siebie położone, obszerne, wykładane złotem i srebrem, a także pomalowane rozmaitymi kolorami. Środek sali zajmowała wielka fontanna z marmuru, a nad nią ustawiony był baldachim z brokatu. W owych zaś czterech pomieszczeniach też były fontanny, każda z marmurowym zbiornikiem na wodę, bogato zdobione, a woda ze zbiornika odpływała przewodami ukrytymi pod podłogą. Owe cztery odnogi łączyły się potem w wielkim zbiorniku, wykładanym różnokolorowym marmurem. Widząc to emir Musa powiedział do szejcha Abd as-Samada: „Wejdźmy do tych komnat.” I weszli do pierwszej komnaty, i zobaczyli, że jest pełna złota i białego srebra, pereł, klejnotów, rubinów i innych drogich kamieni, znaleźli w niej także skrzynie wypełnione czerwonym, żółtym i białym brokatem. Potem przenieśli się do drugiej komnaty, a gdy otworzyli skarbiec, który się w niej znajdował, okazało się, że był on wypełniony bronią i wojennym sprzętem, jak pozłacane hełmy, pancerze Dauda, indyjskie miecze, chattyjskie włócznie, chorezmijskie maczugi i sporo innego oręża, potrzebnego do boju i potyczki. Potem przenieśli się do trzeciej komnaty i znaleźli w niej skarbce, pozamykane na mocne zamki i zasłonięte bogato haftowanymi zasłonami. I otworzyli jeden ze skarbców, i zobaczyli, że jest pełen broni, zdobionej różnego rodzaju złotem, srebrem i drogimi kamieniami. Potem przenieśli się do czwartej komnaty i w niej również znaleźli skarbce. Otworzyli jeden z nich i zobaczyli, że pełen jest naczyń do jedzenia i picia, wykonanych ze złota i srebra różnego gatunku. Były tam misy kryształowe, czary wysadzane najszlachetniejszymi perłami, puchary z krwawnika i wiele innych. Stamtąd wzięli sobie, co tylko im się spodobało, i każdy z żołnierzy uniósł tyle, ile zdołał.

A kiedy postanowili opuścić owe komnaty, ujrzeli w samym środku pałacu drzwi z tekowego drzewa, wykładane kością słoniową i hebanem oraz płytkami lśniącego złota. Na drzwi te opuszczona była zasłona z jedwabiu, pokryta różnego rodzaju haftem. Poza tym drzwi były opatrzone zamkami z białego srebra, które można było otworzyć jedynie przemyślnym sposobem, nie zaś kluczem. I podszedł szejch Abd as-Samad do owych drzwi, i otworzył zamki, wykorzystując swoją wiedzę, śmiałość i zręczność, i ludzie weszli do wyłożonego marmurem korytarza. Na jego ścianach wisiały po obu stronach zasłony, a na nich widniały wyhaftowane różnego rodzaju dzikie zwierzęta i ptaki, a wszystkie one miały tułowie z czerwonego złota i białego srebra, oczy zaś z pereł i rubinów, tak że każdy, kto je ujrzał, popadał w oszołomienie. Później przeszli do zupełnie osobliwej komnaty. Widok jej wprawił emira Musa i szejcha Abd as-Samada w najwyższy podziw, tak była wspaniała. Gdy weszli do środka, stwierdzili, że cała ta komnata zbudowana była z lśniącego gładkiego marmuru, wysadzonego drogimi kamieniami – kto na nią patrzył, sądził, że po posadzce płynie woda, a kto po niej chciał chodzić, ślizgał się. Rozkazał tedy emir Musa szejchowi Abd as-Samadowi wyścielić posadzkę czymś, po czym by mogli przejść, a ów spełnił polecenie i umożliwił ludziom emira przejście przez posadzkę komnaty. Potem weszli do wielkiego pawilonu, zbudowanego z pozłacanych kamieni, a tak pięknego, że wszyscy tam obecni przez całe swe życie nie oglądali niczego podobnego. Środek owego pawilonu przesklepiony był wielką, potężną kopułą z alabastru, która w obwodzie swym miała pełno bogato zdobionych krat okiennych, utworzonych ze szmaragdowych pręcików, jakich nie posiadał żaden z królów. W pawilonie znajdował się baldachim z brokatu, rozpięty na słupkach z czerwonego złota, a na baldachimie były ptaki o nóżkach z zielonych szmaragdów, pod każdym zaś ptakiem widniała siatka z połyskujących pereł. Baldachim ów ustawiono nad fontanną, przy której znajdowało się łoże, wysadzane perłami, drogimi kamieniami i rubinami, a na łożu spoczywała dziewczyna, cudowna niczym promieniejące słońce, a nikt z tych, co na nią patrzyli, nie widział piękniejszej. Miała ona na sobie szatę z czystych pereł, a na głowie koronę z czerwonego złota i przepaskę z drogich kamieni. Na szyi miała naszyjnik z klejnotów, na piersi połyskiwały kosztowne ozdoby, a na czole widniały dwa diamenty, których blask był tak jasny jak światło słoneczne. 

I wydawało się, że dziewczyna patrzy na przybyszów, wodząc spojrzeniem to w prawo, to w lewo. Skoro emir Musa ujrzał tę dziewczynę, zdumiała go niezmiernie jej uroda i oszołomiły go jej piękność, czerwień policzków i czerń włosów, które sprawiały, że patrzącemu się zdawało, iż dziewczyna jest żywa, a nie martwa. I przemówił do niej emir Musa: „Pokój z tobą, dziewczyno.” Lecz Talib ibn Sachl rzekł: „Oby Allach dał tobie powodzenie. Wiedz, że ta dziewczyna jest martwa i duch ją dawno opuścił. Jakże więc miałaby ci oddać pozdrowienie?” A potem Talib dodał jeszcze: „Wiedz, emirze, iż jest to postać przemyślnie utworzona. Po śmierci wyjęto jej oczy, a w oczodoły wlano rtęć. Gdy następnie włożono oczy z powrotem na ich miejsce, błyszczą odtąd jak żywe, a kiedy coś poruszy rzęsami, patrzącemu na dziewczynę może się zdawać, że ona mruga oczami, choć jest martwa.” Rzekł na to emir Musa: „Chwała Temu, który podporządkował swe sługi śmierci.” A co się tyczy łoża, na którym spoczywała owa dziewczyna, to miało ono stopnie, a na stopniach stali dwaj niewolnicy – jeden biały, drugi czarny. Jeden trzymał w ręku żelazną pałkę, a drugi miecz, wysadzany drogimi kamieniami i oślepiający wzrok. Przed niewolnikami leżała tablica ze złota, a na niej widniał napis tej oto treści: „W imię Allacha Litościwego i Miłosiernego. Chwała Allachowi, Stwórcy ludzi! On jest Panem panów świata i Praprzyczyną wszystkiego. W imię Allacha Wiekuistego nie mającego początku i końca, z którego woli spełniają się wszystkie losy. O synu człowieczy, jakże jesteś nierozsądny, żywiąc nieustającą nadzieję. Cóż pozwoliło tobie zapomnieć, że czeka cię Dzień Sądu? Czy nie wiesz, że śmierć cię wezwać może każdej chwili i że ona już czeka, i spieszy się, by zabrać twoją duszę? Bądźże tedy gotów do odejścia i zaopatrz się na tym świecie w zapasy, gdyż opuścisz go niebawem. Gdzież jest Adam, ojciec ludzkości, gdzie Noe i wszyscy jego potomkowie? Gdzie są królowie perscy i cesarze rumijscy, gdzież królowie Hindu i Iraku? Gdzie są książęta, co tu sprawowali władzę aż po krańce świata? Gdzie są Amalekici, gdzie tyrani, którzy niegdyś żyli? Musieli opuścić swe siedziby, pożegnać naród i ojczyznę. Gdzież są królowie Persów i Arabów? Wszyscy oni pomarli i spróchniały ich kości! Gdzie są wysocy dostojnicy? 

I oni już umarli wszyscy. Gdzie są Karun i Haman, gdzie Szaddad ibn Aad, gdzie Kanaan Zu’ł-Autad? Na Allacha, porwała ich ta, która przecina nici żywota, ona zabrała ich z domów. Czy oni przygotowali zapasy na Dzień Zmartwychwstania i czy nastawili się na to, że trzeba będzie zdać sprawę przed Panem sług swych? Jeśli mnie nie znasz, to wyjawię ci moje imię i moje pochodzenie. Jestem Tarmuz, córka królów Amalekitów, tych, którzy władali sprawiedliwie swymi krajami. Miałam w swym posiadaniu to, czego nie posiadał nigdy żaden z królów. Każdy spór rozstrzygałam zgodnie z prawem i sprawiedliwie rządziłam poddanymi. Rozdzielałam dary i upominki, długi czas pędziłam szczęśliwe i radosne życie, miałam zwyczaj wyzwalania mych niewolnic i niewolników. Lecz nagle i niespodziewanie śmierć zapukała do mych drzwi i zagościła u mnie zagłada. A stało się to tak: Przez siedem lat z rzędu nie spadła na nas z nieba nawet kropla deszczu, a na ziemi nie pojawiła się żadna roślina. Zjedliśmy więc najpierw wszystkie zapasy żywności, jakie mieliśmy, a potem dobraliśmy się do naszego bydła i jedliśmy tak długo, aż nic nam już nie pozostało. Wówczas kazałam przynieść wszystkie moje skarby i przemierzyć je miarką, powierzyłam je zaufanym ludziom, a oni wyruszyli z tym bogactwem do obcych państw. I przetrząsnęli każdą napotkaną osadę w poszukiwaniu środków żywności, ale niczego nie znaleźli. Wówczas powrócili do nas po długiej tułaczce na obczyźnie, a my wydobyliśmy nasze złoto i nasze skarby i zamknęliśmy warowne bramy w całym naszym mieście. I tak poddaliśmy się wyrokowi Pana naszego i powierzyliśmy się naszemu Władcy. Umarliśmy wszyscy i leżymy oto przed tobą martwi, pozostawiwszy po sobie wszystko, cośmy zbudowali i co nagromadziliśmy. Takie były nasze losy, a po naszym istnieniu pozostał jedynie ślad.” A u dołu tablicy widniały takie oto wiersze:

Niech nadzieja nie drwi z ciebie, o Adama dziecię.
Od wszystkiego, coś zgromadził, los cię przegna przecie.
Widzę, że pożądasz świata, że cię blaskiem mami.
Przeminęli, którzy wiedli żywot swój przed nami,
Bogacili się, zdążając do celu przebojem,
Lecz gdy nadszedł cios, musieli oddać życie swoje.
Wiedli wojska im podległe, oddział za oddziałem
I odeszli, zostawiając bogactwa niemałe.
I spoczęli w ciasnych grobach, i mąż, i niewiasta,
I za wszystkie swe uczynki dziś stanowią zastaw.
Są jak karawana jeźdźców, co drogą znękani
Juki swe złożyli w domu, w którym nie ma dla nich
Ni gościny, ni noclegu. Gospodarz im wzbrania.
Tedy znowu muszą wiązać juki bez zwlekania
I obawą ich domostwo przejmować zaczyna,
I niemiły jest im odjazd, niemiła gościna.
Gotuj dobro, które snadnie uradować może
Dzień jutrzejszy, dobro zasię jest w bojaźni bożej.

I zapłakał emir Musa, gdy pojął te słowa. A napis głosił dalej: „Na Allacha, zaiste bojaźń boża jest najwłaściwszym dziełem i ze wszystkich najlepszym, jest ona mocną podporą. Śmierć zaś jest czymś niezbicie prawdziwym i pewną obietnicą. Oznacza ona powrót i ostateczny cel, o synu człowieczy. Bierz tedy przykład z tych, których przed tobą złożono w ziemi. Dawno już ruszyli oni drogą na tamten świat. Czyż nie widzisz, jak siwizna wzywa cię do grobu, a białość twoich włosów opłakuje cię, przeczuwając twój bliski koniec? Bądź więc czujny i bądź gotów do odejścia i zdania rachunku! O synu człowieczy, cóż to sprawiło, że twoje serce tak jest zatwardziałe, i co ci kazało zapomnieć o Panu? Gdzież są ludy, które żyły w dawnych czasach – ostrzeżenie dla wszystkich tych, co się ostrzec pozwalają? Gdzież są królowie Chin, narodu potężnego i wielce czynnego? Gdzie jest Aad ibn Szaddad i to, co stworzył i zbudował, gdzie jest Nemrod, który zbuntował się ufny w swą moc? Gdzie jest Faraon, ów zatwardziały grzesznik, który odwrócił się od wiary i trwał w niewierze? Wszystkich ich, jednego po drugim, zwyciężyła śmierć i nie ostał się z nich ani mały, ani wielki, ani kobieta, ani mężczyzna. Położył im kres Ten, który przecina nici żywota i sprawia, że noc ustępuje przed dniem.

O ty, który przybyłeś w to miejsce i na nas tu patrzysz: nie daj się zaślepić rzeczom tego świata, jego przemijającym dobrom, gdyż jest on zwodniczy i zdradliwy, jest przybytkiem zepsucia i kłamstwa. Błogosławiony jest sługa boży, który pomny na swoje grzechy kieruje się bojaźnią bożą, a poprzez swe dobre uczynki zbiera sobie zapasy na ów Dzień, w którym wszyscy zmartwychwstaną. A kto przybywa do naszego miasta i wchodzi doń z pomocą Allacha, niechaj weźmie z naszych skarbów tyle, ile zdoła, ale niechaj nie dotyka niczego, co jest na moim ciele, gdyż jest to osłona mojej nagości i moje wyposażenie na ostatnią drogę. Niechaj zatem pamięta o gniewie Allacha i nie zabierze ze mnie niczego, aby sam sobie nie zgotował zguby. Spisałam to wszystko dla napomnienia i jako mą ostatnią wolę. I na tym koniec. Proszę Allacha, aby ochronił was przed wszelkim złem i nieszczęściem.” Gdy emir Musa pojął te słowa, zapłakał tak gwałtownie, że aż zemdlał. A kiedy się ocknął, zapisał wszystko, co widział, i przyjął to wszystko jako dobrą naukę. Potem rzekł do swoich towarzyszy: „Przynieście worki i napełnijcie je tym bogactwem – tymi naczyniami, kosztownościami i klejnotami.” Wówczas Talib ibn Sachl zapytał emira Musę: „O emirze, czy pozostawimy tę dziewczynę w tym wszystkim, co ma na sobie? Są to przecież rzeczy, którym nie ma równych, i po raz drugi nie znajdzie się czegoś takiego. To jest najwspanialsze ze wszystkiego, co możesz stąd zabrać ze skarbów, jest to też najpiękniejszy dar, jaki pozwoli zyskać przychylność Władcy Wiernych.” Rzekł na to emir Musa: „Czyż nie słyszałeś, jakie polecenia spisała ta dziewczyna na tej tablicy? Jest to przecież jej ostatnia wola, a my nie należymy do zdrajców!” Wówczas wezyr Talib zapytał: „Czy z powodu tych słów pozostawimy te kosztowności i klejnoty? Wszakże ona jest martwa! I cóż ona z tym wszystkim pocznie, kiedy to są ozdoby tego świata i podobają się tylko żywym. A jej wystarczy w zupełności bawełniany całun za osłonę. My mamy do tych skarbów większe prawo niż ona.”

To mówiąc Talib zbliżył się do schodów i wspiął się po stopniach, aż wreszcie wszedł pomiędzy dwie kolumny. Gdy jednak stanął pomiędzy wspomnianymi dwoma niewolnikami, jeden z nich uderzył go w plecy, a drugi zadał mu cios mieczem, odcinając mu głowę, i Talib upadł martwy. Rzekł wówczas emir Musa: „Niechaj Allach nie obdarzy cię pokojem! Doprawdy, tych skarbów było przecież dość, ale chciwość ściąga na ludzi zawsze tylko hańbę.” Potem rozkazał oddziałom wejść do miasta, a gdy to uczyniły, polecił załadować juki z pieniędzmi i innymi skarbami na wielbłądy, po opuszczeniu zaś murów miasta rozkazał zamknąć bramy tak, jak były. I wyruszyli w drogę, idąc wzdłuż brzegu, aż znaleźli się u podnóża góry wysoko wznoszącej się ponad morzem, a w górze tej było wiele jaskiń. Zamieszkiwał je jakiś czarny lud, odziany w skóry, w skórzanych burnusach na głowach i używający niezrozumiałego języka. A kiedy ludzie ci zobaczyli oddziały emira Musy, przestraszyli się i uciekli do swych jaskiń, tylko kobiety i dzieci zostały u wejść. Emir Musa spytał: „Szejchu Abd as-Samadzie, co to za ludzie?” Szejch odparł: „To są ci, których poszukuje Władca Wiernych.”

Zsiedli tedy z koni, rozbili namioty i zdjęli z wielbłądów ciężary, a jeszcze nie skończyli tej roboty, gdy już król czarnych zszedł z góry i zbliżał się właśnie do obozu. Król ten znał język arabski, stanąwszy przeto przed emirem Musą pozdrowił go, a ów odpowiedział pozdrowieniem i okazał królowi szacunek. Wówczas król czarnych zapytał emira Musę: „Czy jesteście ludźmi czy dżinnami?” Odparł emir Musa: „Co do nas, to jesteśmy ludźmi. Ale wy z pewnością jesteście dżinnami, zważywszy, że mieszkacie tak z dala od całego świata w tej samotnej górze, mając w dodatku tak olbrzymie postacie.” Rzekł na to król czarnych: „Ależ nie, my też jesteśmy ludzkimi istotami. Należymy do potomków Chama, syna Noego – pokój z nim! A morze to znane jest jako al-Karkar.” I zapytał emir Musa: „Skąd posiadasz wiedzę, jeśli nie dotarł do was żaden prorok, który by w takim kraju jak wasz głosić mógł Objawienie?” I król odparł: „O emirze, wiedz, że z tego morza pojawiała się nam postać, od której biło światło wypełniające całą okolicę. Postać ta wołała głosem, który usłyszeć mógł każdy – i ten, co był blisko, i ten, co był daleko: «O potomkowie Chama, bójcie się Tego, który widzi, a nie jest widziany i mówcie: «Nie ma boga prócz Allacha, a Muhammad jest Jego Prorokiem. Ja zaś jestem Abu al-Abbas al-Chidr.» Przedtem oddawaliśmy cześć jedni drugim i dopiero on wezwał nas do oddawania czci Panu sług swych.” I dalej tak mówił król czarnych do emira Musy: „I nauczył nas al-Chidr słów, które wygłaszamy.” Emir Musa zapytał: „Jakież są te słowa?” Odpowiedział król czarnych: „«Nie ma boga prócz Allacha Jedynego, który nie ma towarzysza. Do Niego należy królestwo i do Niego należy chwała. On daje życie i śmierć i On jest mocny we wszelkiej rzeczy.» Tymi słowy zwracamy się do Allacha Wszechmocnego i Sławionego, gdyż innych nie znamy. A w każdą piątkową noc widzimy światło ogarniające ziemię i słyszymy głos mówiący: «Sławiony i Święty jest Pan aniołów i dusz. Co Allach zechce, staje się, a czego Allach nie chce, to nie dzieje się. Wszelkie dobro pochodzi z łaski Allacha. I nie ma potęgi ni siły poza Allachem Wielkim i Mocnym.»”

I rzekł emir Musa: „Jesteśmy posłami muzułmańskiego króla Abd al-Malika ibn Merwana i przybyliśmy tu ze względu na miedziane dzbany, które leżą na dnie waszego morza, a w nich, od czasów Sulejmana, syna Dauda – pokój z nimi oboma – uwięzione są szejtany. Nasz król polecił nam, abyśmy mu dostarczyli kilka takich dzbanów, gdyż pragnie je obejrzeć i uradować się nimi.” Rzekł na to król czarnych: „Bardzo chętnie”, po czym ugościł emira mięsem ryb i rozkazał swym nurkom, by wydobyli z morza kilka Sulejmanowych dzbanów. I wydobyli dwanaście dzbanów, a emir Musa, szejch Abd as-Samad i wszyscy ich ludzie ucieszyli się nimi, gdyż w ten sposób mogli spełnić życzenie Władcy Wiernych. Potem emir Musa obdarował króla czarnych licznymi darami i dał mu wspaniałe podarunki, a król czarnych ze swej strony podarował emirowi Musie upominek w postaci osobliwych morskich stworzeń o wyglądzie istot ludzkich. Król czarnych powiedział do emira: „Gościłem was przez te trzy dni mięsem takich ryb.” A emir Musa odparł: „Koniecznie musimy zabrać ze sobą trochę tego, aby zobaczył to Władca Wiernych. Z pewnością będzie tym jeszcze bardziej zachwycony niż Sulejmanowymi dzbanami.” Po tych słowach emir Musa wraz ze swymi ludźmi pożegnał króla czarnych i wyruszyli w drogę. I jechali tak długo, aż przybyli do Syrii. Tam natychmiast udali się do Władcy Wiernych Abd al-Malika ibn Merwana i emir Musa opowiedział mu o wszystkim, co widział, odczytał mu też wszystkie wiersze, opowiadania i wskazówki, które sobie odpisał. Powiadomił też władcę o sprawie Taliba ibn Sachl, a Władca Wiernych rzekł na to: „O, jakże chciałbym być tam z wami, bym ujrzeć mógł na własne oczy to, co wy widzieliście.” 

Potem wziął dzbany i otwierał jeden po drugim, a szejtany wychodziły z nich i wyrażały skruchę mówiąc: „Przebacz nam, o proroku Allacha! Nigdy więcej nie dopuścimy się podobnego czynu!” Abd al-Malik zaś dziwił się temu wielce. A co się tyczy cór morza, które podarował im król czarnych, to zrobiono dla nich drewnianą sadzawkę, napełniono ją wodą i tam wpuszczono owe stworzenia, ale one poumierały wskutek wielkiego upału. Później polecił Władca Wiernych przynieść skarby i rozdzielił je pomiędzy muzułmanów. W końcu rzekł: „Nikomu nie udzielił Allach tego wszystkiego, czego udzielił Sulejmanowi, synowi Dauda – pokój i błogosławieństwo Allacha niechaj będą z nimi!” Później emir Musa poprosił Władcę Wiernych o mianowanie jego syna zarządcą prowincji na jego, Musy, miejsce. On sam bowiem pragnął udać się do Czcigodnej Jerozolimy, aby tam służyć Allachowi. I Władca Wiernych mianował zarządcą prowincji syna Musy, ów zaś udał się do Czcigodnej Jerozolimy i tam też później zmarł. Oto koniec opowieści o Miedzianym Mieście. Jest to wszystko, co do nas o nim doszło. Lecz Allach wie to najlepiej! A pośród licznych innych opowieści są jeszcze: "Opowieść o Dżaudarze, synu kupca Omara, i jego dwóch braciach" cdn.
Zapraszamy na sufickie warsztaty, śpiewy, tańce i modlitwy


© Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone przez: sufi-chishty.blogspot.com


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz