czwartek, 14 września 2017

Opowiadanie o zakochanych z plemienia Uzra

Księga 1001 Nocy

Opowiadanie o zakochanych z plemienia Uzra


Służący Masrur opowiadał: Władcę Wiernych, Haruna ar-Raszida, dręczyła pewnej nocy przykra bezsenność i spytał mnie: „Masrurze, który z poetów jest przy drzwiach?” Wyszedłem do sieni i zastałem tam Dżamila ibn Maamar z plemienia Uzra, rzekłem więc doń: „Władca Wiernych cię wzywa.” A on odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny.” Potem wszedłem, prowadząc go ze sobą, a gdy stanął przed Harunem ar-Raszidem i wyrzekł słowa pozdrowienia należne kalifowi, ów oddał mu pozdrowienie i kazał mu usiąść. Wreszcie rzekł do niego: „Dżamilu, czy mógłbyś opowiedzieć nam o jakimś niezwykłym wydarzeniu?” Dżamil odparł: „Tak, Władco Wiernych. A o czym wolałbyś usłyszeć: o czymś, czego byłem naocznym świadkiem, czy też o czymś, co znam ze słyszenia i co przechowuję w pamięci?”

Rzekł kalif: „Opowiedz mi o wydarzeniu, którego byłeś naocznym świadkiem.” Rzekł Dżamil: „Dobrze, Władco Wiernych. Poświęć mi zatem całą swoją uwagę i użycz mi twego ucha.” I wziął ar-Raszid poduszkę z brokatu haftowanego złotem, wypchaną strusimi piórami, i podłożył ją sobie pod uda, potem wsparł się na łokciach i powiedział: „Dalej, opowiadaj swoją historię, Dżamilu.” I opowiadał: Wiedz, o Władco Wiernych, że kochałem kiedyś pewną dziewczynę. Ale ona wywędrowała wraz ze swym szczepem, gdyż zabrakło im paszy. Nie było ich dość długo i przez cały ten czas nie widziałem mej dziewczyny. Wówczas poczęła mnie dręczyć wielka tęsknota i ciągnęło mnie do niej, a wreszcie dusza moja podszepnęła mi, abym się do niej wybrał. I kiedy pewnej nocy tęsknota nie dawała mi spokoju, wstałem i postanowiłem pojechać do niej na wielbłądzicy. Owinąłem tedy turban wokół głowy i wdziałem stare szaty, przypasałem miecz, przytroczyłem włócznię i na wielbłądzicy szybko przemierzałem drogę. I gdy jechałem tak pewnej nocy – a była to noc ciemna, czarna jak smoła – musiałem trudzić się, zjeżdżając w dół ku dolinom i wjeżdżając po stokach w górę, a przy tym słyszałem wciąż ryki lwów, wycie wilków i najróżniejsze głosy dzikich zwierząt, dochodzące do mnie ze wszystkich stron. Ogarnęło mnie przerażenie, serce biło jak szalone, a język nie przestawał wzywać Allacha Najwyższego. 

Aż wreszcie zmogła mnie senność i wielbłądzica zboczyła z drogi, którą ja sobie obrałem. Wśród tego snu coś mnie nagle uderzyło w głowę, tak że obudziłem się przerażony, a wtedy zobaczyłem rzekę i gęstwinę drzew, a na gałęziach owych drzew ptaki ćwierkające i śpiewające różnymi głosami rozmaite melodie. A ponieważ gałęzie drzew były splątane ze sobą, zsiadłem z mej wielbłądzicy, ująłem w dłoń uzdę i ostrożnie próbowałem wydostać się z tej gęstwiny, aż wyszedłem na otwartą przestrzeń. Poprawiłem wtedy siodło na wielbłądzicy, po czym usadowiłem się na nim i jechałem, nie wiedząc, dokąd się mam skierować i do jakiego miejsca zawiodą mnie losy. A kiedy błądziłem wzrokiem po pustyni, dojrzałem nagle naprzeciw mnie jakiś ogień w oddali. Pognałem mą wielbłądzicę i pojechałem kierując się w stronę owego ognia, aż znalazłem się blisko. Wtedy popatrzyłem uważnie wokoło i zobaczyłem namiot, a przed nim wetkniętą w ziemię włócznię, z powiewającą chorągiewką. Były tam też konie i swobodnie pasące się wielbłądy. I rzekłem sobie w duszy: „Z tym namiotem wiąże się z pewnością jakaś wyjątkowa sprawa, nie widzę bowiem na tej pustyni innego namiotu prócz tego.” Podszedłem do namiotu i zawołałem: 

„Pokój wam, mieszkający w tym namiocie! Niech łaska i błogosławieństwo Allacha będą z wami!” I wyszedł do mnie z namiotu dziewiętnastoletni młodzieniec niczym wschodzący księżyc w pełni, w oczach jego malowała się odwaga i rzekł: „I z tobą niechaj będą pokój, łaska Allacha i Jego błogosławieństwo, bracie Arabie. Sądzę, że zgubiłeś drogę.” Odparłem: „Rzeczywiście, wskaż mi właściwą drogę, a Allach będzie tobie miłościwy.” Powiedział młodzieniec: „Nasza okolica pełna jest lwów, a dzisiejsza noc jest bardzo ciemna i straszna, ponura i chłodna. Obawiam się, że mógłbyś stać się łupem dzikich zwierząt, zostań tedy u mnie i bądź moim gościem, a skoro nastanie ranek, wskażę ci drogę.” Zsiadłem więc z mojej wielbłądzicy i spętałem jej nogę końcem rzemienia zwisającego od uzdy, zdjąłem wierzchnie szaty i sprawiwszy sobie w ten sposób ulgę, usiadłem na chwilę. A tymczasem młodzieniec poszedł po owcę i zarżnął ją, a następnie rozpalił ogień i wreszcie wszedł do namiotu, i wyniósł stamtąd wonne korzenie i dobrą sól. Potem odcinał kawałki mięsa z owcy, piekł je na ogniu i karmił mnie, już to wzdychając, już to płacząc. Potem głośno jęknął i zapłakał gwałtownie, a wreszcie wypowiedział takie oto wiersze:

Nic nie pozostało więcej prócz westchnień bez celu
I prócz oczu osłupiałych, których smutki strzegą.
W jego członkach nie masz miejsca, choćby najmniejszego,
W którym by nie było chorób i słabości wielu.
Tylko łzy mu z oczu płyną, a jego wnętrzności
Płoną ogniem, on zaś milczy z nieruchomą twarzą.
Płaczą nad nim dziś wrogowie, czyniąc to z litości.
Biada temu, co litością wrogów jest obdarzon.

Pojąłem wtedy, Władco Wiernych – ciągnął dalej Dżamil – że młodzieniec jest zakochany i szaleje z miłości. I zastanawiałem się, czy go o to zapytać, ale po głębokim namyśle poniechałem tego, mówiąc sobie w duchu: „Jakże mogę nękać go pytaniami, korzystając z jego gościny?” Tak tedy o nic nie pytając, jadłem mięso, aż byłem syty. A kiedy skończyliśmy jeść, młodzieniec wstał, wszedł do namiotu i wyniósł czystą misę do mycia, piękny dzban i jedwabną chustę o brzegach haftowanych czerwonym złotem. Prócz tego przyniósł jeszcze mały dzbanek z wodą różaną zmieszaną z piżmem. I zadziwiła mnie jego uprzejmość i dworskie jego obyczaje, i rzekłem sobie w duchu: „Do tej pory nic nie wiedziałem o wystawnym życiu na pustyni.” I umyliśmy ręce, i rozmawialiśmy przez jakiś czas, a potem młodzieniec wstał, wszedł do namiotu i rozwiesił zasłonę z czerwonego brokatu jako ścianę, dzielącą namiot na dwie części, i rzekł: „Wejdź, arabski emirze, i połóż się, gdyż jesteś na pewno zmęczony po wszystkich trudach i niewygodach podróży.” Wszedłem tedy i zobaczyłem posłanie z zielonego brokatu, ściągnąłem zatem moją odzież i tak wspaniale wypoczywałem tej nocy, jak jeszcze nigdy w życiu.

I Dżamil mówił dalej: Ale rozmyślałem też o losie tego młodzieńca. A gdy już była głęboka noc i wszystkie oczy spały, pochwyciłem uchem cichy głos, tak delikatny i miły, jakiego nigdy jeszcze nie słyszałem. Uniosłem tedy zasłonę rozwieszoną między nami i zobaczyłem oto dziewczynę o najpiękniejszym obliczu, jakie kiedykolwiek widziałem, zajętą rozmową z młodzieńcem. Wówczas powiedziałem sobie w duchu: „Na Allacha, cóż to za dziwy? Kim jest ta druga istota? Kiedy wszedłem do tego namiotu, nie widziałem nikogo prócz tego młodzieńca i z pewnością nikogo u niego nie było.” Potem znowu rzekłem sobie w duszy: „Bez wątpienia jest to jakaś dżinnija.” Opuściłem z powrotem zasłonę, przykryłem twarz i zasnąłem. A kiedy nastał ranek, ubrałem się w swe szaty, dokonałem ablucji i odprawiłem obowiązkową modlitwę, a potem rzekłem do młodzieńca: „Czy zechcesz wskazać mi teraz drogę i spełnić w ten sposób dobry uczynek?” Popatrzył na mnie i powiedział: „Powoli, arabski emirze, prawo gościnności trwa trzy dni, a ja nie jestem taki, co by cię puścił przed upływem tego czasu.”

I Dżamil prawił dalej: Pozostałem więc u niego przez trzy dni, a kiedy nadszedł dzień czwarty, usiedliśmy, aby porozmawiać. Wtedy zapytałem go, jak ma na imię i skąd pochodzi. A on odrzekł: „Co do mego pochodzenia, to wywodzę się z plemienia Uzra, a co do mego imienia, to jestem taki a taki, syn takiego a takiego, a stryjem moim jest taki a taki.” I okazało się, Władco Wiernych, że jest on moim stryjecznym bratem i pochodzi z najszlachetniejszego domu plemienia Uzra. Rzekłem tedy: „Kuzynie mój, cóż doprowadziło cię do tego, że żyjesz samotnie na tej pustyni, gdzie cię teraz widzę? Dlaczego porzuciłeś bogactwa twoje i twoich przodków? Jak mogłeś opuścić twoich niewolników i niewolnice i zamknąć się w tym odosobnionym miejscu?” I kiedy, o Władco Wiernych, usłyszał on moje słowa, oczy jego napełniły się łzami i zapłakał, po czym rzekł: „Bracie mój stryjeczny, kochałem córkę mego stryja gorącą miłością i starałem się o jej rękę, ale on odrzucił moją prośbę i poślubił ją innemu mężowi z plemienia Uzra, a ten zabrał ją w ubiegłym roku do miejsca, z którego pochodził. Kiedy już była daleko ode mnie i oczy moje już jej nie mogły widzieć, gwałtowna tęsknota doprowadziła mnie do tego, że porzuciłem mój dom, rozstałem się z moją rodziną i towarzyszami i zostawiłem cały mój majątek. Zamieszkałem w tym namiocie, w odosobnieniu na tej pustyni, i przyzwyczaiłem się do mej samotności.” 

Wówczas spytałem: „A gdzie są ich namioty?” Odpowiedział: „Niedaleko stąd, na grzbiecie tej góry. Co noc, gdy oczy wszystkich zamknie sen, gdy wszystko wypoczywa, ona wykrada się potajemnie ze swego obozowiska, tak by nikt tego nie zauważył, a ja koję moją tęsknotę, rozmawiając z nią. A ona czyni to samo. Oto jak żyję, mając każdej nocy jedną małą chwilę radości z nią, aż wreszcie Allach spełni to, co ma się stać. Albo osiągnę to, o czym marzę – na przekór zawistnikom, albo też Allach inny przeznaczył mi los. On jest najlepszym z sędziów.” I Dżamil opowiadał dalej: A skoro, Władco Wiernych, młodzieniec wyjawił mi swą tajemnicę, począłem martwić się o jego los i czułem się zakłopotany, gdyż ogarnął mnie niepokój o jego cześć. A potem rzekłem doń: „Czy chcesz, bracie mój stryjeczny, abym wskazał tobie pewien podstęp, który pomógłbym ci przeprowadzić? A dzięki niemu, jeśli Allach zechce, wszystko powiedzie się najlepiej, doprowadzi cię on do właściwej drogi, wiodącej do powodzenia, tak że Allach odwróci od ciebie to, czego się obawiasz.” I młodzieniec rzekł: „Mów, bracie mój stryjeczny.” Powiedziałem mu więc: „Kiedy odwiedzi cię twoja ukochana, posadź ją na moją wielbłądzicę, gdyż biegnie ona bardzo szybko, ty dosiądź twego rumaka, a ja dosiądę jednej z twych wielbłądzic i będziemy galopowali przez całą noc, i zanim nastanie ranek, przemierzymy już wiele stepów i pustyń. Wtedy osiągniesz cel swoich pragnień i zdobędziesz ukochaną twego serca. Ziemia Allacha jest rozległa, a ja – na Allacha – będę cię wspierał przez całe moje życie moją duszą, majątkiem i mieczem.”

I Dżamil mówił dalej: Skoro młodzieniec usłyszał te słowa, rzekł: „Poczekaj, niech zasięgnę w tej sprawie rady mej ukochanej, ona jest bowiem mądra, rozsądna i umie przewidywać zdarzenia.” Gdy więc zapadła noc i zbliżył się czas jej przyjścia – on ją widywał o oznaczonej porze – spóźniła się wbrew zwyczajowi. I widziałem, jak mój brat stryjeczny wyszedł z namiotu i otwartymi ustami zaczął wdychać wiatr, który wiał od strony jej obozowiska, jak gdyby chciał pochwycić jej zapach. A potem wypowiedział taki wiersz:

Przyślij do mnie, wietrze, powiew, przybądź, wietrze wschodni,
Z tej krainy, w której moja najmilsza przebywa.
Wietrze, skoro mnie nawiedzasz, wieść mi przynieś od niej,
Kiedy jej powrotu chwila nastanie szczęśliwa!

Potem wrócił do namiotu i siedział przez pewien czas płacząc, następnie zaś rzekł: „Bracie mój stryjeczny, moją ukochaną musiało spotkać coś złego albo też coś innego przeszkodziło jej w przyjściu.” Potem dodał: „Pozostań tutaj, aż przyniosę ci wiadomość.” To rzekłszy wziął miecz i tarczę i nie było go przez pewną część nocy. Gdy wreszcie przyszedł, niósł coś na rękach i wołał do mnie. Pośpieszyłem ku niemu, a on rzekł: „Bracie mój, czy wiesz, jakie są wieści?” Odparłem: „Nie, na Allacha.” Powiedział: „Tej nocy została mi odebrana moja stryjeczna siostra. Kiedy zdążała do mnie, napotkała lwa po drodze i stała się jego łupem, a lew nie pozostawił z niej nic prócz tego, co widzisz.” I rzucił to, co trzymał w ręku. Były to resztki dziewczyny w postaci chrząstek i kości. Potem zapłakał gwałtownie, wypuścił z dłoni łuk, a wziął worek i rzekł do mnie: „Nie odchodź stąd, aż wrócę do ciebie, jeśli Allach Najwyższy zechce.” I odszedł, i nie było go przez jakiś czas, a potem wrócił niosąc w ręku głowę lwa. I znów zaczął płakać, a pod wpływem wzbierającego żalu po niej wypowiedział takie oto wiersze:

O zdradziecki lwie, coś zginął przez siebie samego,
Mnie zaś żalu przysporzyłeś, zesłałeś żałobę.
Po jej stracie w samotności dni rozłąki biegną,
Gdyś na wieki wnętrze ziemi uczynił jej grobem.
Mówię losom, z których winy serce w bólu tonie:
Strzeż mnie Bóg, by ktoś miał zająć puste miejsce po niej!

Gdy skończył wiersz, dodał: „Bracie mój stryjeczny, zaklinam cię na Allacha, na więzy rodzinne i pokrewieństwo nasze, abyś wykonał moją ostatnią wolę. Wkrótce ujrzysz mnie bowiem przed sobą martwego i kiedy się to stanie, umyj mnie, a potem owiń mnie i resztki kości mojej stryjecznej siostry w ten całun i pochowaj nas razem w jednym grobie. A na naszym grobie napisz te oto dwuwiersze:

Razem żyliśmy na ziemi, życie nam – sprzyjało,
Mieliśmy dom i ojczyznę, i dobra niemało.
Los rozdzielił nas, co serca nieszczęściami gnębi
I dopiero nas połączył całun w ziemi głębi.

Potem zapłakał gwałtownie, wszedł do namiotu i przebywał tam czas jakiś, a gdy wyszedł, zaczął wzdychać i krzyczeć, aż wydawszy ostatnie głębokie westchnienie, rozstał się ze światem. A kiedy to zobaczyłem, zrobiło mi się tak ciężko na sercu i tak byłem zmartwiony, że z trudem tylko zniosłem ten widok i nie przyłączyłem się do nich. Podszedłem wreszcie do niego, ułożyłem go na marach i uczyniłem wszystko to, co mi polecił, owinąłem ich w jeden całun i pochowałem ich razem w jednej mogile. Zostałem przy ich grobie przez trzy dni, a potem odjechałem, lecz przez dwa lata jeszcze bardzo często odwiedzałem ich grób. Taka oto była ich historia, Władco Wiernych. Skoro ar-Raszid wysłuchał opowiadania, spodobało mu się, obdarował więc Dżamila i nagrodził go hojnie. A pośród tego, co opowiadają, jest jeszcze: Opowiadanie o beduinie i jego wiernej żonie. cdn...
Zapraszamy na sufickie warsztaty, śpiewy, tańce i modlitwy


© Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone przez: sufi-chishty.blogspot.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz