niedziela, 31 maja 2015

Opowieść o dwu wezyrach i o Anis al-Dżalis

Księga 1001 nocy

Opowieść o dwu wezyrach i o Anis al-Dżalis




Wieść niesie, o królu szczęśliwy, że żył w Basrze pewien król miłościwy dla żebraków i nędzarzy, który obchodził się łagodnie z poddanymi i szczodrze udzielał swych bogactw wyznawcom Muhammada – niech Allach go strzeże i błogosławi. Był on taki, jak mówił ktoś wysławiając go:

Uczynił z lanc swe pióra, papier z serca wroga.
Swe zwycięstwa – na sercach krwią ich wrażą spisał.
Myślę więc, że chcąc uczcić dzielność jego srogą,
Starożytni nadali lancy imię – spisa.

Króla tego zwano Muhammad ibn Sulejman az-Zajni. Miał on dwóch wezyrów. Jeden z nich nazywał się al-Muin ibn Sawi, drugi zaś al-Fadl ibn Chakan. Fadl ibn Chakan był najszlachetniejszym z ludzi swoich czasów. Śladem jego szły najpiękniejsze czyny, jednoczył on rozmiłowane w sobie serca, a radom jego posłuszni byli mędrcy. I wszyscy modlili się o długie życie dla Fadl ibn Chakana, ponieważ krzewił on dobro, a tępił zło i występki. Wezyr Muin ibn Sawi zaś nienawidził ludzi, stronił od cnoty i przysparzał zła, jak mówi o nim ten, kto go opisywał:

By nie splamił mnie dotknięciem, odszedłem bez zwłoki,
Na koń wsiadłem, by uchronić przed nim moje kroki.
Na Allacha! Gdybym jeno tu w przebraniu gościł,
Nie zapragnąłbym z nim zgoła zawrzeć znajomości.

A o tych obu wezyrach mówi poeta:

Powierzaj przyjaźń swą szlachetnym szlachetnych ojców dobrym synom,
Bowiem szlachetni potomkowie szlachetnych szlachetnością słyną.
Lecz okaż wzgardę swą nikczemnym nikczemnych ojców podłym synom,
Bowiem nikczemni potomkowie nikczemnych z nikczemności słyną.

I sprawił Wszechmocny, że jak kochali ludzie Fadl ad-Dina ibn Chakana, tak nienawidzili al-Muina ibn Sawi. I zdarzyło się pewnego dnia, że król Sulejman az-Zajni, zasiadłszy na tronie królewskim w otoczeniu dostojników państwowych, wezwał swego wezyra al-Fadl ibn Chakana i rzekł do niego: „Zaiste, chciałbym mieć niewolnicę taką, aby nie było piękniejszej nad nią wśród jej współczesnych, aby niezrównanej była urody, doskonałych kształtów młodych i żeby jej urok cały zasługiwał na pochwały.” I rzekli dostojnicy państwa: „Takiej nie znajdziesz za cenę niższą niż dziesięć tysięcy denarów.” Wezwał więc sułtan skarbnika i rzekł: „Zanieś dziesięć tysięcy denarów do domu al-Fadl ibn Chakana.” Skarbnik wypełnił rozkaz, wezyr zaś oddalił się, wysłuchawszy jeszcze polecenia sułtana, aby codziennie zachodził na targowisko, jak też, aby zobowiązał pośrednika w imieniu władcy do wstrzymania się ze sprzedażą niewolnic, których cena przekraczałaby tysiąc denarów, zanim nie pokaże ich wezyrowi. I nie sprzedali pośrednicy żadnej niewolnicy, której nie widziałby przedtem wezyr. A ten wiernie wypełniał rozkaz sułtana, lecz mijał czas, a żadna z niewolnic nie mogła go zadowolić. Aż oto pewnego dnia jeden z pośredników przyszedł do domu wezyra al-Fadl ibn Chakana w chwili, gdy ten dosiadał właśnie konia, aby udać się do pałacu króla. Wówczas zatrzymał wierzchowca wezyra i wypowiedział takie oto dwuwiersze:

Ty, któryś wskrzesił królestwo spoczywające w ruinie,
Wezyrze, Allach pomocny przenigdy cię nie pominie,
Ty odrodziłeś szlachetność, która umarła wśród ludzi.
Oby twój trud u Allacha sławion był zawsze i ninie.

Po czym rzekł: „O panie mój! Pojawiła się niewolnica właśnie taka, dla jakiej wydano owo uroczyste rozporządzenie.” I rzekł do niego wezyr: „Przyprowadź ją do mnie.” Przeto pośrednik zniknął na chwilę i zjawił się z niewolnicą wysmukłego ciała, co foremną i krągłą pierś miała, oczy okolone czernią, a lica gładkość miały niezmierną. Była cienka wielce w pasie, w biodrach ociężała zasię. Odziana była w najpiękniejsze z szat, miała usta słodsze niż syrop, a postać jej mogła zawstydzić gałązki wierzbiny, mowa jej zaś była delikatniejsza niż zefir przelatujący nad kwiatami w ogrodzie. Była taka, jak mówią o niej wiersze jednego z tych co ją opiewali:

Do najgładszego jedwabiu podobne jej młode ciało,
Jej mowa jak rąbek miękka – nie nazbyt i nie za mało.
Rzekł Allach: „Stańcie się!”, oczom. I stało się oczu dwoje,
I przenikają do serca, jak winne czynią napoje.
Oby co noc się we mnie umiłowanie wzmagało!
Obym aż po dzień sądu rozkoszy doznawał niemało!
Jej sploty są nocy podobne, a czoło jej jaśniejące,
Jako jutrzenka promienna, która zwiastuje słońce.

Gdy ją wezyr ujrzał, zachwycony zwrócił się do pośrednika pytając: „Jaka jest cena tej niewolnicy?” A ów rzekł: „Cenę ustalono na dziesięć tysięcy denarów, a właściciel jej przysięga, że dziesięć tysięcy denarów nie pokrywa nawet ceny kurcząt, które spożyła, i szat, którymi obdarował był jej nauczycieli. Niewolnica posiadła bowiem sztukę pisania, znajomość gramatyki i klasycznego języka, poznała zasady prawa i religii, sztukę objaśniania Koranu, a także wiedzę lekarską, geografię i grę na instrumentach muzycznych.” Rzekł więc wezyr: „Sprowadź do mnie jej pana.” Przeto pośrednik nie zwlekając natychmiast go przyprowadził. Był to Pers, tak już stary, że pozostały z niego skóra tylko i kości, jak mówi o tym poeta:

To czas sprawił, że dygocę. – Cóż to za trzęsienie!
Czas jest panem sił i mocy, on człowiekiem włada.
Niegdyś mogłem się poruszać, chodzić niestrudzenie,
A dziś już nie mogę chodzić. O biada mi, biada!

Rzekł do niego wezyr : „Czy zadowoli cię dziesięć tysięcy denarów od sułtana Muhammada ibn Sulejmana az-Zajni jako zapłata za tę niewolnicę?” A Pers odrzekł: „Jeśli przeznaczona jest sułtanowi, to moim obowiązkiem jest ofiarować mu ją w podarunku, nie biorąc zapłaty.” Rozkazał zatem wezyr, aby przyniesiono pieniądze, a gdy mu je podano i odważył denary dla Persa, zbliżył się do niego handlarz niewolnic i rzekł: „Powiedziałbym coś, gdyby pozwolił na to pan mój, wezyr.” – „Mów” – rzekł wezyr. „Myślę – ozwał się tamten – że nie powinieneś iść dzisiaj z tą niewolnicą do sułtana. Ma ona bowiem za sobą podróż, powietrze jest tu inne i znużyła ją droga. Powinieneś zatrzymać ją dziesięć dni u siebie w pałacu, aż odpocznie i aż rozkwitnie jej uroda. Potem zaprowadź ją do łaźni i ubierz w najpiękniejsze szaty, a gdy ją wówczas powiedziesz do sułtana, spotka cię jeszcze większy zaszczyt.” Rozważył wezyr słowa handlarza niewolnic i uznał, że są rozsądne. Wprowadził więc niewolnicę do swego pałacu i wydzieliwszy dla niej komnatę, dobierał i dostarczał jej każdego dnia odpowiednie jadło, napoje i inne rzeczy. I niewolnica żyła czas jakiś w tym zbytku. A wezyr al-Fadl ibn Chakan miał syna, który był jak księżyc świecący w pełni, o twarzy jasnej jak światłość księżyca i o różanych licach, na policzku miał znamię podobne do kropelki ambry i delikatny meszek, jak o kimś podobnym mówią wiersze poety:

Niby grona daktylowe – policzków rumieńce.
Dusza szepce, by je zerwać, jak się owoc zrywa.
Napastują nas, choć nasze nie sięgnęły ręce,
Jeno oczy swe zwracamy ku daktylom onym.
Twarde serce twe, lecz miękkie biodra twoje młode.
Czemu źdźbła miękkości owej do serca nie wszczepisz.
Gdyby serce jego miało miękkość jego bioder,
Przyjaciela by nie zdradził, krzywdy nie wyrządził.
Ty, coś zganił mnie za miłość do ciebie, mój miły,
Daruj, bowiem któż słabością wypełnił me ciało?
Grzech mój w tym jest, co me serce i oczy zgrzeszyły.
Jeśli one nie są winne, to i jam bez winy.

Młodzieniec nie wiedział nic o niewolnicy, wezyr zaś uprzedził ją tymi słowy: „Wiedz, moja córko, że kupiłem cię po to tylko, byś została nałożnicą sułtana Muhammada ibn Sulejmana az-Zajni. Lecz ja mam syna, który nie darował ani jednej dziewczynie w dzielnicy. Strzeż się go więc i bacz, abyś nie pokazała mu twarzy lub by nie posłyszał twej mowy.” I rzekła niewolnica: „Słyszę i jestem posłuszna.” Po czym wezyr opuścił ją i odszedł. I zdarzyło się za zrządzeniem losu, że pewnego dnia niewolnica wstąpiła do łaźni, która była w tym domu, a tam kilka niewolnic wykąpało ją, potem odziały ją we wspaniałe szaty, tak że stała się jeszcze piękniejsza, i weszła do żony wezyra. Ucałowała rękę żony wezyra, ta zaś rzekła: „Pomyślności, o Anis al-Dżalis! Jak czułaś się w kąpieli?” Odrzekła; „Nie brakowało mi niczego oprócz twej obecności, o pani moja.” Rzekła więc żona wezyra do niewolnic: „Wstańcie i chodźcie wraz ze mną do łaźni.” Przeto posłuszne rozkazowi poszły, a ich pani pomiędzy nimi, a drzwi komnaty, w której przebywała Anis al-Dżalis, poleciła pieczy dwóch młodych niewolnic mówiąc im: „Nikogo nie wpuszczajcie do tej dziewczyny.” Odrzekły obie: „Słyszymy i jesteśmy posłuszne.” A gdy Anis al-Dżalis spoczywała w komnacie, wszedł syn wezyra, którego imię brzmiało Ali Nur ad-Din, pytając o swą matkę i domowników. I rzekły mu niewolnice: „Weszli do łaźni.”

Słowa Alego Nur ad-Dina, syna wezyra, usłyszała niewolnica Anis al-Dżalis znajdująca się w komnacie i rzekła sobie w duszy: „Och! Jaki też jest ten młodzieniec, o którym wezyr mówił mi, że nie pozostawił w spokoju żadnej dziewczyny w tej dzielnicy, nim jej nie zdobył? Na Allacha, chciałabym go ujrzeć.” Po czym wstała – a ciało jej nosiło jeszcze ślady kąpieli – podeszła do drzwi komnaty i popatrzyła na Alego Nur ad-Dina. Młodzieniec podobny był księżycowi w pełni i widok jego wyzwolił w dziewczynie tysiąc westchnień. I błysnęło spojrzenie, które rzucił w jej stronę młodzieniec, a gdy ją dostrzegł, jej widok i jemu przyniósł tysiąc westchnień. I oto każde z nich dwojga wpadło w sidła wzajemnego pożądania. Przeto młodzieniec podszedł do dwóch niewolnic strzegących drzwi i krzyknął na nie tak, że umknęły przed nim, a zatrzymawszy się w pewnej odległości, patrzyły na niego, chcąc zobaczyć, jak postąpi. On zaś podszedł do drzwi komnaty, otworzył je i zbliżywszy się do niewolnicy spytał: „Czy jesteś tą, którą kupił dla mnie mój ojciec?” Odrzekła mu: „Tak.” Wtedy młodzieniec – a był on pijany – zbliżył się do dziewczyny i ująwszy obie jej nogi opasał się nimi wokół bioder, ona zaś zaplotła mu ręce na szyi przyjmując od niego pocałunki, zaloty i westchnienia. Ssał jej język i ona ssała jego język, aż wreszcie zabrał jej dziewictwo. Kiedy niewolnice ujrzały, że młody ich pan wszedł do komnaty Anis al-Dżalis, zaczęły krzyczeć.

A młodzieniec zaspokoiwszy swą żądzę, wyszedł spiesznie, w ucieczce szukając ocalenia przed następstwami czynu, którego się dopuścił. Usłyszawszy krzyk niewolnic pani domu, ociekająca potem, wybiegła z łaźni pytając: „Jaka jest przyczyna krzyków, które słychać w całym domu?” A gdy stanęła przed niewolnicami, które pozostawiła na straży u drzwi komnaty, rzekła do nich: „Biada wam! Co się stało?” Niewolnice zaś ujrzawszy swą panią rzekły obie: „Oto nasz Pan Ali Nur ad-Din przyszedł i bił nas, uciekłyśmy więc przed nim, a on wszedł do komnaty Anis al-Dżalis i objął ją. Nie wiemy, co czynił potem, kiedy zaś podniosłyśmy krzyk wzywając ciebie, uciekł.” Pani domu podeszła zatem do Anis al-Dżalis i spytała: „Co się stało?” Odrzekła: „O pani moja, spoczywałam właśnie, kiedy wszedł do mnie młodzieniec o pięknej postaci i zapytał: «Czy jesteś tą, którą kupił dla mnie mój ojciec?» Więc odrzekłam: «Tak.» Na Allacha, pani moja, pewna byłam, że mówi prawdę. I wtedy podszedł i objął mnie.” Rzekła pani domu: „Czy uczynił ci coś jeszcze oprócz tego?” Odparła: „Tak, wziął ode mnie trzy pocałunki.” Pani domu zawołała: „Nie odszedł, zanim nie pozbawił cię dziewictwa!”, i płakała, i biła się po twarzy, a wraz z nią niewolnice, w obawie, że ojciec zabije Alego Nur ad-Dina. Gdy tak rozpaczały, nadszedł wezyr i zapytał, co się im przydarzyło. Powiedziała mu żona: „Przyrzeknij, że wysłuchasz tego, co powiem.” Rzekł tedy: „Dobrze”, a żona powiadomiła go o tym, co uczynił jego syn. 

Wezyr, opanowany smutkiem, rozdarł szaty, bił się po twarzy i rwał włosy z brody. Rzekła przeto jego żona: „Nie zabijaj się. Dam ci z mego majątku owe dziesięć tysięcy denarów, które stanowią jej cenę.” A wezyr, uniósłszy głowę, rzekł do żony: „Nieszczęsna! Ja nie potrzebuję pieniędzy, lecz boję się, że utracę życie i cały mój majątek.” Zapytała tędy: „O panie mój, jakże to się stać może?” Rzekł: „Czy nie wiesz, że dybie na nas wróg imieniem al-Muin ibn Sawi? Niech tylko dowie się o tej sprawie, a pójdzie do sułtana i powie mu: «Wezyr twój, któremu wierzysz, że cię miłuje, wziął od ciebie dziesięć tysięcy denarów i za nie kupił niewolnicę tak piękną, iż nikt podobnej nie widział. A gdy wzbudziła jego zachwyt, rzekł do swojego syna: „Weź ją ty, godniejszy jej jesteś niż sułtan. A ów wziął ją i dziewictwa pozbawił. I tak oto stała się jego niewolnicą.” Król rzeknie: «Kłamiesz!», a ów powie mu wtedy: «Jeżeli pozwolisz, wtargnę do niego i przywiodę tobie niewolnicę.» I pozwoli mu król na to, a wówczas al-Muin ibn Sawi wtargnie do naszego domu, porwie niewolnicę, a przywiódłszy ją przed sułtana, zapyta ją, ona zaś nie będzie mogła zaprzeczyć. A on powie sułtanowi: «O panie mój, widzisz, że jestem twym rzetelnym doradcą, choć nie znajduję łaski w twych oczach.» I ukarze mnie sułtan dla przykładu, a ludzie będą przychodzili mnie oglądać i postradam życie.” Rzekła mu żona: „Nie mów nikomu o tej sprawie, bo przeszła ona niepostrzeżenie i zawierz ją Allachowi.” I uciszyło się serce wezyra, i spokój ogarnął jego wzburzone myśli. Oto jakie były sprawy wezyra.

Co zaś się tyczy Alego Nur ad-Dina, to lękając się następstw tej sprawy, spędzał on cały dzień w ogrodzie i opuszczał go dopiero pod koniec nocy, aby udać się do matki, u której sypiał. Wstawał zaś przed świtem, tak że nikt go nie widział. I czynił tak cały miesiąc, nie oglądając twarzy ojca. Rzekła wreszcie matka jego do wezyra: „O panie mój, czy mamy utracić i niewolnicę, i syna? Bo jeżeli Ali dłużej w takim stanie żyć będzie, strawi go ten płomień.” Zapytał wezyr: „Cóż więc mam robić?” Rzekła: „Czuwaj tej nocy, a gdy nadejdzie, zatrzymaj go, aby się z nim pojednać, i daj mu tę niewolnicę, bo przecież on ją kocha, a ona jego. A ja zwrócę ci pieniądze, które na nią wydałeś.” I czuwał wezyr przez całą noc, a gdy nadszedł jego syn, chwycił go i chciał poderżnąć mu gardło. Lecz matka Alego spostrzegła to i spytała: „Co zamierzasz z nim uczynić?” Odrzekł: „Chcę go zabić.” I rzekł syn do ojca: „Czyż ja nic już dla ciebie nie znaczę?”, a oczy wezyra zasnuły się łzami i powiedział: „O mój synu, jakże mało znaczyły dla ciebie moje życie i mój majątek!” I rzekł młodzieniec: „Posłuchaj, ojcze, co mówi poeta:

Daruj mi przewiny moje, niechaj kary mnie ominą,
Mądrzy wybaczają ludziom pokalanym grzeszną winą.
Czyż mam oto oczekiwać na występku mego plony,
Gdym się w poniżeniu znalazł, a ty jesteś wywyższony?”

Wysłuchawszy tego wezyr wstał z piersi swojego syna i ulitował się nad nim. Wstał zatem i młodzieniec i ucałował rękę ojca, ten zaś rzekł: „Synu mój, gdybym wiedział, że obejdziesz się uczciwie z Anis al-Dżalis, dałbym ci ją.” Odparł Ali: „Ojcze, jakże mógłbym postąpić z nią nieuczciwie?!” Rzekł mu wezyr: „Przykazuję ci, abyś nie zaślubiał innej, byś nie brał już drugiej żony i nie sprzedał Anis al-Dżalis.” Odparł: „Ojcze, mogę ci przysiąc, że nie ożenię się z żadną inną i że jej nie sprzedam.” Potem złożył przysięgę, że postąpi tak, jak obiecał, i udał się do swej niewolnicy. I spędził z nią rok cały, a Allach Najwyższy sprawił, że sułtan zapomniał o niewolnicy i jej sprawie. A Muin ibn Sawi dowiedział się o tym, lecz wezyr Fadl ibn Chakan tak wielkie miał poważanie na dworze, że tamten musiał milczeć. A gdy już rok upłynął, udał się kiedyś wezyr Fadl ad-Din ibn Chakan do łaźni i gdy ją opuszczał spocony, powiew ogarnął jego ciało. I musiał spoczywać, w łożu trawiony bezsennością, a choroba wzmagała się nieustannie. Przeto zawezwał swego syna Alego Nur ad-Dina, a skoro stanął przed ojcem, ów rzekł mu: „Synu mój, odmierzono już siły mego żywota i śmierć mi w tej godzinie wrota swoje otworzyła. A nikt przecież nie może uchylić się od wypicia pucharu śmierci.” I wypowiedział takie wiersze:

Kogo dzisiaj śmierć minęła, temu jutro pora.
Wszakże każdy człowiek pije z zagłady jeziora.
Śmierć wielkiego zrówna z małym, który był w pogardzie,
I nie pofolguje nawet czczonemu najbardziej.
Żyć nam wiecznie nie dozwala, wszystkich sroga zmiecie,
Króla ni proroka nawet nie minie na świecie.

Po czym rzekł: „Synu mój, nie mam dla ciebie żadnych poleceń, pragnę jedynie, byś czuł bojaźń przed Allachem, myślał o następstwach swych czynów i żebyś się opiekował niewolnicą Anis al-Dżalis.” Rzekł Ali Nur ad-Din: „O mój ojcze, któż może się równać z tobą? Słyniesz ze szlachetnych czynów i kaznodzieje będą za tobą słali modły z kazalnic.” Odrzekł: „Mój synu, mam nadzieję, że przyjmie mnie Allach Najwyższy.” To rzekłszy wezyr wypowiedział dwukrotne wyznanie wiary, po czym wyzionął ducha i wpisany został w poczet szczęśliwych. Wówczas pałac wypełnił się płaczem, żałobna wieść dotarła do sułtana i ludności całego miasta oznajmiono o śmierci al-Fadla ibn Chakana, a w szkołach opłakiwała go młodzież. I zajął się syn jego Ali Nur ad-Din przygotowaniami do pogrzebu. Przybyli emirowie, wezyrowie i dostojnicy państwa, a w gronie uczestników żałobnego pochodu znajdował się także wezyr Muin ibn Sawi. Gdy orszak opuszczał dom, jeden z obecnych wyrzekł te wiersze:

Obmywającemu ciało, leżące bez ducha,
Rzekłem, aby mojej rady cierpliwie wysłuchał:
Wylej wodę, przyjacielu, umywaj go łzami,
Które z oczu mych spłynęły, gdy płakałem za nim.
Zostaw balsam, precz go odrzuć, woń mi jego zbrzydła,
Jeno niech go balsamują pochwał mych pachnidła.
Rozkaż ponieść jego ciało szlachetnym aniołom,
By go uczcić. Czyś nie widział ich krążących w koło!
Nie obciążaj karków ludzkich zmarłego niesieniem,
Niech im starczy jego łaski dobrotliwe brzemię.

Po stracie ojca Ali Nur ad-Din długo oddawał się rozpaczy. Aż oto gdy pewnego dnia siedział w ojcowskim domu, zapukał ktoś do bramy. A skoro Ali Nur ad-Din wstał i otworzył wrota, okazało się, że był to jeden z powierników i przyjaciół jego ojca. Ucałował on rękę Nur ad-Dina i rzekł: „O panie mój, nie umarł, kto pozostawił podobnego tobie następcę. Takie jest prawo, ustanowione przez Pana tych, co byli na początku, i tych, co będą na końcu. Panie mój, pociesz swą duszę i porzuć już smutki!” Wysłuchawszy tych słów Ali Nur ad-Din wstał i udał się do sali przyjęć, a gdy zgromadził tam wszystko, co było potrzebne, zaprosił przyjaciół i sprowadził swoją niewolnicę. I przybyło do niego dziesięciu synów kupieckich. Później jadł i pił i ucztę za ucztą wydawał, rozdając podarunki i darząc gości łaskami. Aż przyszedł kiedyś do niego jego zarządca i rzekł mu: „Ali Nur ad-Dinie, mój panie, czy nie znasz przysłowia: Ci, którzy nie licząc wydają, nędzarzami się stają? Co ozdobniej ujął twórca tych wierszy:

Dirhemów strzegę i chronię, tedy na zawsze mi starczą,
Wiem dobrze bowiem, że one są mieczem moim i tarczą.
A kiedy je wrogom moim przekażę w swojej hojności,
Tedy miast szczęścia mojego, nieszczęście w sercu zagości.
Trzeba jeść za nie i pijać, wówczas nie dotknie już biedać.
Lecz nigdy nie być rozrzutnym i nawet miedziaka nie dać.
Dirhemy chronię przed złymi i muszę ustrzec je od nich,
Bowiem szczodrobliwości mojej nie stali się godni.
Chętniej to czynię, niż miałbym do takich zniżyć się przemów:
«Pożycz mi dirhem do jutra, a pięć dostaniesz dirhemów.»
Człowiek odwróciłby twarz swą na znak pogardy ode mnie
I byłbym tak odtrącony, jak pies, co prosi daremnie.
Jacyż niemocni są ludzie, co nie władają pieniędzmi!
Choćby jak słońce ich cnota błyszczała, jakże są nędzni!”

Następnie rzekł: „Panie mój, wielkie wydatki i kosztowne podarunki wyczerpują majątek.” Wysłuchawszy zarządcy Ali Nur ad-Din spojrzał na niego i rzekł: „Nie chcę słyszeć więcej ani słowa o tym wszystkim, o czym mówiłeś. Czyż nie piękniejsze są słowa poety:

Jeślibym posiadał krocie, a nie rozdał bogactw,
Niechaj uschnie moja ręka, zesztywnieje noga!
Gdzież jest sknera, co mu skąpstwo chwały przysporzyło?
Gdzież rozrzutnik, co by umarł przez rozrzutność miłą?”

Potem rzekł: „Wiedz, mój zarządco, że życzeniem moim jest, abyś nie kazał mi się troszczyć o wieczerzę, gdy masz jeszcze tyle, by wystarczyło na obiad.” I odszedł zarządca swoją drogą, Ali Nur ad-Din zaś dalej żył tak samo jak przedtem. I każdemu ze swych przyjaciół, który mu powiedział: „Zaiste, ta rzecz jest ładna”, mówił: „Należy ona do ciebie.” Albo gdy jakiś inny mówił: „Panie mój, zaprawdę, ten dom jest piękny”, odpowiadał: „Jest to podarunek dla ciebie.” Niezmiennie wydawał Ali Nur ad-Din każdego dnia w jego początku i na jego schyłku uczty dla przyjaciół i towarzyszy biesiad i żył tak przez okrągły rok. Aż pewnego dnia w czasie biesiady niewolnica Anis al-Dżalis wypowiedziała takie wiersze:

Dobrześ myślał o dniach, które mijały w swym pięknie,
Lecz i złych kolei losu dusza się nie zlęknie.
Noce niosły ukojenie, urzekł cię ich urok,
Lecz przejrzyste noce mogą być zaćmione chmurą.

A gdy skończyła swoje wiersze, rozległo się kołatanie do drzwi. I wstał Ali Nur ad-Din, a jeden z biesiadników chyłkiem poszedł za nim. Otwarłszy wrota Ali ujrzał swego zarządcę. Zapytał więc: „Jakie masz wieści?” A ów rzekł: „Panie mój, spotkało cię to, czego najbardziej się dla ciebie lękałem.” Rzekł tedy: „Co się stało?” Odparł: „Wiedz, że ze wszystkiego, co było pod moim zarządem, nie pozostało ci nic, co by miało wartość jednego dirhema lub mniejszą nawet niż dirhem. Oto księgi wypłat, które czyniłem, i księgi twego dawnego majątku.” Wysłuchawszy tych słów spuścił Ali Nur ad-Din głowę ku ziemi i rzekł: „Nie ma potęgi ni siły poza Allachem!” A gdy usłyszał to ów człowiek, który wyszedł po kryjomu za Alim, aby go śledzić, powrócił do swych towarzyszy i rzekł im: „Zastanówcie się, co począć, bo Ali Nur ad-Din nie ma już nawet miedziaka.” A gdy powrócił do nich Ali Nur ad-Din, zauważyli troskę malującą się na jego twarzy. Wówczas powstał jeden z biesiadników, spojrzał na Alego Nur ad-Dina i rzekł: „Panie mój, proszę, pozwól mi odejść.” Zapytał Ali Nur ad-Din: „Dlaczegóż odchodzisz dzisiaj tak wcześnie?” Tamten zaś rzekł: „Żona moja ma rodzić tej nocy, pragnę więc pójść tam, by być przy niej.” Ali zgodził się, lecz zaraz wstał inny przyjaciel mówiąc: „Panie mój, Nur ad-Dinie, chciałbym być dzisiaj u mego brata, który święci obrzezanie swego syna.” I tak jeden po drugim towarzysze prosili, aby im Ali pozwolił odejść, i odchodzili swoją drogą, aż wyszli wszyscy, i Ali Nur ad-Din pozostał sam. Przywołał wówczas swoją niewolnicę i rzekł do niej: „Anis al-Dżalis, czy wiesz, co mnie spotkało?” I powtórzył jej słowa zarządcy. „O panie mój – odrzekła – od kilku nocy miałam ci zamiar o tym donieść, lecz słyszałam, jak mówiłeś te wiersze:

Gdy świat jest łaskawy dla cię, serce najłaskawsze
Miej dla ludzi, nim fortuna rzuci cię na zawsze.
Bowiem szczodrość jej nie zgubi, gdy ci sprzyja ninie,
Ni jej nie przywróci sknerstwo, gdy fortuna zginie.

A skoro usłyszałam, jak je wypowiadasz, zamilkłam i nic już nie rzekłam.” I powiedział Ali Nur ad-Din: „O Anis al-Dżalis, ty wiesz, że nie roztrwoniłem majątku na nic innego, jak tylko na moich przyjaciół, i sądzę, że nie pozostawią mnie oni bez pomocy.” Rzekła Anis al-Dżalis: „Na Allacha, to nie przyniesie ci wielkich korzyści.” Nur ad-Din zaś odpowiedział: „A ja nie mieszkając pójdę do nich i zakołatam do ich drzwi, a być może otrzymam od nich coś, z czym będę mógł przystąpić do prowadzenia sprzedaży i kupna, a wtedy poniecham zabaw i uczt.” Po czym nie tracąc ani chwili wstał i szedł tak długo, aż zaszedł na ulicę swoich dziesięciu przyjaciół – wszyscy oni mieszkali bowiem przy jednej ulicy. I podszedł do pierwszej bramy, zastukał i wyszła do niego niewolnica pytając: „Kto tam?” Rzekł jej: „Powiedz swemu panu, że u jego wrót stoi Nur ad-Din i mówi: «Twój niewolnik całuje ręce twoje i oczekuje twej szczodrobliwości.»” Przeto niewolnica weszła do domu i powtórzyła to swemu panu. Ów zaś krzyknął na nią i zawołał: „Wracaj i powiedz mu: «Nie ma pana!»” Niewolnica wróciła więc do Alego Nur ad-Dina i rzekła mu: „Panie, mego pana nie ma w domu.” Odszedł zatem Ali Nur ad-Din, mówiąc do siebie w duszy: „Jeżeli ten syn wszeteczeństwa zaparł się sam siebie, to drugi może nie będzie taki.” Podszedł więc do następnych drzwi i powiedział to samo co za pierwszym razem, lecz drugi przyjaciel również zaparł się siebie. Wówczas Ali wypowiedział taki wiersz:

Poszli ci, którzy powinni, gdy stoimy u ich bramy,
Dobro świadczyć, gdyż się tego po szczodrości spodziewamy.

A gdy skończył swoje wiersze, powiedział: „Na Allacha, wszystkich ich muszę poddać próbie, może przecież jest pomiędzy nimi jeden, który stanie za wszystkich.” Obszedł tedy wszystkich dziesięciu, lecz nie znalazł wśród nich ani jednego, który by otworzył drzwi i wyszedł do niego lub polecił dać choćby bochenek chleba. Powiedział więc Ali te wiersze:

Gdy ktoś żyje w dobrobycie, z drzewem go porównam snadnie:
Po owoce drzewa tego ludzie schodzą się gromadnie.
A gdy na gałęziach jego już owoców nie ma wcale,
Ciżba wnet odchodzi odeń, aby inne drzewo znaleźć. 
Niechaj klątwa ich powali, zguba będzie ich udziałem.
Wśród dziesięciu ni jednego szlachetnego nie ujrzałem.

Następnie wrócił do swej niewolnicy w większym jeszcze smutku pogrążony. I rzekła mu: „Panie mój, czyż nie mówiłam, że to nie przyniesie ci wielkich korzyści?” Rzekł: „Na Allacha, nie było między nimi nawet takiego, który pokazałby mi swą twarz.” Powiedziała mu wówczas: „Panie mój, sprzedawaj wszystko z domu, jedno po drugim, aby było na życie.” I jął sprzedawać, aż sprzedał wszystko, co było w domu, i nic mu już nie pozostało. Przeto spojrzawszy na Anis al-Dżalis zapytał: „Co czynić dalej?” A ona rzekła: „Panie mój, ja radzę, abyś udał się ze mną w tej chwili na rynek i sprzedał mnie. Wiesz zapewne, że ojciec twój kupił mnie za dziesięć tysięcy denarów, może więc Allach da ci chociaż część tej sumy. A jeśli Allach zechce znów nas połączyć, spotkamy się.” Rzekł jej: „O Anis al-Dżalis, niełatwo mi rozstać się z tobą choćby na jedną chwilę.” Odpowiedziała: „I dla mnie nie jest to łatwe, lecz los wydał wyrok, jak mówi poeta:

Są przypadki, których biegu żadną miarą nie odmienię,
Co zmuszają, bym się wadził z moim dobrym ułożeniem.
Bez przyczyny tych postępków łacno nikt nie przedsiębierze,
Jeno w sprawach, którym warto złożyć taką dań w ofierze.”
Wziął więc Anis al-Dżalis, a łzy spływały mu po twarzy i wypowiedział te wiersze:
Stójcie! Dajcie mi na drogę swe spojrzenie i nadzieję,
Bym swe serce wspomógł, które w ten rozłąki czas boleje.
A jeżeli po rozstaniu rozpłomieni mnie tęsknotą
Ten ostatni podarunek, wy się. nie troskajcie o to.

Później poszedł i przekazał niewolnicę pośrednikowi pytając: „Czy znasz wartość tego, co masz wywoływać?” A pośrednik odrzekł: „Panie mój, Ali Nur ad-Dinie, szlachetne pochodzenie zachowuje się w pamięci.” I dalej mówił: „Czy nie jest to Anis al-Dżalis, którą kupił ode mnie twój ojciec za dziesięć tysięcy denarów?” Odparł; „Tak.” Wtedy udał się pośrednik do kupców, lecz spostrzegł, że jeszcze nie wszyscy przybyli. Czekał więc cierpliwie, aż zgromadzą się wszyscy. I wypełniły rynek niewolnice wszystkich odmian: Turczynki, Greczynki, Czerkieski, Gruzinki i Etiopki. Gdy pośrednik ujrzał bazar przepełniony ludźmi, podniósł się i zawołał: „O kupcy! O wielmożni! Nie wszystko, co krągłe – to orzech, podłużne nie tylko bananem być może! Nie wszystko białe tłuszczem się nazywa, nie wszystko czerwone – winem bywa! Nie wszystko jest mięsem, co ma barwę purpurową, nie wszystko, co brunatne, to daktyla owoc! O kupcy! Oto perła niezrównana, której wartości żadne pieniądze nie odmierzą! Jaką sumą otwieracie?” Rzekł jeden z kupców: „Czterema tysiącami i pięciuset denarami.” 

Lecz oto zjawił się na bazarze wezyr al-Muin ibn Sawi i ujrzawszy stojącego tam Alego Nur ad-Dina, rzekł sobie w duszy: „Po co on tu stoi? Wszakże nie pozostało mu już nic, za co mógłby kupić niewolnicę.” A rozejrzawszy się usłyszał pośrednika, który wywoływał, stojąc na bazarze w otoczeniu kupców. Rzekł więc sobie w duszy, wezyr: „Sądzę, że jest on
niechybnie zrujnowany i przyszedł ze swą niewolnicą, aby ją sprzedać.” I rzekł jeszcze do siebie: „Jeśli to prawda, jakież to zadośćuczynienie dla mego serca!” Następnie wezwał pośrednika. Gdy zaś ten przyszedł i ucałował przed wezyrem ziemię, ów rzekł: „Chcę mieć tę niewolnicę, którą wywoływałeś.” Pośrednik nie mogąc sprzeciwić się wezyrowi przyprowadził niewolnicę i pokazał mu ją. A skoro ją wezyr zobaczył i zauważył gładkość jej smukłej postaci i miękkość jej wymowy, ogarnął go zachwyt. I zapytał: „Jaką wysokość osiągnęła jej cena?” Odparł pośrednik: „Cztery tysiące i pięćset denarów.” Kupcy słyszeli to, przeto żaden z nich nie śmiał dorzucić nawet jednego dirhema czy denara, lecz wycofali się wszyscy znając zachłanność i podłość wezyra. Spojrzał więc Muin ibn Sawi na pośrednika i rzekł: „Czegóż sterczysz jeszcze? Odejdź, a niewolnicę przyprowadź do mnie. Kupuję ją za cztery tysiące denarów i pięćset denarów dla ciebie.”

Podszedł zatem pośrednik do Alego Nur ad-Dina i rzekł mu: „Panie mój, stracona jest dla ciebie niewolnica bez żadnej zapłaty.” Spytał Ali: „Z jakiej to przyczyny?” Odrzekł pośrednik: „Otworzyliśmy właśnie przetarg ceną czterech tysięcy i pięciuset denarów, kiedy nadszedł i stanął na bazarze ten ciemięzca, Muin ibn Sawi. A gdy ujrzał niewolnicę, wzbudziła w nim zachwyt i powiedział do mnie: «Zastanów się nad ceną czterech tysięcy denarów i pięciuset denarami dla ciebie.» Lecz sądzę, że on po prostu wie, iż niewolnica jest twoją własnością, i jeśli ci za nią w tej chwili zapłaci, to stanie się tak tylko dzięki łasce Allacha. Lecz ja, znając jego podłość, pewien jestem, że da ci zlecenie wypłaty do jednego ze swoich przedstawicieli, wysyłając równocześnie do niego list z poleceniem: «Nie dawaj mu nic.» I za każdym razem, gdy przyjdziesz do nich po pieniądze, będą mówili: «Przyjdź jutro.» I tak będą cię dzień po dniu zwodzić obietnicami upokarzając twą dumę. Gdy zaś ich w końcu przynaglisz, powiedzą: «Daj nam to zlecenie.» A gdy wezmą od ciebie kartkę, podrą ją i stracisz zapłatę za niewolnicę.” 

Wysłuchawszy słów pośrednika Ali Nur ad-Din spojrzał na niego i zapytał: „Cóż więc mam zrobić?” Ten zaś rzekł: „Dam ci dobrą radę. Jeśli jej posłuchasz, to może zamieni się twój los na lepsze.” Zapytał tedy Ali: „Jakaż jest ta rada?” Rzekł pośrednik: „Za chwilę, gdy będę stał na bazarze, podejdź do mnie, zabierz ode mnie niewolnicę, uderz ją pięścią i powiedz: «Nieszczęsna! Oto uczyniłem już zadość przysiędze i wyprowadziłem cię na bazar. Obiecałem ci bowiem, że wywiodę cię na targowisko i oddam pośrednikom, by wystawili cię na sprzedaż.» Jeśli tak uczynisz, to może uda się podejść wezyra i ludzi, i może uwierzą ci, że przyprowadziłeś niewolnicę na bazar jedynie po to, aby dotrzymać przysięgi.” I odrzekł Ali: „To dobry pomysł.” Oddalił się więc pośrednik, a wyszedłszy na środek bazaru, ujął niewolnicę za rękę i skinął na wezyra Muina ibn Sawi mówiąc: „Panie mój, oto zbliża się jej właściciel.” 

I podszedł Ali Nur ad-Din do pośrednika, wyrwał niewolnicę z jego rąk i uderzył ją pięścią wołając: „Biada ci! Przywiodłem cię już na bazar, jak przysiągłem. A teraz wracaj do domu i nie sprzeciwiaj mi się więcej! Nie potrzebuję pieniędzy, abym cię miał sprzedawać. Gdybym zechciał sprzedać domowe sprzęty i inne rzeczy, dostałbym za nie o wiele więcej niż za ciebie.” Spojrzał al-Muin ibn Sawi na Nur ad-Dina i rzekł: „Nieszczęsny! A cóż to jeszcze zostało ci do sprzedania lub do kupienia?” Po czym chciał rzucić się na Alego, lecz wszyscy kupcy, którzy lubili Nur ad-Dina, zwrócili swój wzrok ku niemu. On zaś rzekł do nich: „Oto stoję przed wami, a wy znacie przecież jego podłość.” Rzekł wezyr: „Na Allacha, gdyby nie wy, zabiłbym go!” A kupcy porozumieli się, dając jeden drugiemu znaki oczyma, i rzekli: „Żaden z nas nie będzie się mieszał w sprawy, które wy macie między sobą.” Wobec tego mężny Ali Nur ad-Din podszedł do wezyra Muina ibn Sawi i ściągnąwszy z siodła powalił go na ziemię. A w tym miejscu pełno było rozrobionej gliny i wezyr wpadł w sam jej środek. Ali Nur ad-Din zaczął go bić pięściami, a jeden z ciosów ugodził wezyra w zęby i broda jego spłynęła krwią. 

Wezyrowi towarzyszyło dziesięciu mameluków, a skoro ujrzeli oni, jak Nur ad-Din obszedł się z ich panem, oparli dłonie na rękojeściach mieczów chcąc rzucić się na Alego Nur ad-Dina i zasiec go. Lecz obecni przy tym kupcy rzekli mamelukom: „To jest wezyr, a to syn wezyra. Może oni się pogodzą, a wtedy ściągniecie na siebie gniew jednego i drugiego. Albo cios może ugodzić wezyra, a wtedy zginiecie wszyscy najstraszniejszą śmiercią. Naszym zdaniem nie mieszajcie się do nich.” Gdy Ali Nur ad-Din przestał bić wezyra, zabrał niewolnicę i poszedł do domu. Wezyr Muin ibn Sawi zaś podniósł się natychmiast, a jego biała szata zabarwiona była teraz trojako: kolorem gliny, kolorem krwi i kolorem popiołu. Ujrzawszy się w takim stanie wezyr wziął rogożę, założył ją sobie na szyję, a wziąwszy do ręki dwie wiązki halfy, poszedł pod pałac, w którym mieszkał sułtan, i wołał: „O królu czasu, jak podle ze mną postąpiono!” I zaprowadzono go przed oblicze sułtana, ów zaś obejrzał go uważnie, a upewniwszy się, że to jego wezyr Muin ibn Sawi, zapytał: „Kto ci to uczynił?” A wezyr płacząc i lamentując wypowiedział te wiersze:

Czyż czas mnie pognębił, kiedy żyjesz pełen chwały?
Czy pokąsał mnie pies, kiedy tyś jest lew wspaniały?
Czyli wszystkich, którzy pragną, źródła twoje poją?
Tyś jest deszcz, a jam spragniony pod opieką twoją!

Później rzekł: „O panie mój, czy każdego, kto kocha i tobie służy, spotyka los tak srogi?” Sułtan spytał: „Kto ci to uczynił?” Odrzekł wezyr: „Wiedz, że wyszedłem dziś na targ niewolnic zamierzając” kupić niewolnicę zdatną na kucharkę. I ujrzałem na targu niewolnicę taką, że podobnej jej nie widziałem przez całe moje życie, a pośrednik wyjawił mi, że jest ona własnością Alego, syna Chakana, któremu pan nasz sułtan dał kiedyś dziesięć tysięcy denarów, aby mu kupił za nie piękną niewolnicę. I kupił Chakan tę niewolnicę, a gdy wzbudziła ona zachwyt jego syna, dal mu ją. Ów zaś, gdy ojciec umarł, szedł drogą marnotrawstwa, aż sprzedał wszystkie swoje posiadłości, ogrody i sprzęty. A gdy już całkiem zubożał i nie pozostało mu ani miedziaka, przyprowadził na rynek niewolnicę, aby ją sprzedać. I powierzył ją pośrednikowi, który wystawił ją na sprzedaż, a kupcy podbijali cenę, aż osiągnęła wysokość czterech tysięcy denarów. 

Rzekłem sobie wtedy w duszy: «Kupię ją dla pana naszego, sułtana, bo przecież pierwsza zapłata za nią pochodziła od niego.» Powiedziałem więc: «Synu mój, weź za nią cztery tysiące denarów.» A on, usłyszawszy moje słowa, spojrzał na mnie i krzyknął: «Wszeteczny starcze, raczej już żydom i chrześcijanom ją sprzedam niż tobie.» Rzekłem więc: «Nie kupuję jej dla siebie, lecz dla pana naszego sułtana, naszego dobroczyńcy.» A gdy to usłyszał, wpadł we wściekłość, rzucił się na mnie nie bacząc na mój podeszły wiek, ściągnął mnie z wierzchowca i bił tak długo, aż doprowadził mnie do stanu, w jakim mnie teraz widzisz. A wszystko to spotkało mnie tylko dlatego, że poszedłem kupić tę niewolnicę dla waszej miłości.”

Rzekłszy to wezyr rzucił się na ziemię, trzęsąc się i płacząc. Gdy sułtan zobaczył, jak wygląda, i usłyszał jego opowiadanie, wezbrały mu z gniewu żyły na czole i zwrócił się do stojących przed nim dostojników państwa. A było tam również czterdziestu zbrojnych w miecze. I rozkazał im sułtan: „Jedźcie w tej chwili do domu Alego, syna Chakana, splądrujcie go, a jego i niewolnicę wleczcie twarzami po ziemi aż do mnie.” Odpowiedzieli mu: „Stanie się, jak rzekłeś.” Potem wyszli z pałacu i skierowali się do Alego Nur ad-Dina. A sułtan miał szambelana imieniem Alam ad-Din Sandżar, który uprzednio był mamelukiem Fadla ibn Chakana, ojca Alego Nur ad-Dina. Ów słysząc rozkaz sułtana i widząc wrogów gotujących śmierć synowi jego pana, nie mógł się opanować, dosiadł wierzchowca i ruszył w kierunku domu Alego Nur ad-Dina, aż stanął pod bramą i zapukał. Wyszedł do niego Ali Nur ad-Din, a spojrzawszy poznał Alam ad-Dina i chciał go przywitać, lecz ten rzekł: „Panie mój, nie jest to czas na powitania i rozmowę. Posłuchaj, co mówi poeta:

Chroń twą duszę od grożących jej podstępnych knowań
I dom porzuć, rozpaczając, żeś go wybudował.
Jeszcze znajdziesz inną ziemię i krainę różną.
Ale innej duszy tobie szukać by na próżno!”

Zapytał więc Ali Nur ad-Din: „Co się stało, Alam ad-Dinie?” Ów rzekł: „Wstawaj i ratuj się ucieczką wraz z niewolnicą, Muin ibn Sawi bowiem chce was schwytać w zasadzkę, a jeśli wpadniecie w jego ręce, zabije was. A sułtan wysłał już właśnie po was czterdziestu zbrojnych, sądzę więc, że musicie uciekać, zanim was nieszczęście dosięgnie.” Następnie wyciągnął Sandżar do Nur ad-Dina rękę pełną denarów, a przeliczywszy je stwierdził, że jest ich czterdzieści. Rzekł mu wtedy: „Weź je. Gdybym miał przy sobie więcej, dałbym ci, lecz nie czas teraz na utyskiwania.” Wobec tego Nur ad-Din pospieszył do niewolnicy, a ona, gdy opowiedział jej, co się stało, była tym zaskoczona. Nie tracąc zatem czasu wyszli oboje z miasta, a Allach skrył ich przed wrogiem. Przyszedłszy nad brzeg rzeki, zastali tam statek gotowy do podróży. Kapitan stał na środku pokładu wołając: „Kto chce się jeszcze pożegnać, uzupełnić zapasy lub kto zapomniał czegoś potrzebnego, niech załatwi to niezwłocznie, ponieważ odpływamy!” I rzekli wszyscy: „Nie mamy już nic do załatwienia, kapitanie.” Wobec tego kapitan rzucił załodze rozkaz: „Dalej! Odwiązać liny i wyciągnąć kotwicę!” I zapytał Ali Nur ad-Din: „Dokąd to, kapitanie?” A on odrzekł: „Do Przybytku Pokoju, Bagdadu.” Tedy Ali Nur ad-Din wraz z niewolnicą wsiedli na statek i odpłynęli. Rozwinięto żagle i statek posuwał się szybko, niby ptak dwuskrzydły, jak rzekł o tym poeta tymi słowy:

Spójrz na statek; jego widok ujął cię w niewolę srogą.
On w zawody z wiatrem w locie pędzi w dal otwartą drogą,
Jakby ptakiem był, co skrzydła swe rozwinął był wspaniale
I przyleciał z wysokości, by na bystre opaść fale.

I płynął statek unosząc ich na pokładzie, a wiatr im sprzyjał. Oto jak układały się ich losy. Jeśli zaś chodzi o czterdziestu zbrojnych, których wysłał był sułtan, to przybyli oni do domu Alego Nur ad-Dina, wyłamali bramy i wtargnęli do środka. I przeszukali każdy zakątek, nie znajdując śladu po nich. Przeto zrabowali dom, a wróciwszy powiadomili o wszystkim sułtana. I rzekł on: „Szukajcie ich wszędzie, gdziekolwiek mogliby się skryć.” Odpowiedzieli: „Stanie się, jak rzekłeś.” Następnie odszedł wezyr Muin ibn Sawi do swojego domu, przedtem zaś sułtan obdarzył go jeszcze honorową szatą mówiąc: „Nikt ciebie nie pomści, jeśli ja tego nie uczynię.” Wezyr życzył więc sułtanowi długiego żywota i uspokoiło się jego serce. Następnie rozkazał sułtan ogłosić w mieście: „Wszystkim mieszkańcom podajemy niniejszym do wiadomości, że wedle rozkazu pana naszego sułtana, ktokolwiek odnajdzie Alego Nur ad-Dina i przyprowadzi go przed sułtana, nagrodzony zostanie szatą honorową i tysiącem denarów. Ten zaś, kto go ukryje lub znając jego schronienie o nim nie doniesie, zasłuży na karę należytą, której nie ujdzie.” 

I zaczęli ludzie szukać Alego Nur ad-Dina, lecz śladu po nim nie znaleźli. Oto co się tyczy ich spraw. Jeśli zaś chodzi o Alego Nur ad-Dina i jego niewolnicę, to przybyli oni bezpiecznie do Bagdadu. I rzekł kapitan statku: „Oto jest Bagdad, miasto, któremu możecie zaufać. Uszła już stąd zima, chłody już za nami, a przybyła wiosna kwitnąca różami, porozkwitały drzewa z dnia na dzień i płyną rzeki w Bagdadzie.” Ali Nur ad-Din zszedł ze statku ze swoją niewolnicą i dał kapitanowi pięć denarów, potem zaś szli przed siebie, aż los zawiódł ich pomiędzy ogrody. Znaleźli się w miejscu zamiecionym i zroszonym wodą i ujrzeli tam długie ławy i porozwieszane naczynia z wodą, a nad nimi matę z trzciny biegnącą wzdłuż zaułka. U wejścia do tego zaułka znajdowała się brama ogrodu, była ona jednak zaryglowana. Ali Nur ad-Din rzekł do niewolnicy: „Na Allacha, jakże tu pięknie!” Ona zaś powiedziała: „Panie mój, posiedźmy chwilę na tej ławie.” Weszli więc i usiedli na jednej z ław, a potem umyli twarze i rozkoszując się podmuchem wiatru, zasnęli – niech sławiony będzie Ten, który nie śpi nigdy.

A był to ogród zwany Ogrodem Wesela i mieścił się w nim pałac zwany Pałacem Rozrywek, a wszystko to było własnością kalifa Haruna ar-Raszida. Gdy troski wypełniały serce kalifa, przychodził on do tego ogrodu, a wszedłszy do pałacu, przesiadywał w nim. Pałac ów miał osiemdziesiąt okien, a w nich zawieszonych było osiemdziesiąt lamp, pośrodku zaś widniał ogromny złoty świecznik. Gdy kalif przychodził, rozkazywał niewolnicom otwierać okna, a towarzyszowi zabaw Ishakowi kazał śpiewać wraz z niewolnicami dla ukojenia serca. Wówczas opuszczały go troski. A pieczę nad ogrodem sprawował sędziwy starzec zwany szejchem Ibrahimem. I zdarzyło się, że pewnego razu, gdy wyszedł ów szejch, aby załatwić ważne sprawy, zastał potem w ogrodzie rozbawionych ludzi, a z nimi kobiety lekkich obyczajów. I zawrzał gwałtownym gniewem, lecz tłumił go cierpliwie do dnia, w którym pojawił się u niego kalif. A gdy powiadomił o tym kalifa, ów rzekł: „Z każdym, kogo znajdziesz pod bramą ogrodu, możesz postąpić, jak zechcesz.”

A gdy nastał dzień, w którym przybył Ali Nur ad-Din z niewolnicą, wyszedł zarządca ogrodu Ibrahim poczynić konieczne zakupy, a wróciwszy zastał pod bramą dwoje śpiących, przykrytych jednym izarem. Rzekł tedy: „Czyż nie wiedzą, że kalif pozwolił mi zabić każdego, kogo tu spotkam? Lecz ja uderzę ich tylko lekko zieloną gałązką palmy, aby już nikt nie zbliżał się więcej do bramy ogrodu.” Ściął więc zieloną gałązkę z palmy, podszedł do nich i zamierzył się, wznosząc rękę tak wysoko, że widać było biel jego pachy. I już chciał uderzyć, lecz zastanowił się w duszy i rzekł: „O Ibrahimie! Chcesz ich bić, nic o nich nie wiedząc. Być może oboje są cudzoziemcami lub podróżnymi i tu rzuciło ich przeznaczenie. Odkryję więc ich twarze i przyjrzę się im. „A uniósłszy izar z ich twarzy, rzekł: „Ci dwoje są tak piękni, że nie godzi się ich bić.” Następnie zakrył im twarze z powrotem i zbliżywszy się do nogi Alego Nur ad-Dina potrącił ją. Ali Nur ad-Din zaś otworzył oczy, a ujrzawszy sędziwego starca, zawstydził się, podciągnął nogi i usiadł wyprostowany, następnie zaś ujął rękę szejcha Ibrahima i ucałował ją. I spytał szejch: „Synu mój, skąd jesteście?” Odrzekł Ali: „O panie mój, jesteśmy tu obcy.” I łzy trysnęły mu z oczu. Rzekł przeto starzec Ibrahim: „Wiedz, mój synu, że Prorok – niech błogosławi mu Allach i da mu zbawienie! – nakazał gościnnie przyjmować cudzoziemców.” I dodał: „Synu mój, czy nie zechciałbyś wstać i wejść do ogrodu, aby rozerwać się i uspokoić serce?” Zapytał go Nur ad-Din: „Panie mój, do kogo należy ten ogród?” I rzekł mu:..Synu mój, ogród ten odziedziczyłem po mojej rodzinie.” A mówił tak jedynie w tym celu, aby ich uspokoić i by weszli do ogrodu. Wysłuchawszy słów Ibrahima Nur ad-Din podziękował mu, wstał wraz ze swą niewolnicą i poprzedzani przez szejcha Ibrahima weszli do ogrodu.

Cóż to był za ogród! Wiodącą doń bramę oplatała winorośl o gronach dwojakiej barwy: czerwonych jak rubin i czarnych niczym heban. Weszli pod pułap z gałęzi i znaleźli tam owoce rosnące bliźniaczymi parami i pojedynczo. Ptak wszelki wywodził swoje trele na ogrodowych gałązkach, słowik śpiewał, z drzewa odzywały się turkawki, kosy gwizdały całkiem jak ludzie, a gołąb jak człowiek podchmielony wołał. Drzewa obwieszone były owocami swymi, a wszystkie one były jadalne i parzyste jak bliźnięta. Były tam drzewa kamforowe, migdałowe i chorasańskie morele, i przepięknego koloru śliw wiele, wiśnie, na widok których nie sposób wyjść ze zdumienia, i figi czerwone, białe i zielone o najpiękniejszych odcieniach. Kwiaty były jak perły i korale, róże czerwienią swoją zawstydzały lica pałające rumieńcem, fiołki były jak siarka, gdy zaczyna płonąć. Były tam też mirty, lewkonie, lawenda, a łzy obłoków zdobiły płatki czerwonych anemonów. I śmiały się ząbki stokrotek, a narcyzy patrzyły na róże czarnymi oczyma. Cytryny były jak kielichy, a pomarańcze jak kule ze złota. Różnobarwne kwiecie ruń okryło młodą, przyszła wiosna i wszystko lśniło jej urodą. Strumienie szemrały, ptaki śpiewały, a wiatry szumiały. Czas był nie nazbyt gorący, a wietrzyk rzeźwiący.

Potem szejch Ibrahim wprowadził ich do wysokiej komnaty i uradowało ich jej piękno, jak też wypisane w niej osobliwe zdania. Usiedli przy jednym z okien, a wówczas Ali Nur ad-Din, wspomniawszy minione przygody, rzekł; „Na Allacha, zaiste przedziwnie piękne to miejsce. Wspomniałem to, co już minęło, i wygasł mój smutek jak żar gorejący.” A szejch Ibrahim podał im posiłek i jedli oboje do syta, a następnie umyli ręce. I usiadł Nur ad-Din w jednym z okien i przywołał swoją niewolnicę, a gdy podeszła, zaczęli przyglądać się drzewom dźwigającym przeróżne owoce. Potem Ali Nur ad-Din zwrócił się do szejcha Ibrahima mówiąc: „O szejchu Ibrahimie, czy nie ma u ciebie jakiegoś napoju, wszak ludzie zwykli pijać po jedzeniu.” Przyniósł tedy szejch Ibrahim słodzonej zimnej wody, lecz Nur ad-Din rzekł mu: „Nie takiego napoju pragnąłem.” Zapytał: „Czy chcesz wina?” I odrzekł Nur ad-Din: „Tak.” Zawołał na to szejch: „Niech Allach strzeże mnie przed winem! Nie tknąłem go od trzynastu lat, jako że Prorok – niech czuwa nad nim miłosierdzie i błogosławieństwo Allacha – przeklął tego, który by je pił, tłoczył lub roznosił.” I rzekł mu Ali Nur ad-Din: „Pozwól rzec dwa słowa.” Powiedział starzec: „Mów, co masz do powiedzenia.” Rzekł: „Czy spadnie na ciebie klątwa, jeśli nie będziesz wina tłoczył, pił ani roznosił?” Odrzekł: „Nie.” – ”Weź tedy – rzekł Nur ad-Din – te oto dwa denary i te dwa dirhemy, dosiądź tego osła i z daleka zawołaj na jakiegokolwiek człowieka, aby je kupił. Powiedz mu: «Weź sobie te dwa dirhemy, a za te dwa denary kup wina i włóż ciężar na osła.» I tak nie będziesz ani tym, który pije, ani tym, który tłoczy, roznosi i sprzedaje, i ominie cię przekleństwo grożące innym.” 

rzekł szejch Ibrahim śmiejąc się z tych słów: „Na Allacha, nie widziałem sprytniejszego od ciebie i nie słyszałem składniejszej mowy!” I dodał Nur ad-Din: „Stałeś się naszym opiekunem i nie ma rady, musisz się z tym pogodzić. Przynieś nam więc wszystko, co potrzebne.” Rzekł szejch Ibrahim: „Synu mój, oto piwnica przed tobą” – a była to spiżarnia przeznaczona dla Władcy Wiernych. „Wejdź tam i bierz, co chcesz, a zaprawdę jest w niej więcej, niż zapragnąć możesz.” Wszedł tedy Ali Nur ad-Din do spiżarni i ujrzał w niej naczynia złote, srebrne i kryształowe, wysadzane przeróżnymi klejnotami. I wybrał z nich te, które mu się spodobały, a napełniwszy winem dzbany i szklane flasze jął czerpać z nich wraz z niewolnicą, oboje zdumieni pięknością tego, co widzieli. Szejch Ibrahim zaś, przyniósłszy im obojgu pachnidła, spoczął z dala od nich, A oni pili bez ustanku, oddając się najwyższej radości, aż wino owładnęło nimi. Policzki mieli zarumienione, oczy wymieniały miłosne spojrzenia i rozsypały się im włosy. Szejch Ibrahim rzekł sobie: „Dlaczego miałbym spoczywać z dala od nich? Nie zasiąść mi to z nimi? Kiedyż znowu będzie w naszym pałacu dwoje tak pięknych jako dwa księżyce?” Zbliżył się tedy szejch Ibrahim i usiadł na skraju wnęki. I rzekł do niego Ali Nur ad-Din: „Panie mój, zaklinam cię na moje życie, podejdź bliżej ku nam!” I zbliżył się do nich szejch Ibrahim, a Ali Nur ad-Din napełniwszy puchar spojrzał na niego i rzekł: „Pij, abyś poznał jego wyborny smak.” Odrzekł szejch Ibrahim: „Niech mnie Allach strzeże! Wszak nie czyniłem tego trzynaście lat.” 

Przeto Ali Nur ad-Din nie bacząc na szejcha sam wychylił puchar i osunął się na ziemię wyglądając, jakby ogarnęło go upojenie. Wtedy spojrzała na niego Anis al-Dżalis i rzekła: „O szejchu Ibrahimie, zobacz, jak oto ze mną postąpił.” Zapytał więc szejch: „Cóż mu się stało?” Odparła: „Tak zwykł zawsze ze mną czynić. Pije przez chwilę i zasypia, a ja zostaję sama i nie mam nikogo, kto dotrzymałby mi towarzystwa przy pucharze. I któż poda mi go, gdy pić zapragnę, któż będzie słuchał, gdy zaśpiewam?” A szejch Ibrahim, którego członkom słowa jej dodały mocy i którego dusza poczęła się ku niej skłaniać, rzekł: „Nie uchodzi towarzyszowi być takim, jak on jest.” I napełniła niewolnica puchar, a patrząc na szejcha Ibrahima rzekła mu: „Na moje życie! Nie odmawiaj, weź, przyjmij puchar i wypij, a uradujesz moje serce!” A szejch Ibrahim wyciągnąwszy rękę wziął puchar i spełnił go. Niewolnica napełniła tedy drugi raz i podając szejchowi, rzekła: „Panie mój, to jeszcze tobie przypada.” Rzekł: „Na Allacha, nie mogę tego wziąć, wystarczy mi bowiem to, co już wypiłem.” Niewolnica nalegała jednak: „Na Allacha, nie zdołasz wymówić się od tego.” Wziął więc puchar i wychylił, ona zaś podała mu po raz trzeci. I już miał Ibrahim wypić, gdy nagle Nur ad-Din poruszył się i usiadł, mówiąc: „O szejchu Ibrahimie, cóż to? Wszak zaklinałem cię przed chwilą, a ty wzbraniałeś się mówiąc: «Nie czyniłem tego od trzynastu lat.»” Wstyd ogarnął szejcha Ibrahima i rzekł: „Nie ma w tym mojej winy, ona bowiem zmusiła mnie do tego.” 

Roześmiał się Nur ad-Din i zasiedli znów razem, a niewolnica rzekła po cichu do swego pana: „Panie mój, pij i nie namawiaj do picia szejcha Ibrahima, zanim nie dam ci znaku.” I poczęła napełniać puchar i poić swego pana, on zaś napełniał jej kielich i podawał jej nawzajem, i czynili tak bez ustanku. Szejch Ibrahim spojrzał wówczas na nich i rzekł: „Co to znaczy? Cóż to z was za towarzysze biesiady? Czemuż to mnie nie częstujecie? Przecież jestem waszym przyjacielem?!” I zaśmiewali się z jego słów do utraty przytomności. A potem pili oboje i poili także szejcha Ibrahima, i ucztowali tak, aż nastała trzecia część nocy. I wtedy rzekła niewolnica: „Szejchu Ibrahimie, pozwól mi wstać i zapalić jedną z tych rzędem stojących świec.” Rzekł jej: „Wstań, lecz nie zapalaj więcej niż jedną świecę.” A ona wstała i zaświeciwszy jedną, nie spoczęła, aż zapaliła wszystkie osiemdziesiąt świec. A wtedy rzekł Nur ad-Din: „Szejchu Ibrahimie, a na jaką ja u ciebie zasłużyłem łaskę? Czy pozwolisz i zapalić jedną z tych lamp?” Rzekł mu szejch Ibrahim: „Wstań i zapal jedną lampę, lecz chociaż ty nie sprawiaj mi już kłopotu.” Wstał więc Nur ad-Din, lecz począwszy od pierwszej lampy zapalił wszystkie osiemdziesiąt lamp. A wtedy wszystko wokół roztańczyło się od blasku. I rzekł szejch Ibrahim, którego ogarnęło już upojenie: „Wy oboje jesteście bardziej lekkomyślni niż ja”, po czym wstał i rozwarłszy wszystkie okna, usiadł przy Alim i jego niewolnicy, aby dalej ucztować i mówić wiersze. A wszystko wokół rozbrzmiewało ich wesołością.

I sprawił Allach Wszechsłyszący i Wszechwiedzący, który stworzył przyczynę każdej rzeczy, że kalif o tej godzinie siedział w poświacie księżyca przy oknach wychodzących ku Tygrysowi i patrzył w tę stronę. A spostrzegłszy światła lamp i świec odbijające się w rzece, zwrócił kalif oczy na pałac w ogrodzie i zauważył, że jarzy się on od światła owych świec i lamp. Rzekł tedy: „Przyprowadźcie mi Dżafara Barmakidę”, i w okamgnieniu zjawił się Dżafar przed Władcą Wiernych. Ów zaś rzekł mu: „Psie spośród wezyrów, czy jeszcze mi służysz?! Nie powiadomiłeś mnie bowiem, co dzieje się w Bagdadzie.” Zapytał Dżafar: „Jakaż jest przyczyna tych słów?” Rzekł kalif: „Jeżeli Bagdad nie został mi odebrany, to jak może Pałac Rozrywek jarzyć się światłem lamp i świec i jak mogą być rozwarte jego okna? Biada ci! Jeśli nie zostałem pozbawiony władzy kalifa, to któż taki śmiałby wszystko to uczynić?!” I rzekł Dżafar, a lędźwie jego drżały ze strachu: „Kto doniósł ci, że w Pałacu Rozrywek zapalono lampy i świece i pootwierano okna?” Odparł kalif: „Zbliż się do mnie i patrz!” Podszedł więc Dżafar do kalifa i spojrzawszy w stronę ogrodu ujrzał pałac podobny do ognistej pochodni, a blask bijący od niego był silniejszy niż światło księżyca. Wówczas Dżafar zapragnął wyjednać przebaczenie dla starego ogrodnika Ibrahima, sądząc, że może pozwolił na to wszystko chcąc wynieść z tego jakąś korzyść. 

Rzekł więc: „O Władco Wiernych, w zeszłym tygodniu mówił do mnie szejch Ibrahim: «Dżafarze, panie mój, pragnę za życia twego i Władcy Wiernych sprawić radość moim dzieciom.» Zapytałem tedy: «Co to za pragnienie, o którym mówisz?” I rzekł mi: «Chciałbym, abyś wyjednał u kalifa pozwolenie, bym mógł wyprawić uroczystość obrzezania moich synów w pałacu.» Rzekłem mu więc: «Czyń, jak chcesz, i spraw radość twoim dzieciom, a jeśli Allach zechce, spotkam się z kalifem i zawiadomię go o tym.» Opuścił mnie wówczas, a ja zapomniałem ci o tym powiedzieć.” I rzekł kalif: „Dżafarze, miałeś wobec mnie już jedno przewinienie, a teraz oto dwukrotnie popełniłeś winę. Zgrzeszyłeś podwójnie: po pierwsze, że nie zawiadomiłeś mnie o tym, a po drugie, żeś nie wysłuchał życzenia szejcha Ibrahima. Z pewnością bowiem nie po co innego do ciebie przyszedł i to mówił, tylko by ci dać do zrozumienia, że prosi o trochę pieniędzy, aby przy ich pomocy osiągnąć to, czego pragnie. A ty mu nic nie dałeś, a i mnie nie zawiadomiłeś, abym ja mu dał.” I rzekł Dżafar: „O Władco Wiernych, zapomniałem.” A kalif powiedział: „Na cześć moich przodków! Resztę tej nocy spędzę nie gdzie indziej, tylko u niego, jest to bowiem prawy człowiek, który często odwiedza szejchów, troszczy się o biednych i opieką otacza nędzarzy. Sądzę, że wszyscy oni są u niego tej nocy, trzeba więc zajść tam, a może ktoś z nich ofiaruje za nas modlitwę, która zapewni nam pomyślność na tym lub na tamtym świecie. Możliwe też, że z mej obecności wypłynie jakaś korzyść dla Ibrahima i że ucieszy się tym on i jego przyjaciele.” Rzekł Dżafar: „Władco Wiernych, minęła wszak już większa część nocy i teraz z pewnością się rozchodzą.” Lecz kalif odparł: „Trzeba tam jednak iść.” Zamilkł tedy Dżafar i opuścił ręce, nie wiedząc, co robić. 

Kalif powstał, Dżafar ruszył więc przed nim, wzięli ze sobą także służącego Masrura. Ruszyli wszyscy trzej, pogrążeni w zamyśleniu, wyszli z zamku i zaczęli przemierzać ulice przebrani w szaty kupców, aż przybyli do bramy wspomnianego ogrodu. Podszedł kalif, a ujrzawszy, że ogród jest otwarty, zdumiał się i rzekł: „Popatrzcie, jak to szejch Ibrahim pozostawił bramę otwartą do tej pory, wbrew swoim zwyczajom.” Potem weszli w głąb ogrodu i wreszcie stanęli przed pałacem. Kalif rzekł: „Dżafarze, chciałbym podglądnąć ich z ukrycia, zanim udam się do nich. Chcę bowiem zobaczyć, którzy z błogosławionych i czyniących cuda szejchów są u niego, bowiem sprawy ich bywają zarówno tajne, jak jawne. A teraz zaprawdę nie słyszymy jakoś ich głosów i nie widzimy żadnych oznak ich obecności.” Kalif rozejrzał się, zobaczył wysokie drzewo orzechowe i rzekł: „Chciałbym, Dżafarze, wejść na to drzewo i popatrzeć na nich, bowiem jego gałęzie sięgają blisko okien.” Po czym wspiął się na drzewo i przechodząc z konaru na konar dotarł do gałęzi znajdującej się naprzeciw okna, siadł na niej i zajrzał do wnętrza. Zobaczył dziewczynę i młodzieńca, pięknych jak dwa księżyce (chwała niech będzie temu, który ich stworzył) oraz starego Ibrahima, który siedząc z pucharem w ręku mówił: „O władczyni piękności, picie bez muzyki i śpiewu nie daje żadnej rozkoszy. Czy nie słyszałaś słów poety:

Dozwól, niechaj krąży wino w pucharach wśród gości,
Weźmij kielich z rąk księżyca pełnego światłości!
Ale nie pij bez muzyki, niech jej dźwięki dzwonią,
Bo i konie chętniej piją, gdy się gwiżdże koniom.”

Gdy kalif ujrzał, co robi szejch Ibrahim, żyły napęczniały mu z gniewu na czole, zszedł z drzewa i zawołał: „Dżafarze, nie widziałem jeszcze takich cudownych czynów pobożnych ludzi, które byłyby podobne do tego, co ujrzałem tej nocy! Wejdź i ty na drzewo i patrz, abyś nie stracił błogosławieństwa pobożnych.” Skoro Dżafar wysłuchał słów Władcy Wiernych, zaniepokojony wspiął się na wierzchołek drzewa, a gdy już tam siedział, spojrzał i zobaczył Nur ad-Dina, niewolnicę i szejcha Ibrahima z pucharem w ręku. A ujrzawszy to wszystko, pewien był swojej zguby. Zszedł tedy i stanął przed Władcą Wiernych. A kalif rzekł: „Dżafarze! Chwała Allachowi za to, że uczynił nas tymi, którzy strzegą jawnych i nieskalanych praw i że uchronił nas przed szpetotą drogi kłamstwa.” A Dżafar nie mógł przemówić słowa z piekącego wstydu. Kalif zaś spojrzał na niego i powiedział; „Jak sądzisz, kto mógł sprowadzić ich tutaj i wpuścić do mojego zamku? Bo o doskonalszym wzroście i proporcjach i równych pięknością i wdziękiem temu młodzieńcowi i tej dziewczynie nie oglądały moje oczy.” I rzekł Dżafar, w którym obudziła się nadzieja udobruchania kalifa: „Masz słuszność, o Władco Wiernych.” I rzekł kalif: „Dżafarze, wejdź ze mną na tę gałąź, rosnącą naprzeciw okna, abyśmy ich lepiej obejrzeli.”

Wspięli się więc obydwaj na drzewo i patrząc na tych dwoje usłyszeli, jak mówił szejch Ibrahim: „Moi państwo, wino, którem pił, pozbawiło mnie dostojeństwa, ale rozkosz będzie pełna, gdy. zadźwięczą struny.” I rzekła Anis al-Dżalis: „Na Allacha, szejchu Ibrahimie, gdyby się znalazł jakiś instrument, radość nasza byłaby zupełna.” Wysłuchawszy słów niewolnicy podźwignął się szejch Ibrahim i stanął. I spytał kalif Dżafara: „Jak sądzisz, co on chce zrobić?” Odparł Dżafar: „Nie wiem.” A szejch Ibrahim znikł i po chwili wrócił niosąc ze sobą lutnię. Kalif, przyjrzawszy się bacznie, poznał lutnię swego towarzysza biesiad, Ishaka, i rzekł: „Na Allacha, jeśli niewolnica zaśpiewa, a nie będzie to piękny śpiew, ukrzyżuję was wszystkich. A jeśli zaśpiewa pięknie, to im wybaczę, a ukrzyżuję ciebie samego.” I rzekł Dżafar: „O Allachu, spraw, aby jej śpiew nie był piękny.” Kalif zapytał: „Dlaczego?” Odrzekł: „Jeśli bowiem. ukrzyżujesz nas wszystkich, to jedno drugiemu dotrzymywać będzie towarzystwa.” I roześmiał się kalif, lecz oto niewolnica ujęła lutnię, a nastroiwszy struny, uderzyła w nie, wydobywając takie tony, że roztopiłyby one żelazo, a głupca napoiły mądrością, i zaśpiewała te strofy:

Oto przyszedł czas rozłąki, zamiast spotkań i wesela,
Kiedy się już lek odnalazł, miłujących los rozdziela.
Odeszliśmy wzajem siebie, serce nasze z cierpień ginie,
Posmutniałym od tęsknoty płacz pozostał dziś jedynie.
Zagniewali się wrogowie, naszą miłość widząc dobrze,
I żądali śmierci dla nas. Los jest sprawiedliwy. Odrzekł.
„Nie lękamy się, że zechcą nas uśmiercić w swoim domu,
Lecz lękamy się, że krzywdę nam wyrządzą po kryjomu.”

I rzekł kalif: „Na Allacha, Dżafarze, nie słyszałem w życiu podobnie pięknego głosu.” Dżafar powiedział: „Może opuścił już kalifa jego gniew?” Odparł kalif: „Tak, już opuścił.” Potem zeszli z drzewa, a kalif zwrócił się do Dżafara mówiąc: „Chcę wejść tam, usiąść przy nich i słuchać, jak dziewczyna śpiewa.” Dżafar zaś rzekł na to: „Władco Wiernych, jeśli wejdziesz do nich, będą zatrwożeni, a szejch Ibrahim z pewnością umrze ze strachu.” Powiedział kalif: „Dżafarze, musisz mi wymyślić jakiś podstęp, za którego pomocą dowiem się prawdy o tej sprawie, tak jednak, aby nie spostrzegli, że wiemy coś o nich.” Później kalif udał się wraz z Dżafarem w kierunku Tygrysu, rozmyślając nad tym wszystkim, a tam stał rybak i łowił. Znajdował się on pod oknami pałacu, a zarzucał sieć i łowił, łowił, by zarobić na utrzymanie. A kiedyś zdarzyło się, że kalif nakrzyczał na szejcha Ibrahima i spytał: „Co to za głosy, które słyszę pod oknami pałacu?”, a szejch Ibrahim odparł: „To głosy rybaków łowiących ryby.” I rzekł kalif: „Zejdź i zabroń im łowić tutaj!” – zabroniono więc rybakom łowić w tym miejscu. Lecz tej właśnie nocy przyszedł rybak imieniem Karim, a ujrzawszy otwartą bramę ogrodu, rzekł sobie w duszy: „O tej porze nikt nie zauważy, jeśli skorzystam ze sposobności i będę łowił.” Potem wziął sieć, wrzucił ją do rzeki i wypowiedział te wiersze:

Ty, co pośród niebezpieczeństw płyniesz w dal po morzu,
Chleba z pracy twej nie będzie, przeto trudy porzuć.
Czy nie widzisz, jak się rybak przybliża ku brzegom
Pośród nocy, kiedy gwiazdy ponad głową biegą?
Światło jasne go ogarnia, fale biją w niego,
A on jeno trwa wpatrzony w drganie swojej sieci,
Aż ogarnie go wesołość i szczęście podnieci,
Gdy nareszcie chwyci rybę w swą zasadzkę zdradnie.
A pan zamku spać się kładzie, kiedy noc zapadnie,
I spokojnie usnąć może, gdy sen głowę skłania,
A gdy ocknie się po nocy, wita czas czuwania.
Ma on we władaniu swoim stada gazel zwinnych.
Chwała Panu, który daje i który zabrania.
Jeden człowiek łowi ryby, by je zjadał inny.

A kiedy skończył swoje wiersze, stanął przed nim kalif, który go rozpoznał i zawołał; „Karimie!” Rybak odwrócił się słysząc swoje imię, a gdy ujrzał kalifa, zadrżały mu lędźwie i rzekł: „Na Allacha, Władco Wiernych, czynię to nie dlatego, iżbym lekceważył twój rozkaz, ale bieda i liczna rodzina doprowadziły mnie do tego, co widzisz.” Kalif polecił: „Złów coś dla mnie”, a rybak, ogarnięty najwyższą radością, zarzucił sieć i odczekawszy, aż cała się zanurzyła i osiadła na dnie, przyciągnął ją do siebie i wydobył niezliczoną ilość ryb. Uradowany tym kalif zażądał: „Karimie, zdejmij szaty!” I zdjął rybak ubranie – a miał na sobie dżubbę ze zgrzebnej wełny łataną w stu miejscach, pełną wszy, a pcheł było w niej tak wiele, że przy ich pomocy można się było niemal posuwać po ziemi. Zdjął też z głowy zawój, którego nie rozwiązywał od trzech lat, tylko nawijał nań znalezione kawałki szmat. Kiedy zdjął dżubbę i zawój, kalif rozdział się z dwu szat, które miał na sobie z aleksandryjskiego baalbekańskiego jedwabiu: zdjął mallutę i faradżiję, po czym rzekł do rybaka: „Weź to i ubierz się.” Następnie kalif wdział dżubbę i zawój rybaka, a przysłoniwszy twarz zasłoną, rzekł mu jeszcze: „Wracaj do swego zajęcia.” Rybak ucałował stopę kalifa i dziękując mu wypowiedział te wiersze:

Wielkie są twe dobrodziejstwa, cóż ci po podzięce?
Tyś darował mi dóbr wszelkich od mych pragnień więcej.
Póki życia będę dzięki składać twej szczodrości,
A gdy umrę, niech twą chwałę głoszą moje kości.

I nie skończył jeszcze rybak swoich wierszy, gdy wszy zaczęły rozłazić się po ciele kalifa, a on począł chwytać je na szyi to lewą, to prawą ręką i wyrzucać. Wreszcie zawołał: „Rybaku, biada ci! Ileż to wszy masz w dżubbie!” Odrzekł rybak: „Panie mój, w tej chwili sprawiają ci one przykrość, ale niech tylko minie tydzień, a nie będziesz ich już czuł i przestaniesz o nich myśleć.” Roześmiał się kalif i powiedział: „Nieszczęsny! Miałbym znosić tak długo tę dżubbę na moim ciele?” Rzekł rybak: „Panie, chciałbym ci coś rzec, lecz nie śmiem wobec majestatu kalifa.” Odparł: „Mów, co masz do powiedzenia.” Rzekł więc: „Władco Wiernych, przyszło mi na myśl, że ty pragniesz zaznajomić się z rybołówstwem, aby mieć w ręku pożyteczny zawód. Jeśli tak właśnie jest, o Władco Wiernych, to dżubba ta będzie dla ciebie odpowiednia.” I śmiał się kalif ze słów rybaka, po czym ów odszedł swoją drogą.

Kalif zaś wziął koszyk z rybami, ułożył na nich nieco liści i poszedł z tym do Dżafara. A gdy stanął przed nim, Dżafar pewny, że to rybak Karim, i bojąc się o niego, rzekł: „Karimie, co cię tu sprowadza? Uciekaj, bo kalif jest tu tej nocy.” A kalif, usłyszawszy słowa Dżafara, ze śmiechu upadł na ziemię. I spytał Dżafar: „Czyżbyś był naszym panem, Władcą Wiernych?” Rzekł kalif: „Tak, Dżafarze, a ty jesteś moim wezyrem, który przyszedł tu ze mną i nie poznał mnie. Jakże więc ma mnie poznać szejch Ibrahim, który jest pijany? Zaczekaj tutaj, dopóki nie wrócę do ciebie.” I odrzekł Dżafar: „Słyszę i jestem posłuszny”, a kalif podszedł do bramy pałacu i zastukał. Wówczas szejch Ibrahim wstał i zapytał: „Kto jest u bramy?” Kalif zaś rzekł: „To ja, rybak Karim. Słyszę, że masz u siebie gości, przeto przyniosłem ci trochę ryb, zaprawdę pięknych.” A Nur ad-Din i niewolnica lubili ryby i skoro o nich usłyszeli, ucieszyli się i prosili: „Panie, otwórz mu i powiedz, aby wszedł do nas z rybami, które przyniósł.” Otworzył tedy szejch Ibrahim bramę, a kalif w przebraniu rybaka wszedł z pozdrowieniem na ustach. I ozwał się szejch Ibrahim: „Powitać opryszka, złodzieja i oszusta! Chodź no i pokaż nam ryby, które przyniosłeś.” 

I pokazał kalif ryby, a skoro tamci ujrzeli, że są jeszcze żywe i ruszają się, niewolnica rzekła: „Na Allacha, panie mój, jakże piękne są te ryby! Gdybyż jeszcze były usmażone!” I rzekł szejch Ibrahim: „Na Allacha, masz słuszność.” Po czym rzekł do kalifa: „Rybaku, trzeba było przynieść ryby już usmażone! Idź, usmaż je nam i wtedy przynieś.” I rzekł kalif: „Wedle rozkazu! Usmażę je i przyniosę”, a tamci zawołali: „Pospiesz się ze smażeniem i przynieś ryby nie zwlekając.” I pobiegł kalif, a gdy przybył do Dżafara, rzekł: „Dżafarze, żądają ryb usmażonych.” Dżafar powiedział: „Władco Wiernych, daj mi ryby, usmażę je.” A kalif odparł: „Na groby moich przodków, nikt nie będzie ich smażył, tylko ja własnymi rękami!” Po czym udał się kalif do chaty ogrodnika, a przeszukawszy ją, znalazł tam wszystko, co było do smażenia potrzebne, nawet sól, tymianek i tym podobne. Stanąwszy więc przy piecu, zawiesił patelnię i usmażył ryby jak się patrzy, a gdy były gotowe, ułożył je na bananowym liściu. W ogrodzie zerwał nieco cytryn i złożył to wszystko przed biesiadnikami. 

Wówczas młodzieniec, dziewczyna i szejch Ibrahim podeszli i jedli, a gdy skończyli, umyli ręce. I rzekł Nur ad-Din: „Na Allacha, rybaku, zaiste zrobiłeś nam tej nocy przyjemność.” Po czym sięgnął ręką do kieszeni i dał kalifowi trzy denary z tych pieniędzy, które dostał był od Sandżara, gdy ruszał w drogę, i rzekł: „Wybacz mi, rybaku, na Allacha, gdybym cię znał przed tym, co mnie spotkało, z pewnością odjąłbym twemu sercu gorycz ubóstwa. Lecz przyjmij to, na co dzisiaj mnie stać”, i rzucił denary kalifowi. A kalif podniósł je, ucałował i włożył do kieszeni. Lecz jako że kalif nie pragnął niczego innego, tylko posłuchać śpiewu niewolnicy, przeto rzekł: „Postąpiłeś ze mną wspaniałomyślnie i pięknie, lecz pragnieniem moim, które polecam twej bezgranicznej dobroci, jest, aby ta niewolnica zaśpiewała nam jakąś melodię i bym mógł jej posłuchać.” Rzekł więc Ali Nur ad-Din: „Anis al-Dżalis”, a ona odparła: „Tak?” Powiedział: „Na moje życie, zaśpiewaj coś na prośbę tego rybaka, który chciałby ciebie posłuchać.” Gdy Anis al-Dżalis usłyszała słowa swego pana, wzięła lutnię i naciągnęła struny, a sprawdziwszy, zaśpiewała te strofy:

Czubkami palców dziewczyna struny potrąca,
I życiem duszę napełnia lutnia dźwięcząca.
Kiedy zaśpiewa – słyszącym głuchy się stanie,
A niemy rzeknie: „Jak piękne jest to śpiewanie!”

I znowu uderzyła w struny czarownym sposobem, który zsyła myślom zapomnienie, i zaśpiewała takie oto dwa wiersze:

Cześć wam dano, gdyście przyszli tu na naszą ziemię,
A przymioty wasze nocy rozproszyły cienie.
Tedy trzeba by mi przynieść dziś wonności sporo,
By zapachniał dom różami, piżmem i kamforą.

Słuchając tego kalif wpadł w zachwyt i nie mogąc w podnieceniu zapanować nad gwałtowną radością zawołał: „Niechaj cię Allach wynagrodzi! Niechaj cię Allach wynagrodzi! Niechaj cię Allach wynagrodzi!” I spytał Nur ad-Din rybaka: „Czy wprawiły cię w podziw niewolnica i biegłość palców, z jaką przebiera struny?” Odparł kalif: „Na Allacha, jak jeszcze!” I rzekł Nur ad-Din: „Ona jest podarunkiem dla ciebie, darem człowieka szlachetnego, który nigdy nie odbiera tego, co dał!” Później podniósł się, a wziąwszy mallutę, zarzucił ją na kalifa przebranego za rybaka i kazał mu wyjść i odejść wraz z niewolnicą. Wówczas niewolnica spojrzała na niego i rzekła: „Panie mój, czyż mam odejść bez pożegnania? Jeśli tak już musi być, to zaczekaj, aż cię pożegnam.” I zaśpiewała te oto dwa wiersze:

Jeśli naprawdę się oddalisz, twoje mieszkanie
We wnętrzu piersi w sercu moim zawsze zostanie.
Daj nam być razem! Oto prośba moja gorąca.
A przecie Allach tak żarliwych próśb nie odtrąca.

A gdy skończyła swoje wiersze, Nur ad-Din odpowiedział mówiąc tak:

Kiedy nastał dzień rozstania i gdy mnie żegnała,
Rzekła w smutku bolejąca, stojąc we łzach cała: 
„Skoro już odejdę ciebie, cóż poczynać będziesz?”
Rzekłem: „Pytaj tego, który jest wiecznie i wszędzie.”

Wysłuchawszy tego kalif uczuł, że ciężko by mu było być sprawcą ich rozłąki, zwrócił się przeto do młodzieńca i powiedział: „Panie mój, czy lękasz się odpowiedzialności za jakieś przestępstwo, czy może ciąży na tobie dług u kogoś zaciągnięty?” I rzekł Nur ad-Din: „O rybaku, zaprawdę mnie i tej niewolnicy zdarzyła się dziwna i niezwykła przygoda, a gdyby ją spisać igłą w kąciku oka, z pewnością stałaby się pouczeniem dla każdego, kto pragnie się czegoś nauczyć.” Rzekł na to kalif: „Czy nie zechciałbyś opowiedzieć nam o tym wydarzeniu i zaznajomić nas z twoimi przygodami? A nuż uzyskasz przez to jakąś pomoc. Miłosierdzie Allacha jest wszakże blisko.” I rzekł Nur ad-Din: „O rybaku, czy chcesz usłyszeć naszą opowieść w mowie wiązanej czy prozą?” A kalif odparł: „Proza to słowa, za zdaniem zdanie, ale poezja to pereł nizanie.” Pochylił więc Nur ad-Din głowę ku ziemi i wypowiedział te wiersze:

Oto sen mój porzuciłem, miły przyjacielu,
Z dala od ojczyzny ciężko jest od smutków wielu.
Otaczała mnie ojcowska piecza dobrotliwa,
Ale ojciec odszedł dawno i w grobie spoczywa.
Kiedy umarł, niepokoje weszły do mej duszy;
Od ciężkiego ich brzemienia serce mi się kruszy.
Ongi kupił ojciec dla mnie dziewczynę wspaniałą,
Gibką, niby kołysząca się w powiewach gałąź.
I straciłem całą moją schedę dla dziewczyny.
W niej znalazłem mych serdecznych dążeń cel jedyny.
Gdy mi ją sprzedawać przyszło, troski mnie schyliły
I cierpienie przy rozłące było ponad siły.
A gdy machlerz wywoływał cenę na bazarze,
Dawał za nią wiele złota zły podstępny starzec.
Aż ja nagle złością zdjęty i gniewnym zapałem,
Mą dziewczynę własną ręką odeń odebrałem.
Podły, przeciw mnie obrócił swą nikczemność wrogą,
Ogień bezbożności wiódł go, świecąc jego drogom.
Miłość mi kazała, aby tłukły go me pięście,
Lewa, prawa – aż wróciły sercu moc i szczęście.
Przeto powróciłem do dom, pogrążony w trwodze,
Wiedząc, że niebawem wróg mój uderzy mnie srodze.
Rozkazał mnie władca kraju ująć moim wrogom,
Lecz szambelan przybył prawy i uprzedził pogoń,
I dał znak mi, bym odjechał, bym ratując duszę,
Przed nieprzyjaciółmi swymi zmylił trop i uszedł.
Wyszliśmy w ciemnościach nocy, umykając zdradzie,
Aby miejsca bezpiecznego poszukać w Bagdadzie.
Nie mam przeto bogactw żadnych, prócz dziewczyny owej,
I ją właśnie dzisiaj składam w darze rybakowi.
Więc ci daję mego serca ukochanie całe,
I wiedz, że ci nic innego, jeno serce dałem.

A gdy Ali Nur ad-Din skończył swe wiersze, rzekł kalif: „Panie mój, przedstaw mi dokładnie swą sprawę.” Zaznajomił go więc ze swoją przygodą od początku do końca. A gdy kalif poznał bieg wydarzeń, spytał: „Dokąd teraz zmierzasz?” Odparł: „Szeroka jest kraina Allacha.” Rzekł przeto kalif: „Sporządzę dla ciebie pismo, które doręczysz sułtanowi Muhammadowi ibn Sulejmanowi az-Zajni. Gdy je przeczyta, nie wyrządzi ci krzywdy.” Rzekł więc Ali Nur ad-Din: „Czy istnieje na świecie rybak, który pisuje do królów? Zaiste, nigdy się coś takiego nie zdarza.” I rzekł mu kalif: „Słusznie, lecz zaraz wyjaśnię ci, jaka jest tego przyczyna. Wiedz, że obydwaj uczyliśmy się czytać w jednej szkole i u jednego nauczyciela, a ja byłem jego arifem. Potem jego spotkało szczęście i został sułtanem, mnie zaś Allach uczynił rybakiem. Nie ma jednak sprawy, w której bym się do niego zwrócił, by mi w niej nie pomógł. I choćbym codziennie posyłał do niego po tysiąc rzeczy, które bym mieć pragnął, na pewno by mi nie odmówił.” Skoro Nur ad-Din wysłuchał tych słów, rzekł: „Napisz, niech to zobaczę.” Wziął więc kalif kałamarz i pióro i po słowach: „W imię Allacha Miłosiernego i Litościwego”, napisał, co następuje: „Oto jest list od Haruna ar-Raszida, syna al-Mahdiego, do Jego Wysokości Muhammada ibn Sulejmana az-Zajni, którego obdarzyłem dobrodziejstwami i uczyniłem namiestnikiem w części mego królestwa. Wiedz, że oddawcą niniejszego pisma jest przyjaciel Nur ad-Din, syn wezyra Chakana. W chwili gdy stanie on przed twym obliczem, zdasz mu rządy i posadzisz go na twoim miejscu, ponieważ mianowałem go namiestnikiem tak jak uprzednio ciebie. Nie waż się sprzeciwić memu rozkazowi i pokój niech będzie z tobą.” 

Potem dał pismo Alemu Nur ad-Dinowi, który wziął je i ucałował, a włożywszy między fałdy zawoju, natychmiast ruszył w drogę. Oto co się jego sprawy tyczy. Jeśli zaś chodzi o kalifa, przebranego za rybaka, to szejch Ibrahim spojrzał na niego i zawołał: „O najpodlejszy z rybaków, przyniosłeś nam dwie ryby warte dwadzieścia miedziaków, a wziąłeś trzy denary i chcesz jeszcze zabrać niewolnicę!” A skoro posłyszał kalif słowa Ibrahima, krzyknął na niego i skinął na Masrura, który wyszedł z ukrycia i przypadł do niego. Dżafar zaś posłał już przedtem jednego z ogrodowych chłopców do odźwiernego pałacu po suknie dla Władcy Wiernych. Wszedł tedy ów człowiek, niosący szaty, i ucałował ziemię przed kalifem, który zdjąwszy to, co miał na sobie, włożył nowe suknie. Szejch Ibrahim siedział w tym czasie na podwyższeniu, kalif zaś stanął, patrząc, co się będzie działo. A szejch Ibrahim osłupiał na ten widok i kąsając palce ze wstydu zawołał: „Patrzcie! Sen to czy jawa?!” Spojrzał więc na niego kalif i rzekł: „Szejchu Ibrahimie, w jakim to stanie znajduję ciebie?” Wtedy ocknął się szejch z zamroczenia i padłszy na podłogę wypowiedział te wiersze:

Daruj mi zbrodni grzech, na którym potknął się zwykły wędrowiec.
Tyś pan, więc słowo wybaczenia niewolnikowi dziś powiedz.
Uczynił on powinność swoją, grzechy wyjawił otwarcie.
A gdzie jest ten, którego błaga o wybaczenie i wsparcie?

Przebaczył mu więc kalif i kazał zaprowadzić niewolnicę do swego pałacu. A skoro tam przybyła, dał jej oddzielne pomieszczenie i wyznaczył kogoś do posług. I rzekł: „Wiedz, że wysłałem twego pana jako sułtana do Basry i jeśli Allach pozwoli, poślę mu tam szatę honorową, z którą ty do niego pojedziesz.” Oto co działo się u nich. Jeśli zaś chodzi o Alego Nur ad-Dina, syna Chakana, to nie przerywając podróży dotarł on do Basry i udał się do pałacu sułtana. Wówczas krzyknął głośno, aby usłyszał go sułtan i dopuścił przed swoje oblicze. A skoro Ali Nur ad-Din stanął przed nim, ucałował ziemię, wyjął pismo kalifa i podał je sułtanowi. A on, ujrzawszy nagłówek listu pisanego ręką Władcy Wiernych, porwał się na nogi, ucałował pismo trzykrotnie i rzekł: „Słyszę i jestem posłuszny Allachowi Najwyższemu i Władcy Wiernych.” Następnie wezwał czterech kadich i emirów i już chciał zrzec się władzy, gdy oto zjawił się wezyr Muin ibn Sawi. Podał mu tedy sułtan list Władcy Wiernych, a on, przeczytawszy, podarł pismo na strzępy, włożył do ust, pożuł i wypluł. Zawrzał gniewem sułtan i krzyknął: „Biada ci! Cóż to skłoniło cię do takiego czynu?” Odrzekł: „Nie spotkał się on ani z kalifem, ani z jego wezyrem, a zaiste jest warchołem, szejtanem i oszustem, któremu wpadł w ręce papier z pismem kalifa. 

Sfałszował go więc i napisał na nim wszystko, co chciał. Dlaczegóż to miałbyś zrzec się władzy sułtańskiej, skoro kalif nie przysłał do ciebie umyślnego posłańca z prześwietnym swym pismem? Gdyby sprawa istotnie tak się miała, na pewno wysłałby z nim szambelana lub wezyra, lecz ten oto przyszedł sam.” Zapytał sułtan: „Cóż więc mam czynić?” I rzekł wezyr: „Wydaj mi tego młodzika, a zabiorę go z sobą, a skoro przejmę od ciebie pieczę nad nim, wyślę go w towarzystwie szambelana do Bagdadu. Jeśli mówi prawdę, to przywiezie nam prześwietne pismo i dokument nadania władzy, jeśli zaś słowa jego nie są prawdziwe, to odeślą go nam wraz z szambelanem, a ja będę mógł wywrzeć zemstę na moim wrogu.” Wysłuchawszy słów wezyra zgodził się sułtan postąpić po jego myśli. Przywołał niewolników, a ci rzucili Nur ad-Dina na ziemię i bili go do utraty przytomności. Później wezyr rozkazał, by założono Alemu na nogi kajdany i wezwał nadzorcę więzienia. Stawił się tedy ów nadzorca imieniem Kutajt i ucałował przed nim ziemię. I rzekł mu wezyr: „Kutajt, weź go i wtrąć do najgłębszego z lochów twojego więzienia i poddawaj go męczarniom nocą i dniem.” Odparł nadzorca więzienia: „Słyszę i jestem posłuszny.” Następnie zaprowadził Nur ad-Dina do więzienia i zaryglował za nim drzwi. Po czym polecił oczyścić ławę stojącą za drzwiami, a wyścieliwszy ją kobiercem i poduszkami, posadził na niej Nur ad-Dina, zdjął mu kajdany i obchodził się z nim życzliwie. A że wezyr zwykł każdego dnia posyłać do nadzorcy więzienia rozkazy, aby go bił, przeto nadzorca, choć nie wyrządzał Alemu krzywdy, udawał, że zadaje mu męki. I postępował w ten sposób dni czterdzieści.

A gdy nadszedł dzień czterdziesty pierwszy przyszedł podarunek od kalifa. Skoro sułtan go ujrzał, podarunek wzbudził w nim zachwyt, zwrócił się więc do wezyrów o radę, co też z nim należy począć. I rzekł jeden z nich: „Może ten dar przeznaczony był dla nowego sułtana?” A wezyr Muin ibn Sawi powiedział: „Zaiste, trzeba go było zgładzić w dniu, w którym tu przybył.” I rzekł sułtan: „Na Allacha, przypomniałeś mi o nim. Idź i przyprowadź go tutaj, bym ściął mu głowę.” Rzekł wezyr: „Słyszę i jestem posłuszny.” I dodał jeszcze: „Chciałbym ogłosić w mieście: «Kto pragnie oglądać ścięcie Nur ad-Dina, syna Chakana, niech przyjdzie do zamku.» Wszyscy wtedy pospieszą, aby na to patrzeć, serce moje uspokoi się i napełnię smutkiem tego, kto mi zazdrości.” I rzekł mu sułtan: „Czyń wedle swej woli.” Odszedł tedy wezyr uradowany i zadowolony do naczelnika straży, któremu kazał ogłosić to, o czym była mowa. A gdy to usłyszeli poddani, smucili się i płakali wszyscy, nawet malcy w szkole i kupcy w swoich sklepach. I ubiegali się ludzie na wyścigi o miejsca, z których mogliby zobaczyć ścięcie, a niektórzy udali się do więzienia, aby iść razem z Alim Nur ad-Dinem. I przybył wezyr, a wraz z nim dziesięciu mameluków do więzienia, a tam zapytał nadzorca Kutajt: „Czego sobie życzysz, panie nasz wezyrze?” I rzekł: „Przyprowadź tego warchoła.” Rzekł nadzorca: „Zaiste, znajduje się on w okropnym stanie, gdyż katowałem go często”, następnie wszedł do więzienia, gdzie zastał Nur ad-Dina wygłaszającego te wiersze:

Któż jest ten, co w mym nieszczęściu przyjdzie mi z pomocą?
Coraz większa słabość moja rośnie dniem i nocą.
Serce słabnie od rozłąki i osamotnienia.
Tych, co byli przyjaciółmi, czas we wrogów zmienia!
Ludzie! Czyliż przyjaciela nie odnajdę więcej,
Co by rozpacz mą podzielał, dopomógł w udręce?
Śmierć mi będzie lekka w całej okrutnej postaci,
Bom nadzieję łaskawego życia już utracił.
Na zwiastuna, przewodnika, co nam w sercach gości,
Na orędowników Pana, ocean wzniosłości,
Zaklinam Cię, Panie; odpuść winy me i niechaj
Troski me się oddalają, a przyjdzie – pociecha!

Wówczas nadzorca więzienia zdjął z niego odzienie, przebrał go w brudne suknie i zawiódł przed wezyra. I ujrzał go Nur ad-Din, jak też i ten, który niestrudzenie nastawa! na jego życie, ujrzał Nur ad-Dina. A wówczas Nur ad-Din zapłakał i rzekł: „Czy pewien jesteś swego losu? Nie znasz słów poety:

Dufni władcy się pysznili przemocą zuchwałą,
A niebawem ani śladu po nich nie zostało.”

I rzekł jeszcze: „Wiedz, o wezyrze, że Allach Sławiony i Najwyższy uczyni, jak zechce.” Odrzekł wezyr: „Ali, czy chcesz mnie przestraszyć mówiąc to? Zaiste, dzisiaj zetniemy twoją głowę na przekór mieszkańcom Basry. I ku słowom poety skłonię się raczej niż do twej rady:

Pozwól, niechaj dni, co zechcą, ze sobą przyniosą,
Przyjm wyroki przeznaczenia i raduj się losom.
A jakże piękne są słowa innego poety:
Kto przeżyje o dzień jeden wrogiego mu człeka,
Ten ziszczenia swoich pragnień za życia doczeka.”

Potem rozkazał wezyr swoim pachołkom, aby posadzili Alego Nur ad-Dina na grzbiecie muła. Lecz im ciężko było wypełnić rozkaz i rzekli do Alego Nur ad-Dina: „Pozwól nam ukamienować go i posiekać na kawałki dla ukojenia serc naszych.” Lecz Ali Nur ad-Din rzekł: „Nie czyńcie tego! Czyż nie słyszeliście słów poety:

Nie umknąć już od wyroków, co są mi sądzone,
Kiedy dni się już wypełnią, kres nadejdzie zgonem.
Gdy mnie porwał lew drapieżny i ukrył w gęstwinie,
Nie wypuści mnie, dopóki czas mój nie przeminie.”

Wobec czego służący wezyra rozgłaszali, wioząc Alego Nur ad-Dina na mule; „Oto najmniejsza kara dla tego, który sfałszował pismo kalifa do sułtana.” Obwozili go tak po całej Basrze, aż przywieźli go pod okna pałacu i postawili na miejscu kaźni. I zbliżył się kat mówiąc: „Jestem niewolnikiem rozkazów, lecz jeśli potrzebujesz czegoś, powiedz, abym mógł pomóc tobie. Bo żyć będziesz tylko dotąd, dopóki sułtan nie ukaże w oknie swej twarzy.” Rozejrzał się więc Nur ad-Din na prawo i lewo i wyrzekł te wiersze:

Czy jest człowiek współczujący, który mi pomoże?
Zechciejcie mi odpowiedzieć, błagam w imię Boże.
Oto mija czas żywota i śmierć już nadchodzi.
Kto chce ulżyć mi w cierpieniach znoszonych w pokorze?
Kto zlituje się nade mną, abym go nagrodził?
Kto łyk wody da, by przygasł ból, co we mnie gorze?

Wzruszyli się ludzie nad jego losem do łez, a kat wstał i zaczerpnął nieco wody, aby mu ją podać. Lecz wezyr podbiegł ze swego miejsca, wytrącił kubek z wodą i rozbił go, a krzyknąwszy na kata, rozkazał mu ściąć Nur ad-Dina. Przeto kat zawiązał mu oczy. I zaczęli ludzie burzyć się przeciw wezyrowi i jęli wykrzykiwać na niego, i wiele było gadaniny i zamieszania. A gdy tak krzyczeli, wzbiła się nagle chmura pyłu, powietrze wypełniło się kurzawą, która przysłoniła widnokrąg. Gdy ujrzał to sułtan, spoczywający w pałacu, polecił swym ludziom zbadać, co się stało. I rzekł wezyr: „Pierwej zetniemy tego oto.” Lecz sułtan odparł: „Zachowaj cierpliwość, dopóki nie usłyszymy, co zaszło.” A chmurę tę wzniecił Dżafar, wezyr kalifa, wraz ze swym pocztem. Przybywał zaś z takiej przyczyny: Oto kalif przez trzydzieści dni nie myślał o sprawie Alego, syna Chakana, a nikt mu też jej nie przypomniał. Aż pewnej nocy udał się do komnaty Anis al-Dżalis i usłyszał jej płacz, jak też słowa poety, które wypowiadała miękkim głosem:

Czyś jest blisko, czy daleko, widzę cię, o panie,
A mój język cię wspominać nigdy nie przestanie.

I zaniosła się jeszcze gwałtowniejszym łkaniem, lecz oto kalif otworzył drzwi i zobaczył Anis al-Dżalis płaczącą. Kiedy ujrzała kalifa, przypadła do jego nóg i ucałowawszy je trzykrotnie wyrzekła te dwa wiersze:

O ty szlachetnego rodu, wielkich ojców synu,
O gałęzi, która rodzisz owoce najsłodsze,
Przypominam obietnicę twą wspaniałomyślną,
Która uszła ci z pamięci, skoro on stąd odszedł.

Zapytał tedy kalif: „Kim jesteś?” Odrzekła: „Jestem podarunkiem, który otrzymałeś od Alego, syna Chakana, a pragnę, abyś dotrzymał obietnicy, że wyślesz mnie do niego z ceremonialnym podarunkiem. A oto już trzydzieści dni tu jestem i nie zaznałam smaku snu.” Wezwał więc kalif Dżafara Barmakidę i rzekł: „Od trzydziestu dni. nie miałem wiadomości o Alim, synu Chakana, i sądzę, że sułtan go zgładził. Lecz na mą głowę, na groby moich ojców i dziadów, jeśli spotkało go coś złego, zgładzę sprawcę, chociażby należał do najbardziej cenionych przeze mnie ludzi! Udasz się więc natychmiast do Basry i przywieziesz mi wiadomość, jak postąpił sułtan Muhammad ibn Sulejman az-Zajni z Alim, synem Chakana.” Dżafar usłuchał rozkazu i pojechał, a będąc już blisko miasta, zauważył zamieszanie, zgiełk i zbiegowisko. Zapytał więc ludzi: „Co oznacza ta ciżba?”, a ludzie powiadomili go, że sprowadziła ich tutaj sprawa Alego Nur ad-Dina, syna Chakana. Gdy Dżafar to usłyszał, pospieszył do sułtana, a pozdrowiwszy go, opowiedział, po co przybył.

Wyjawił też, że jeśli Alemu Nur ad-Dinowi coś złego się stanie, kalif niechybnie zgładzi sprawcę tego. Następnie Dżafar pojmał sułtana i wezyra al-Muina ibn Sawi, zaś Alego Nur ad-Dina kazał uwolnić i wprowadził go jako sułtana na miejsce Muhammada ibn Sulejmana az-Zajni. I zabawił Dżafar w Basrze trzy dni, tyle ile wynosi czas gościny. A gdy nastał ranek dnia czwartego, zwrócił się Ali Nur ad-Din do Dżafara mówiąc: „Stęskniłem się za widokiem Władcy Wiernych.” Wówczas Dżafar rzekł do sułtana Muhammada ibn Sulejmana az-Zajni: „Przygotuj się do drogi, bo gdy tylko odmówimy poranną modlitwę, ruszamy do Bagdadu.” Odrzekł: „Słyszę i jestem posłuszny”, po czym odmówili poranną modlitwę i dosiedli koni. A pojechał z nimi także wezyr al-Muin ibn Sawi, który żałował teraz swych czynów. Ali Nur ad-Din, syn Chakana, jechał u boku Dżafara. I nie przerywając podróży przybyli do Bagdadu, Przybytku Pokoju, i stanęli przed kalifem. A skoro znaleźli się u niego i opowiedzieli mu przygodę Nur ad-Dina, kalif podszedł doń i rzekł mu: „Weź ten miecz i zetnij nim głowę twego wroga.” Wziął przeto Ali ów miecz i zbliżył się do al-Muina ibn Sawi, lecz ten spojrzał na niego i powiedział: „Ja postępowałem tak, jak mi nakazywała moja natura, postąp i ty tak, jak ci nakazuje twoja.” I wysunął się Nur ad-Dinowi miecz z ręki, a on popatrzył na kalifa i rzekł: „Władco Wiernych, zaiste on mnie rozbroił.” Po czym wypowiedział słowa poety:

Jakże zmyślnie go ująłem chytrą mową;
Szlachetnego zawsze ujmie celne słowo.

I rzekł mu kalif: „Zostaw go.” Po czym zwrócił się do Masrura: „Wstań ty i zetnij mu głowę.” Wstał więc Masrur i ściął głowę al-Muina ibn Sawi, a wówczas odezwał się kalif do Alego, syna Chakana: „Wyjaw mi teraz jakieś życzenie.” Ów zaś rzekł: „O panie mój, nie pragnę władać Basrą, nie pragnę niczego, chcę tylko, bym mógł oglądać oblicze Waszej Wysokości.” I rzekł kalif: „Najchętniej i z całego serca.” A potem przywołał kalif niewolnicę. A gdy stanęła przed nim, obsypał oboje dobrodziejstwami, ofiarował im jeden z pałaców Bagdadu, zapewnił dostatek, Alego zaś uczynił towarzyszem swych biesiad. I żył Ali u jego boku, dopóki nie dosięgła go śmierć. Cdn. Opowiadanie o lisie, wilku i człowieku.

Zapraszamy na warsztaty mistyki sufickiej, żydowskiej i chrześcijańskiej


© Wszelkie prawa do publikacji zastrzeżone przez: sufi-chishty.blogspot.com


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz