środa, 25 marca 2015

Opowiadanie trzeciego zebraka

Księga 1001 Nocy

Opowiadanie trzeciego żebraka



O dostojna pani, opowieść moja nie jest podobna do opowieści tamtych, lecz jest od nich jeszcze bardziej niezwykła, a to dlatego, że towarzyszy moich dosięgną! los i przeznaczenie, co do mnie zaś, to mam zgoloną brodę i utraciłem oko dlatego, że sam sprowadziłem na siebie taką dolę, a sercu zgotowałem smutek. A było to tak: Byłem królem i synem króla. Ojciec mój zmarł, ja zaś objąłem po nim władzę, rządziłem sprawiedliwie i byłem dobrym dla moich poddanych. A miałem wtedy zamiłowanie do morskich podróży. Miasto moje leżało nad morzem, morze było rozległe, a wokół nas było wiele obronnych wysp. I zapragnąłem kiedyś obejrzeć te wyspy, wyruszyłem więc w dziesięć statków, zabrawszy z sobą żywność na cały miesiąc. Płynęliśmy tak już przez dwadzieścia dni, gdy oto pewnej nocy powiały przeciw nam niepomyślne wiatry, które ucichły dopiero z nastaniem poranka. A skoro wiatr ustał, uspokoiło się morze i wzeszło słońce. Wkrótce zbliżyliśmy się do jakiejś wyspy, wyszliśmy na ląd i ugotowaliśmy sobie coś z zapasów, zjedliśmy i pozostaliśmy tam jeszcze dwa dni. Po czym znów płynęliśmy dwadzieścia dni, gdy nagle wody wydały się zmienione nam i kapitanowi, który nie znał tego morza. Rzekliśmy tedy do wartownika: „Rozejrzyj się uważnie po morzu!”, a on wszedł na maszt. Kiedy zaś zszedł, rzekł do kapitana: „Kapitanie, po prawej stronie widziałem ryby na powierzchni wody, a gdy spojrzałem ku środkowi morza, zobaczyłem w oddali coś, co mieniło się raz biało, a raz czarno.” A skoro kapitan usłyszał słowa wartownika, rzucił zawój na pokład, zaczął szarpać sobie brodę i wołał do ludzi: „Cieszcie się radosną wieścią, że wszyscy zginiemy! Nikt z nas nie ocaleje!” I zaczął płakać, a my wszyscy także płakaliśmy nad sobą. 

Wreszcie ja spytałem: „Kapitanie, opowiedz nam, co ujrzał wartownik?!” Kapitan rzekł: „O, panie mój, wiedz, że zbłądziliśmy już w owym dniu, kiedy napotkaliśmy przeciwne wiatry, a wichura ucichła dopiero z nastaniem dnia. Wtedy zatrzymaliśmy się na dwa dni, a potem znów błądziliśmy po morzu. I błąkamy się tak nieustannie już jedenaście dni, licząc od tamtej nocy. Nie sprzyja nam wiatr, gdyż nie kieruje nas tam, gdzie zdążaliśmy poprzednio. A jutro dotrzemy do góry z czarnego kamienia, zwanej Górą Magnetyczną. Wody poniosą nas ku tej górze wbrew naszej woli, statek rozpadnie się na części, a wszystkie jego gwoździe polecą ku owej górze i przylgną do niej. Allach umieścił bowiem w kamieniu magnetyczną tajemną moc, która sprawia, iż każde żelazo ciągnie ku niemu. Na górze tej jest tak wiele żelaza, że ilość jego zna tylko Allach Najwyższy, od najdawniejszych bowiem czasów za jej przyczyną rozbijają się statki. Od strony tego morza widać na Górze Magnetycznej kopułę z mosiądzu, wspartą na dziesięciu kolumnach, a na niej siedzi na miedzianym koniu jeździec i dzierży w ręku miedzianą włócznię. Na piersi jeźdźca zwisa ołowiana tabliczka, na której wyryte są jakieś imiona i zaklęcia. I jak długo, o królu, jeździec ów będzie siedział na koniu, rozbije się każdy statek, który tędy przepłynie, a wszystko żelazo z niego przylgnie do góry. I nie będzie na to rady, dopóki ów jeździec nie spadnie z konia.” Potem, o pani moja, kapitan zapłakał gorzko, a my upewniliśmy się, że jesteśmy bez wątpienia zgubieni, i każdy z nas żegnał swego przyjaciela. 

A skoro nastał ranek, byliśmy blisko owej góry i wody popchnęły nas ku niej przemocą. Kiedy zaś statki podpłynęły całkiem blisko Góry Magnetycznej, rozpadły się i wszystko żelazo uciekło z nich w jej kierunku. I aż do wieczora krążyliśmy wokół góry, statki rozpadły się, jedni spośród nas zatonęli, a inni uszli cało. Ale liczniejsi byli ci, co utonęli. Ci zaś, którzy uratowali się, nie wiedzieli nic jedni o drugich, gdyż fale i przeciwne wiatry oszołomiły ich. Co do mnie, o pani moja, to zachował mnie Allach Najwyższy, bym doświadczył nieszczęść, mąk i niedoli, które mi były przeznaczone. Wylazłem na jakąś deskę, a wiatr i fale rzuciły mnie na skałę. I znalazłem drogę wiodącą do szczytu, w postaci stopni wyciosanych w skale. Potem wezwałem imienia Allacha, zasyłałem do niego modły, prosiłem go w pokorze i usiłowałem wspiąć się na górę po stopniach, które tam były. I w tejże chwili Allach uciszył wiatr, i pomógł mi wspinać się, tak że w końcu wyszedłem bezpiecznie na tę skałę, opanowany wielką radością z mego ocalenia. 

Dalej droga prowadziła tylko do kopuły, więc wszedłem do niej i wykonałem tam dwa modlitewne pokłony, dziękując Allachowi za ocalenie. Potem zasnąłem pod tą kopułą, a we śnie usłyszałem głos mówiący: „O synu Chasiba, skoro zbudzisz się ze snu, rozkop ziemię pod twymi nogami, a znajdziesz miedziany łuk i trzy strzały z ołowiu, na których wyryte są zaklęcia. Weź ów łuk i strzały, wypuść jedną strzałę do jeźdźca, który znajduje się na kopule, i uwolnij ludzi od tej wielkiej plagi! Gdy strzelisz, jeździec runie do morza, a tobie łuk wypadnie z ręki. Ale podnieś go i zakop tam, gdzie był poprzednio. Skoro tylko to uczynisz, morze wzburzy się, wzniesie i zrówna się z górą. Wtedy podpłynie do niej łódź, a w niej postać z miedzi, inna niż ta, do której strzelałeś. I postać owa zbliży się do ciebie, dzierżąc w ręku wiosło, ty zaś wsiądź wraz z nią do łodzi, lecz nie wymieniaj imienia Allacha Najwyższego. I powiezie cię ta postać, a będzie płynęła z tobą przez dziesięć dni, aż znajdziesz się na bezpiecznym morzu. Kiedy już dotrzesz tam, spotkasz kogoś, kto zaprowadzi cię do twego kraju. Wszystko to spełni się, jeżeli tylko nie wezwiesz imienia Allacha.” 

Potem obudziłem się ze snu, wstałem szybko i uczyniłem tak, jak to powiedział ów głos. Strzeliłem do jeźdźca, ugodziłem go, a on runął do morza, mnie zaś łuk wypadł z ręki. Podniosłem go jednak z powrotem i zakopałem, a wtedy morze wzburzyło się i podniosło, aż jego poziom zrównał się z górą, na której stałem. I czekałem nie dłużej niż chwilę, gdy oto ujrzałem na pełnym morzu łódź zbliżającą się do mnie i podziękowałem Allachowi Najwyższemu. A skoro łódź do mnie dotarła, zobaczyłem w niej postać z miedzi, a na jej piersi zwisającą tabliczkę ołowianą z wyrytymi imionami i zaklęciami. Wsiadłem do łodzi milcząc i nic nie mówiłem. I wiózł mię ów ktoś jeden dzień, drugi i trzeci, aż upłynęło dni dziesięć. Wtedy ujrzałem Wyspy Ocalenia. I ucieszyłem się ogromnie, i z tej wielkiej radości wspomniałem Allacha, i zawołałem: „W imię Allacha! Nie ma boga prócz Allacha! Allach jest Wielki!” A kiedy to uczyniłem, tamten wyrzucił mię z łodzi do wody, po czym zawrócił i odpłynął na morze. Umiałem pływać, płynąłem więc cały ten dzień do wieczora, aż wreszcie zmęczyły się moje ramiona i byłem bliski zguby. Potem wypowiedziałem wyznanie wiary, pewny już, że umrę, a morze burzyło się ciągle od silnego wiatru. I przyszła fala, olbrzymia jak twierdza, uniosła mię i rzuciła mną tak silnie, że znalazłem się na brzegu, tak jak chciał Allach. Wyszedłem tedy na ląd, wyżąłem moje szaty, rozłożyłem je, aby wyschły, po czym spędziłem tam noc. A skoro nastał ranek, wdziałem szaty i poszedłem rozejrzeć się, dokąd mam iść. Ujrzałem jakąś dolinę, podążyłem ku niej i obszedłem ją w koło, i odkryłem, że miejsce, w którym się znajdowałem, było małą wyspą otoczoną morzem. 

Rzekłem do siebie: „Ilekroć wyratuję się z jakiegoś nieszczęścia, wpadam w gorsze od niego!” A gdy tak rozmyślałem nad swoim losem i życzyłem sobie śmierci, ujrzałem oto statek, na którym byli ludzie. Powstałem więc i wdrapałem się na drzewo. Statek zaś przybił do brzegu i wyszło z niego dziesięciu niewolników z łopatami. I szli, aż dotarli do środka wyspy, a tam zaczęli kopać ziemię i odkryli spuszczane drzwi. Podnieśli te drzwi, po czym wrócili na statek i przynieśli z niego chleb i mąkę, masło, owoce i miód, i wszystko, czego mógłby potrzebować ktoś tam mieszkający. I niewolnicy chodzili tam i z powrotem pomiędzy statkiem a spuszczanymi drzwiami, wracali ze statku i wstępowali w te drzwi, aż przenieśli wszystko, co było na statku. Później znów się pokazali, niosąc najpiękniejsze, jakie istnieją, szaty, a między niewolnikami szedł starzec bardzo zgrzybiały, sędziwy, osłabiony wiekiem i jakby już nieżyjący. Dłoń tego starca spoczywała w dłoni młodzieńca, który był jak odlany z formy piękności i nosił szaty najdoskonalsze z pięknych, a uroda jego mogła stać się przysłowiowa. Przypominał delikatny pęd rośliny, zniewalał każde serce swoim urokiem i porywał każdą duszę swą doskonałością.

I szli tak, o pani moja, aż doszli do owych drzwi, wstąpili w nie i zniknęli mi z oczu. A gdy potem odpłynęli, wstałem, zszedłem z drzewa i zbliżyłem się do miejsca zasypanego ziemią. I odgrzebywałem tę ziemię, i przenosiłem ją cierpliwie, aż usunąłem wszystką i odsłoniłem drzwi. Były one z drzewa i miały wielkość kamienia młyńskiego. Uniosłem je i zobaczyłem pod nimi schody wyciosane z kamienia. Zdziwiło mię to i zacząłem zstępować po stopniach, aż znalazłem się na dole i ujrzałem tam piękne rzeczy. Zobaczyłem jeden ogród, drugi, trzeci, aż zliczyłem ich trzydzieści dziewięć. A w każdym ogrodzie widziałem takie drzewa, strumienie i owoce, że ich opisywanie trwałoby bez końca. Potem ujrzałem bramę i rzekłem do siebie: „Co może być za tą bramą? Muszę ją otworzyć i zobaczyć, co się tam znajduje!” Otworzyłem bramę i znalazłem tam osiodłanego konia z założoną uzdą i spętanego. Uwolniłem konia z pęt i dosiadłem. A on wzniósł się ze mną w powietrze i leciał, aż wylądował na jakimś tarasie. Tam zrzucił mię i uderzył kopytem, wybijając mi oko, po czym uciekł. Zszedłem z tarasu i spotkałem dziesięciu jednookich młodzieńców, a gdy oni mnie ujrzeli, rzekli: „Nie ma tu dla ciebie powitania!” I powiedziałem im: „Czy przyjmiecie mnie, abym posiedział z wami?” Odrzekli: „Na Allacha, nie będziesz z nami siedział!” I odszedłem od nich ze smutnym sercem i zapłakanym okiem.

Allach przeznaczył mi jednak ocalenie, tak że w końcu doszedłem do Bagdadu, zgoliłem sobie brodę i stałem się żebrakiem. I spotkałem tych dwu jednookich, pozdrowiłem ich i rzekłem im: „Jestem tu obcy”, a oni odparli: „I my jesteśmy obcy.” Z takiej to przyczyny straciłem oko i zgoliłem brodę. Rzekła dziewczyna: „Przygładź sobie głowę i idź!” Lecz żebrak odparł: „Na Allacha, nie odejdę, aż usłyszę opowieści pozostałych towarzyszy biesiady.” Potem dziewczyna zwróciła się do kalifa, Dżafara i Masrura mówiąc: „Opowiedzcie mi wasze dzieje.” Wówczas wystąpił Dżafar i opowiedział przygodę, którą przedtem już, kiedy wchodzili, opowiedział był odźwiernej. A gdy dziewczyna wysłuchała słów Dżafara, rzekła: „Pozostawiam was samym sobie!” Wyszli więc wszyscy i znaleźli się na ulicy. I spytał kalif żebraków: „A wy, ludzie, dokąd idziecie?” Odparli: „Nie wiemy, dokąd się udać!” I rzekł do nich kalif: „Chodźcie, spędzicie noc u nas”, Dżafarowi zaś przykazał: „Zabierz ich z sobą i przyprowadź do mnie jutro. Wtedy zobaczymy, co z tego wyniknie.” I zastosował się Dżafar do rozkazu Haruna ar-Raszida. Potem kalif wszedł do swego pałacu, ale sen nie nawiedził go już tej nocy.

A kiedy nastał ranek, Harun ar-Raszid zasiadł na tronie państwa, a wokół niego zebrali się możni tego kraju. A gdy wyszli, kalif zwrócił się do Dżafara i rzekł: „Przyprowadź mi te trzy dziewczęta, obie suki i żebraków.” Dżafar wstał, przywiódł wszystkich przed kalifa, dziewczęta wprowadził za zasłonę i zwrócił się do nich mówiąc: „Przebaczamy wam, ponieważ postąpiłyście z nami dobrze, choć nas nie znałyście. A teraz wiedzcie, że stoicie oto przed piątym kalifem z rodu Abbasydów, przed Harunem ar-Raszidem. I nie opowiadajcie mu niczego innego jak tylko zdarzenia prawdziwe.” A skoro dziewczęta usłyszały słowa Dżafara, wypowiedziane w imieniu Władcy Wiernych, najstarsza z nich powstała i rzekła: „O Władco Wiernych, przygoda moja jest taka, że gdyby ją zapisać igłą w kąciku oka, byłaby przestrogą dla tego, kto wziąłby ją sobie za przykład...” (Opowiadanie najstarszej dziewczyny... cdn.)


Zapraszamy na sufickie warsztaty, śpiewy, tańce i modlitwy


© Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone przez: sufi-chishty.blogspot.com


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz